Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

"Pamiętnik Marty Pears "
Pamiętnikiem opiekuje się Margot

  Część 38.
Dodała Marta Pears Poniedziałek, 22 Grudnia, 2008, 11:53

Zapraszam serdecznie na kolejny wpis. Mam nadzieję, że nikt nie ma mi za złe, że tak szybko go dodałam ;-)

@ @ @

-Dzień dobry.- powiedziałam obcym mi głosem, próbując osądzić, który z nich budzi we mnie większy lęk.
-Dzień dobry. Dobrze, że pani przyszła wcześniej. Moim zdaniem, więcej czasu będzie wskazane do rozstrzygnięcia tej sprawy.- odpowiedział adwokat niezwykle wygórowanym tonem. Lucjusz, oczywiście, zignorował mnie z najdoskonalszą a zarazem najmroźniejszą na świecie obojętnością. Axon zachowywał się tak, jakby było mu to w graj. -Myślę, że zna mnie pani, ale dla pewności przedstawię się raz jeszcze: Robert Axon.
-Marta Pears.- powiedziałam, choć nie było to potrzebne: odniosłam wrażenie, iż Axon wie o mnie takie rzeczy, że już powinnam się bać. Boże, ależ też ci głupie myśli przychodzą do głowy w sytuacjach kryzysowych! , upomniałam się surowo, wchodząc przed nimi do gabinetu, którego drzwi otworzył nam właśnie Paul Sax. Uspokój się! Axon jest adwokatem tak, jak ty i fakt, na czyje żądanie pracuje, nie powinien podważać jego obiektywności. Przestań panikować!
-Proszę siadać.- polecił Sax, sam zajmując miejsce w swoim fotelu. Usiadłam po lewej stronie, Lucjusz Malfoy po prawej. Między nami znalazł się Axon, wyjmujący właśnie z teczki papiery i rozkładający je przed sobą z pedanterią. Zrobiło mi się odrobinę niedobrze.
-Jak już pani wspominałem, zaszła konieczność skonfrontowania pani zeznań z tym, co powiedział pan Malfoy.- powiedział Sax. -Spotykamy się dziś także z panem Axonem, na życzenie pana Malfoya. Oczywiście, nie ma pani nic przeciwko?
Oczywiście, że nie mam, mimo że jakoś mnie nikt nie zapytał o to, czy chcę wynająć adwokata! , pomyślałam wściekle.
-Nie, skądże znowu, poza jedną sprawą: nie wspominał pan nic o konfrontacji moich zeznań.- odpowiedziałam uprzejmie.
-Wspominałem a pani podpisała się pod przebiegiem przesłuchania. O ile pamiętam, była pani wtedy świadoma, choć nieco wyprowadzona z równowagi.- odpowiedział Sax. Poczułam, że stanowczo go nie lubię.
-Powiedział pan, że dojdzie do tego, jeśli podważę zeznania pana Malfoya, a do takiej sytuacji nie doszło!- odparowałam.
-Wybaczy pani, ale jestem innego zdania. Ponadto przysługuje mi prawo powtórnego przesłuchania pani celem wyjaśnienia pewnych niezgodności.
-A może celem zrobienia ze mnie kozła ofiarnego?- powiedziałam na głos to, co pomyślałam. Sax odchylił się na oparcie krzesła i wymienił spojrzenia z Lucjuszem oraz głupio uśmiechniętym adwokatem. To rozsierdziło mnie do ostateczności. -Nie, to jest poniżej jakiegokolwiek poziomu!- zawołałam, wstając. -Teraz widzę, że pan nie potrafi być obiektywny i że wyraźnie skłania się pan do szybkiego zakończenia tej niewygodnej sprawy! Wiadomo, że najlepszym zakończeniem jest zwalenie na kogoś winy, ale wie pan co?- spojrzałam mu prosto w twarz. -Ja się nie dam. Nie pozwolę się wciągnąć w takie gry, bo jestem niewinna i nie mam nic wspólnego z tą całą kretyńską sprawą! Ciekawe, dlaczego mnie pan nie zapytał o to, czy chciałabym wynająć adwokata?- zapytałam jadowicie. -Wyszedł pan z założenia, że sama sobie poradzę?
-Panno Pears, niepotrzebnie się pani denerwuje.- Sax spojrzał na mnie łagodnie. -Nikt nie zamierza pani o nic niesłusznie oskarżać ani robić z pani kozła ofiarnego, po prostu chcemy wspólnie dojść do prawdy i ukarać tego, kto na to zasługuje.
-Wspólnie?- prychnęłam. -Przesłuchał pan wszystkich swoich pracowników i tylko pan powinien osądzić, czy jest wśród nich winowajca, jeśli w ogóle możemy mówić w tym przypadku o osobie winnej.
-To wyraźna sugestia, że panna Pears popiera działania autora listów!- wtrącił półgłosem Axon. Zignorowałam go.
-A pan tymczasem zaprasza Bóg wie kogo i urządza publiczne dochodzenie!- teraz już nie dbałam o słowa. Sax siedział pozornie bez ruchu i bez śladu irytacji, ale jego twarz była spięta.
-Po pierwsze, zdążyła mnie pani już oskarżyć o subiektywizm, po drugie, pan Malfoy nie jest Bóg wie kim lecz osobą, która zgłosiła się do mojego Urzędu po pomoc w sprawie wyjaśnienia tej uciążliwej sprawy…
-A pan co, detektywem jest czy szefem Urzędu Przestrzegania Prawa?
-Panno Pears, proszę się liczyć ze słowami.- powiedział spokojnie. -Postanowiłem podjąć kroki zmierzające do…
-… ujawnienia tożsamości osoby odpowiedzialnej za przeciek informacji z działu ksiąg wieczystych, tak, czytałam ten artykuł.- odparłam miażdżącym tonem. -Mam wątpliwości, czy zapraszanie pana Malfoya oraz sugerowanie się jego zdaniem mieści się w obiektywnej definicji idealnych kroków.
-Panno Pears!- Sax trzasnął dłonią w blat biurka i podniósł się. Teraz jego oczy gorzały wyraźnym gniewem. -Proszę mi wymienić chociaż jedno zdanie, w którym zasugerowałem się poglądami pana Malfoya, a dopiero potem oskarżać.
-Mówiłem panu, rzucanie słów na wiatr i to publicznie.- odezwał się Lucjusz Malfoy z godnością. -Podobnie było ze mną, chociaż ja tylko omijałem przepisy i parałem się łapówkarstwem.
Spojrzałam na niego a on na mnie. Ironia na jego twarzy nie była udawana. Nie wiem, doprawdy nie wiem, co powstrzymało mnie od czynu nieobliczalnego. Wszystko gotowało się we mnie z wściekłości, żalu, urazy i poczucia niesprawiedliwości. Sax spojrzał na mnie wyniośle.
-Po tej scenie, jaką nam pani teraz odegrała, jestem jak najbardziej za zasugerowaniem się zdaniem pana Malfoya. Pani ma poważny problem z poskromieniem emocji, oskarża pani wszystkich o różne sprawki, ale tym razem posunęła się pani za daleko i obiecuję, że przyjdzie pani za to zapłacić. Nie pozwolę się obrażać i plugawić swego dobrego imienia we własnym gabinecie przez kogoś takiego, jak pani. - spojrzał na mnie z niechęcią. -Pani nie było na świecie, gdy wprowadzano mnie w arkana sztuki prawniczej i nie pozwolę, by jajko było mądrzejsze od kury.
-Już mnie pan zwolnił, czy poczeka pan z tym do początku przyszłego miesiąca?- zapytałam, oddychając z trudem. Axon roześmiał się złowróżbnie a Lucjusz wykrzywił wargi z pogardą.
-Nie będę dłużej zabierał pani czasu. Jest pani wolna.- wycedził przez zaciśnięte zęby Sax. Skinęłam głową na znak, że rozumiem, podniosłam swoją torbę, zdjęłam z oparcia płaszcz i bez jednego spojrzenia oraz słowa opuściłam jego gabinet. Prawdę mówiąc, gdy piętnaście minut później ocknęłam się na środku rynku, nie wiedziałam, jak do tego doszło. Płakałam.

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Byłam roztrzęsiona i w żaden sposób nie mogłam się uspokoić, chociaż przeszłam już dwukrotnie główną ulicę. W końcu postanowiłam pójść na bulwar z nadzieją, że może tam choć trochę uda mi się ochłonąć.
Bez wątpienia czułam się strasznie, nie tylko dlatego, że nakrzyczałam na szefa Międzynarodówki i zachowałam się generalnie skandalicznie, ale także dlatego, że miałam pełną świadomość, co mi za to grozi.
Kiedy jednak próbowałam sobie wyobrazić, co by było, gdybym nie zareagowała, coś wewnątrz mnie buntowało się. Godność i honor, to dwie podstawowe wartości w życiu człowieka , usłyszałam z daleka głos mojej mamy. Godność i honor… no, gdyby mi to wpisali w zwolnieniu, to może i bym się pokusiła… w końcu brzmi lepiej, niż „z powodów dyscyplinarnych”…
-Marta!
Obejrzałam się, słysząc swoje imię, ale nie zobaczyłam nikogo. Podniosłam więc głowę do góry i ujrzałam w oknie jednego z mieszkań Beatrice Rockson.
-Beatrice? Co ty tu robisz?- zapytałam nieinteligentnie (najlepszy dowód na to, jak byłam oszołomiona scysją w gabinecie szefa Międzynarodówki). Kobieta roześmiała się i odpowiedziała:
-No, jak to co? Mieszkam tu!
-Ach!- zaśmiałam się lecz wypadło to zgoła ponuro, bynajmniej mi się tak wydało. -Przepraszam, zapomniałam!
-Wybaczę ci, jak wejdziesz na chwilę!- odpowiedziała Beatrice. -No, nie ociągaj się, tylko wchodź, właśnie Maurice zaparzył żurawinową… oj, przepraszam, Roksana płacze! Wejdź!- powtórzyła i znikła z okna, a ja, chcąc nie chcąc, weszłam do budynku.
Jeszcze moment i znalazłam się w jej przytulnym mieszkanku, gdzie nie było żadnych „głosów prawdy”, korupcji, śmierciożerców ani innego zła. Były za to całe tony miłości oraz ciepła rodzinnego. Dopiero wtedy poczułam gdzieś, w głębi siebie, że to imię mojej największej tęsknoty, a w dwie godziny później doszłam do wniosku, że także imię najlepszego antidotum na kłopoty.

Siedzieli i wpatrywali się w siebie bez słowa. W końcu Malfoy przerwał milczenie, mówiąc z lekką wzgardą:
-No… nie spodziewałem się aż takiego przedstawienia, Paul.
-Ja również.- przytaknął, marszcząc brwi. -Uważasz, że powinno się ją zwolnić dyscyplinarnie?
-Tak byłoby najlepiej.- Lucjusz kiwnął głową.
-Ale myślę też o… dawała kiedyś do Departamentu zwolnienie lekarskie, chyba w zeszłym roku, zimą… zapisane przez psychologa. Była w szpitalu na oddziale, chciała popełnić samobójstwo, o ile się nie mylą najwięksi plotkarze w mieście… potem ponowne zwolnienie, w marcu.- Sax spojrzał na siedzącego naprzeciwko mężczyznę i zrozumieli się bez słów. Axon patrzył to na jednego, to na drugiego, a potem roześmiał się z niedowierzaniem pełnym uciechy.

[ 4 komentarze ]


 
Część 37.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 15:16

Witajcie ponownie! Długo czekaliście na ten wpis, ale w końcu jest i mam nadzieję, że to koniec figli technicznych :-) Zapraszam też do Dracona i wesołych Świąt!

***

Jak tylko weszłam w poniedziałek do Ministerstwa, udałam się do swojego gabinetu. Zabrałam z biurka przygotowany wcześniej raport i poszłam do biura sekretarza generalnego. Akurat trafiłam na moment, gdy rozmawiał ze swoją nową asystentką, Ruth Daniels. Była u niego od miesiąca, bo poprzednia zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach, a wg znajomej - wyjechała do Francji.
-… także jeszcze raz dziękuję… o, pani mecenas!- ucieszył się, urywając w połowie rozmowę z rudowłosą. -Proszę wejść, proszę… panno Ruth, dziękuję pani.- spojrzał na swoją rozmówczynię, a ta opuściła jego gabinet, mówiąc tylko „Do widzenia”. Jak tylko zamknęły się za nią drzwi, rzuciłam Rodowi na biurko raport i założyłam ręce.
-Czy w dzisiejszym Proroku mogę się spodziewać kolejnych wiadomości od „głosu prawdy”?- zapytałam prosto z mostu, siląc się na spokojny ton. Rod wziął to za dobrą monetę i odpowiedział dziarsko:
-Tak, oczywiście… to będzie zdecydowany przebój! Wyobraź sobie, odkry…- urwał w połowie, bo podeszłam do niego i chwyciłam go za szatę na piersiach.
-Zamknij się, idioto.- syknęłam ze złością. -Skoro już nie posłuchałeś mnie i napisałeś kolejny przeklęty list, to chociaż nie paplaj o tym wszędzie wokół! I tak masz poważne tarapaty!
-Jakie tarapaty?- zapytał niemalże szeptem, wciskając się w fotel, mimo że już go puściłam. -Marta, o czym ty mówisz?
-Mówię o tym, co lada dzień może stać się faktem.- warknęłam. -Oni ci nie odpuszczą. Kto tym razem? Gadaj, kogo tym razem opisałeś!
-Yaxleya… i Avery’ego…- wyjąkał. -I złożyłem donos w prokuraturze… Avery został wypuszczony z Azkabanu a teraz nadal jest po stronie Sama - Wiesz - Kogo… mam dowód… Ruth zrobiła zdjęcie…
-Twoja asystentka Ruth zrobiła zdjęcie śmierciożercy?!
-Avery w szacie z kapturem… „Pod Świńskim Łbem” rozmawia z Dołohowem, to ten, co zbiegł kilka lat temu i nie udało się go dotychczas złapać. Marta, posłuchaj - poprawił sobie szatę i usiadł wygodniej. Rozejrzał się i kontynuował szeptem: -to nie jest żadna Ruth Daniels, tylko auror… naprawdę nazywa się zupełnie inaczej, miała świetne referencje, skierowaną ją do mnie, żeby pomagała wyśledzić różne tego typu afery… to dzięki niej wpadłem na pomysł pogrążenia Malfoya i tych innych… to ona weszła do działu ksiąg i wydobyła te informacje o hrabim von Kirkem. Bez niej nie udałoby mi się zrobić połowy tego!
-Zaraz, zaraz,- przecięłam dłonią powietrze, bo poczułam się ogłuszona jego słowami. Usiadłam machinalnie na krześle i próbowałam coś z tego zrozumieć. -Chcesz mi powiedzieć, że ta kobieta, co od ciebie przed chwilą wyszła, wcale nie jest twoją asystentką, tylko aurorem, którą Biuro przysłało a ty przyjąłeś… i to ona pomagała ci zdobyć rewelacje na temat darowizn Lucjusza, tak?
-Dokładnie. To znaczy, nie wiem, czy przysłało ją Biuro, chyba coś takiego powiedziała, ale w sumie nie interesowałem się tym za wiele, miała doskonałe papiery, szkolenie trzyletnie pod okiem najlepszych…
-Szkolenie na aurora trwa pięć lat.- wtrąciłam mimochodem.
-… no, możliwe, że pięć, pewnie mi się coś pomyliło… w każdym razie, przyjąłem ją i jestem naprawdę zadowolony. Jest taka lojalna i sprytna, aż sam się dziwiłem, skąd tyle wie.
-I co, i ta cała auror zrobiła dla ciebie zdjęcie Avery’ego zamiast po prostu go złapać?- nie mogłam cały czas pozbyć się wrażenia, że coś tu jest nie tak.
-Tak, właśnie.- potwierdził Rod. -Przyszła do mnie któregoś dnia i pokazała mi je, w sumie to była baza artykułu, ale ona wiedziała, że szukam haków na śmierciożerców, więc zaproponowała, że mi pomoże.
-Dobra, przyjęłam to do wiadomości.- stwierdziłam, marszcząc brwi. -Ale to i tak nie zmienia faktu, że jedna asystentka czy tam auror nie obroni cię przed rozjuszonymi poplecznikami Sam - Wiesz - Kogo.- postanowiłam na razie przejść do właściwego tematu, z racji tego, że było za siedem ósma, a o ósmej miałam klienta. -Rod, to nie było mądre posunięcie, wycofaj się z tego, póki czas! Proszę cię, zrób to dla własnego dobra, ja naprawdę wiem, na co ich stać, to ludzie, którzy nie mają sumienia ani względów na nic… nie narażaj się im.
-Jeśli ja tego nie zrobię, nikt inny nie odważy się powiedzieć złego słowa na takiego Malfoya.- oświadczył mi stanowczo Rod. -Doceniam to, że się o mnie martwisz, ale Dolores już mi zapewniła ochronę, nie muszę się niczego obawiać.
-Dolores?
-Tak, tak chyba ma na imię moja asystentka w cywilu.- zrobił niepewną minę. -Albo Doris… nie wiem, jak się do kogoś mówi: „Ruth”, to się zapomina o jego prawdziwym imieniu.
-A więc, mam rozumieć, że wolisz słuchać Dolores, niż mnie?- zapytałam ogólnikowym tonem, chociaż z wolna zaczynał mnie irytować. Ponadto cała ta sprawa z pomocną asystentką wydawała mi się nieco dziwna, choć nie wiedziałam, dlaczego dokładnie. Rod spojrzał na mnie przepraszająco i zaczął mówić coś ze skruchą.
-Nie obchodzi mnie, czy ci przykro. Po prostu czuję, że ta cała sprawa nie skończy się dla ciebie dobrze bez względu na to, czy z pomocą Dolores, czy bez. Pamiętaj, że cię ostrzegałam.- rzuciłam mu na odchodnym i, nie słuchając jego przeprosin, wyszłam. Jak tylko znalazłam się na korytarzu, w mojej duszy zalęgło się silne postanowienie przemyślenia poważnie tej całej sprawy. Może jednak szkoda, że nie powiedziałam o tym profesorowi Snape’owi? , pomyślałam, dochodząc do drzwi gabinetu i wpuszczając do środka przy okazji klienta. Może on faktycznie rozumiałby z tego więcej ode mnie…

Na głowie miałam tyle pracy, że nie zdążyłam pomyśleć o Rodzie. Kiedy w końcu miałam chwilę wolną, dostałam wiadomość z pieczątką Międzynarodówki. Nie opiszę zdenerwowania, z jakim rozwijałam pergamin i przelatywałam wzrokiem jego treść.
Była ona zaskakująco krótka: proszono mnie tylko o stawienie się w gabinecie o wpół do piątej. Świetnie, pomyślałam z rozdrażnieniem, dali mi tylko pół godziny, ale dobre i to. W tej sytuacji chwyciłam swoje rzeczy i opuściłam gabinet od razu. Przypomniała mi się asystentka Roda i pomysł, jaki zalągł się w mej duszy, postanowiłam zrealizować od razu.
Miałam to szczęście, że Kwatera Główna Aurorów znajdowała się na tym samym piętrze, co moje biuro. Jeśli zastałabym Kingsleya albo kogoś innego, znanego mi, byłoby idealnie, ciekawe tylko, czy jeszcze pracują… właściwie, Nimfadora byłaby jeszcze lepsza, przecież ona jest świeżo po kursie, a asystentka Roda wcale nie wygląda na taką starą! Tak podniesiona na duchu, pchnęłam oszklone drzwi z tabliczką: KWATERA GŁÓWNA AURORÓW.
Los mi sprzyjał, albowiem w jednym z boksów zobaczyłam wściekle żółtą czuprynę Tonks. W pierwszej chwili chciałam jej pomachać, ale zaraz zganiłam się za to w duchu. Podeszłam spokojnie do boksu i ujrzałam tam oprócz niej Kinga (tak skrótowo określaliśmy Kingsleya) i jeszcze jednego aurora, młodego, czarnowłosego chłopaka o krótko ostrzyżonych włosach i poważnej twarzy. Razem oglądali jakieś mapy, rozłożone na koślawym stoliku ze sklejki.
-Dzień dobry.- powiedziałam, uśmiechając się do nich uprzejmie. King odwzajemnił uśmiech i podniósł się zza stołu.
-Dzień dobry. Co panią do nas sprowadza?
-Mam pewną drobną acz pilną sprawę: chodzi o sprawdzenie nazwiska. Słyszałam dużo o tej osobie i chciałabym ją polecić mojej siostrzenicy, która chce zostać aurorem, ale niestety, nie jestem pewna brzmienia nazwiska.- powiedziałam gładko, patrząc na Kinga wymownie. Zrozumiał mnie w lot.
-Arturze, skocz no na górę do wypadków i poproś, żeby pożyczyli ci dokładną mapę Norwegii, bo nasze są nieczytelne. Nie rozumiem, co za mapy bez Stavangeru.- polecił chłopakowi. -Powołaj się na mnie, gdyby robili jakieś problemy.
-Już lecę.- odpowiedział tamten i w mgnieniu oka wystrzelił z boksu, niczym z procy. Tonks uśmiechnęła się z rozbawieniem, bo chłopak faktycznie wyglądał komicznie - Pinokio goniący odrzutowiec. King spojrzał na mnie i poprosił mnie do środka.
-Oddelegowaliście ostatnio jakiegoś aurora do pracy z sekretarzem generalnym?- zapytałam szeptem, pochylając się dla niepoznaki nad mapą. -Młoda, rudowłosa, na imię ma Dolores albo Doris. -Ależ proszę pana, Stavanger jest tutaj!- dodałam głośniej, wskazując jakiś punkt na pierwszej z map. -Tutaj, o, tu.
-Nie, chociaż nie pamiętam dokładnie, ktoś mi coś wspomniał ostatnio o przyjęciu do pracy aurora.- odpowiedział cicho Kingsley. -Dziękuję bardzo, gapa ze mnie, że nie zauważyłem tego wcześniej, tylko biedny Artur, na próżno pobiegł…
-Mógł pojechać windą, jeśli nie jest niepełnosprytny.- wtrąciła Tonks i także się pochyliła. -Młoda i rudowłosa? Nie było u nas takiej na kursie i nie znam żadnej, kursy zaczynają się co roku i kończą w połowie września.- powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałam. Zmarszczyłam brwi. Kingsley zauważył to.
-Masz z nią kłopot? Poszukam w papierach.
-Nie ja… pracuje z sekretarzem Rollecyoatem… poszukaj, czy składała papiery ostatnio, w zeszłym miesiącu, podobno miała świetne wyniki. Jeszcze jedno: ile trwa kurs na aurora?
-Pięć lat.- odpowiedziała natychmiast Tonks a King skinął potakująco głową. Wyprostowałam się, oddychając wolno.
-Dziękuję bardzo, będę naprawdę wdzięczna, jeśli znajdzie mi pan nazwisko tej pani, wie pan, jakby co, gdzie mnie szukać?- powiedziałam, uśmiechając się sztucznie i rozglądając mimochodem po siedzibie Kwatery. Kingsley odpowiedział równie obojętnym tonem:
-No, zobaczę, co się da zrobić.
-Dziękuję, do widzenia.- skinęłam mu głową i, odwróciwszy się, wyszłam z Kwatery. Wiedziałam, że tak będzie! , pomyślałam w duchu i spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze niewiele ponad kwadrans do spotkania z Paulem Saxem i postanowiłam to wykorzystać. W końcu do gabinetu Roda miałam niedaleko a niepokój, jaki zalągł się wewnątrz mnie podczas rozmowy z aurorami, teraz osiągnął kolosalne rozmiary.
Może znowu przesadzam, a może faktycznie, to nie jest zbieg okoliczności. , myślałam, mijając róg i dochodząc do drzwi gabinetu sekretarza generalnego. Na próżno pukałam trzy razy, nikogo nie było, chociaż Rod wedle mnie powinien dopiero co skończyć pracę. Gdzie jesteś, Rod? , myślałam, ponawiając próbę i niepokojąc się coraz bardziej. Pukaniem nie odpowiedziałam sobie na pytanie, natomiast wywabiłam z sąsiedniego gabinetu Carlotę. W jednej dłoni trzymała mopa, w drugiej kubełek z pachnącym owocowo płynem.
-Coś się stało?- zapytała. -Sekretarz dopiero co wyszedł, musiała się pani z nim minąć.
-Już wyszedł?
-Tak, powiedział, że ma coś bardzo pilnego załatwienia i wyszedł… a coś się stało?- zapytała lecz ja już jej nie słuchałam. Pomachałam jej dłonią na znak, że nie mam czasu i pobiegłam schodami na dół.
W niecałe pół minuty potem stałam bezradnie pośrodku hallu i na próżno wypatrywałam sylwetki Roda w tłumie oczekujących na odjazd pracowników oraz interesantów.
Spokojnie, to nie musi oznaczać niczego złego , mówiłam sobie, gdy wolno wracałam na górę. Powiedział, że ma pilną sprawę, na pewno nic mu się nie stało, nie denerwuj się tak i nie wymyślaj sobie na siłę problemów, zwłaszcza, że i tak masz ich wystarczająco dużo w życiu realnym. , pomyślałam i wyszłam na korytarz piątego piętra akurat vis a vis gabinetu szefa Międzynarodowego Urzędu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Zatrzymawszy się na ostatnim stopniu, dogłębnie poczułam, jak słuszna była to myśl: przed gabinetem bowiem czekał Lucjusz Malfoy oraz ubrany w togę, wyglądający na zarozumiałego i piekielnie pewnego siebie adwokat. Zresztą, co ja mówię: „wyglądający na” On taki był w rzeczywistości, znałam go z widzenia oraz ze słyszenia.

[ 6 komentarze ]


 
Część 36.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 15:00

-Marta, nie przejmuj się tak!- Harry pogładził mnie po ramieniu. -Najważniejsze, że nie mają dowodów przeciwko tobie.
-Ja wiem, ale Lucjusz powiedział to takim tonem… i jeszcze puściły mi nerwy podczas przesłuchania… od razu pomyślą, że w takie nerwy może wpaść tylko osoba winna.- odchyliłam się na oparcie fotela i zagryzłam wargi.
Było sobotnie popołudnie, pełne słońca i zapachu pierwszych, kwitnących kwiatów. Powietrze było rześkie i fantastycznie pachnące słońcem, a jednak nie wprawiało mnie to w szczególnie radosny nastrój. Siedziałam z Harrym w małej kawiarence przy Pokątnej. Musiałam się z nim spotkać, nie mogłam poradzić sobie z tym, co mnie gnębiło.
Chociaż od czasu feralnego dla mnie (tak czułam) przesłuchania oraz spotkania z Lucjuszem Malfoyem minęły dwa dni, nadal niepokój wżerał mi się w głąb duszy i kazał myśleć w kółko o tym samym. Nie dostałam żadnej wiadomości o wyniku przesłuchania, zniknął także szum w prasie i pozornie można by określić to wszystko mianem ciszy, ale ciszy przed burzą. Dowiedziałam się od znajomej, że wyniki przesłuchania mają być w poniedziałek, w związku z czym postanowiłam już o świcie kupić Proroka , żeby mieć świadomość tego, co mnie będzie czekać. Harry uważał, że przesadzam i za bardzo panikuję, jednakże ja wiedziałam swoje i przegadać się nie dałam.
-Jeśli wmówisz sobie, że na ciebie zrzucą winę, to tak będzie, nie wolno ci tak myśleć!- tłumaczył mi ciągle. -Każdemu by puściły nerwy, z tego, co mówiłaś, Sax wyraźnie miał ochotę znaleźć sobie kozła ofiarnego i trzymał stronę Lucjusza. Nie zdziwię się, jeśli nie odkryje niczego konkretnego, a i tak kogoś obwini.
-Lucjusz jest przekonany, że to ja odkryłam łapówkę za dobówkę.- mówiłam na to, przypominając sobie jego słowa. -Wiesz, jakie on ma wpływy, wystarczy, że powie w Proroku , kto jego zdaniem jest winny i zaraz będzie z tego cała kołomyja.
-Wiesz co, mam pomysł. Zapłacimy za kawę i pójdziemy się przejść. Pooddychasz świeżym powietrzem i od razu nabierzesz dystansu do tego wszystkiego. Co ty na to?
-Hm… no, dobra. Możemy iść.
Zrobiliśmy tak, jak proponował. Już po chwili szliśmy w dół Pokątną, nie odzywając się do siebie- to było naprawdę dobre. W pewnym momencie skręciliśmy nad Tamizę. Zatrzymaliśmy się na moście i opierając się o kamienny murek, patrzyliśmy na rozedrganą wstęgę rzeki.
-Dziękuję ci.
-Słucham? - Harry spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-Dziękuję.- powtórzyłam, patrząc na niego i mrużąc oczy od słońca. -Dobrze mi zrobiło, że mogłam się komuś wygadać. Naprawdę mnie to dręczyło.
-Daj spokój.- roześmiał się. -Przecież mówiłem ci, że na mnie możesz zawsze liczyć… poza tym,- odwrócił się plecami do muru i zrobił figlarną minę. -oboje dobrze wiemy, że i tak będziesz się dalej martwić. Ja nie wiem, może ty masz w genach takie wieczne przejmowanie się kłopotami?
-A co mam z nimi robić, jak się nimi nie przejmować?- obruszyłam się. -Liczyć je?
Roześmiał się teraz już całkiem porządnie. Zaskoczył mnie i najpierw postanowiłam puścić mimo uszu jego rozbawienie, ale po chwili zauważyłam, że dołączyłam do niego. Śmiałam się, jak nigdy… jak nigdy od początku grudnia.
Kiedy sobie to uświadomiłam, coś nieokreślonego spłynęło na mnie. Umilkłam i znowu odwróciłam się w stronę Tamizy. Harry stanął obok mnie.
-No, co jest?- szepnął, obejmując mnie jednym ramieniem w pasie. Obróciłam się twarzą do niego. Myślę, że wiedział, o co chodzi. Podniósł prawą dłoń i dotknął nią mojego policzka, a potem pogładził mnie po ramieniu, zupełnie, jakby mówił: „Nie martw się, wszystko jest w porządku, tak ma być.” Spuściłam wzrok i przygryzłam wargi, a potem odsunęłam się od niego i, uśmiechając się nieznacznie, zapytałam:
-No, to skoro jesteśmy już nad Tamizą, może pokażesz mi swoje mieszkanie?

*



Zaledwie zdążyłam przekroczyć próg własnego domu, gdy nad moim uchem zahukała sowa. Zdziwiona, odczepiłam od jej łapki liścik i otworzyłam go, drugą ręką zamykając na oślep drzwi. List był bardzo krótki i powiadamiał o zebraniu w KG Zakonu Feniksa jutro o dwudziestej pierwszej.
Kwatera Główna… mimowolnie przypomniała mi się dotychczasowa siedziba w Newcastle i powód jej przeniesienia. I tak wszystko poszło na marne , pomyślałam z goryczą, wchodząc do kuchni i sięgając po kubek oraz pojemnik z herbatą. Czekając, aż zagotuje się woda, oparłam się o reling i zamyśliłam.
Tak naprawdę, od czasu śmierci Dracona nie zastanawiałam się, co zawiodło ani kto zawiódł. Byłam zbyt oszołomiona faktem, aby zastanawiać się nad jego przyczynami. Teraz nawiedziły mnie uśpione natenczas myśli.
Dlaczego się nie udało? , zastanawiałam się. - Dlaczego tak znakomity czarodziej, jak Albus Dumbledore, nie osiągnął sukcesu w akcji, mającej na celu uwiarygodnienie danych o Zakonie, jakie podał Czarnemu Panu Draco? Jak to możliwe, że Harry’ego Pottera przytrzymał przy życiu przez tyle lat, a Draconowi udało się tylko ukraść miesiąc? Ukraść, tak, to dobre słowo, ale czyż nie było to najpiękniejszy miesiąc?, myślałam, machinalnie spostrzegając, że woda w czajniku stygnie w zastraszającym tempie. Przed oczyma stanął mi szkocki klif i… Nie, nie myśl o tym , nakazałam sobie surowo, nalewając wody do kubka z herbatą. Otarłam oczy mankietem szaty i upiłam łyk żurawinowego naparu, zamykając oczy i skupiając się tylko na jego aromacie oraz smaku.

*



-O co chodzi, Severusie? Mam wrażenie, że chcesz mnie o coś zapytać.
-Nie, dyrektorze.- Severus spojrzał mu prosto w oczy. Ten jednak wiedział swoje i z dobrotliwym półuśmiechem pytał dalej:
-To może chciałbyś o czymś porozmawiać? Wybacz mi moje natręctwo, ale widzę, że coś cię gnębi. Nie sądzisz, że lepiej byłoby o tym pomówić?
-Zgodnie z pańską zasadą, że ciężar troski maleje o połowę, gdy się nim z kimś podzielić?- zapytał dość wyzywającym tonem. Dyrektor uśmiechnął się z zażenowaniem i odpowiedział z rozbawieniem:
-Ach, te zasady naiwnego starca… wiem, jak w nimi w duchu gardzisz, Severusie lecz - tak, to jedno z moich ulubionych powiedzeń i przyznać muszę, że najczęściej się sprawdza. A więc?
-Zastanawiam się, co ona zrobi, gdy się tego dowie.- powiedział w końcu, nie patrząc na Dumbledore’a. -Sądzę, że mnie znienawidzi… a wtedy dni naszej współpracy będą policzone.
-Och, Severusie, moim zdaniem, przesadzasz. Marta jest rozsądna i pewnie przeżyje szok, ale zrozumie, że nie było innego wyjścia. Ja nie widzę na razie przeszkód dla waszej misji.
-Obawiam się, że tym razem nie docenia pan jej uczuciowości. Ona… bardzo go kochała. Nie znam drugiej osoby, która potrafiłaby tak mocno darzyć uczuciem drugą.
-Wydaje mi się, że nie mówisz prawdy, a trudno mi posądzić cię o fałszywą skromność.- Dumbledore spojrzał na niego sponad okularów. -Ta osoba siedzi właśnie przede mną i według mnie, jest wspaniałym wzorem dla panny Pears. Zrozumie, zapewniam cię, Severusie.


*



-To by było chyba na tyle… Nimfadoro, przepraszam - Tonks, zdaje się, że chciałaś o czymś jeszcze powiedzieć?
-Tak, chodzi mi o te artykuły, jakie ukazywały się ostatnio w Proroku . -Tonks uniosła obrazowo najnowszy numer czasopisma. -Ktokolwiek to pisał, po raz pierwszy doszło do publicznej manifestacji prasowej przeciwko ludziom wpływowym i powiązanym ze śmierciożercami, patrz artykuł o dobówce.- powiedziała z wprawą, patrząc na wszystkich członków po kolei. Jak na osobę o jasnobłękitnych włosach ze srebrnymi pasemkami, przemawiała całkiem nieźle. -W Ministerstwie stawiają na prawników.- spojrzała na mnie -Najprawdopodobniej w poniedziałek dowiemy się, kto jest domniemanym autorem anonimowych listów… i pomyślałam sobie, czy takiej osobie nie przydałby się dyskretny nadzór?
-Dyskretny nadzór?- powtórzył Ron, patrząc na nią ze zdumieniem. -Może bodyguarda od razu?
-Nie, nie, wcale nie o to mi chodziło.- ścięła go wzrokiem. -Pomyślcie, w końcu taka osoba w wyniku dekonspiracji będzie miała srogie kłopoty z bandą śmierciożerców, bez dwóch zdań. Czy nie moglibyśmy potraktować tej osoby jako cichego sprzymierzeńca i nie zadbać, żeby nie stracił życia za pierwszym rogiem?
-Hm, twój pomysł jest bardzo szlachetny, Tonks.- zaczął Dumbledore, uśmiechając się do niej miło. -Tylko że trudny do wykonania. Zgadzam się, że ta osoba poniekąd nam pomaga…
-…ale my nie jesteśmy grupą opiekunek dla dzieci, które wypowiedziały wojnę zwolennikom Czarnego Pana.- dokończył za niego prof. Snape. Przyznam szczerze, jego słowa były bardzo dobitne, acz niepozbawione sensu. Mimo tego, Tonks zaczerwieniła się.
-Wcale nie miałam na myśli bodyguarda czy piastunki.- powiedziała z tajonym rozdrażnieniem. -Nie mówię, żeby zacząć śledzić tę osobę i ochraniać ją, ale przecież możemy mieć na nią oko!- zaczęła mówić coraz gwałtowniej. -Nie wszyscy w Zakonie mają na głowie poważne misje, więc ktoś z nas mógłby dorywczo się tym zająć. Nie chcemy kolejnego zabójstwa, prawda?- zakończyła z zapartym tchem i zorientowała się, że powiedziała coś odrobinę nieprzyjemnego. Popatrzyła na mnie, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
-Oczywiście, że nie chcemy.- zgodziłam się z nią, posyłając jej uspokajający uśmiech. -Tonks ma rację, ja mogę się tym zająć, w końcu siedzę w tej sprawie, jako prawniczka, byłam na przesłuchaniu i będę najszybciej wiedziała, kto stał za artykułami.
-Czy to nie będzie zbyt ryzykowne?- zapytał Harry. -No, wiesz, biorąc pod uwagę to, co już robisz… możesz zwrócić na siebie uwagę i sprowadzić kłopoty.
-Nie sądzę. Przecież nie będę obnosić się na prawo i lewo z solidarnością z tą osobą… uważam, że jeśli dyrektor się zgodzi, ja powinnam się tym zająć.
Tak, to prawda: obstawałam przy tym trochę ze względu na to, że miałam najlepszy kontakt z nieszczęsnym autorem artykułów…
-Dobrze, skoro chcesz, ja nie widzę przeszkód, tylko pamiętaj, żeby uważać na siebie no i daj znam znać, kto to.- odpowiedział Dumbledore. -Na tym możemy zakończyć zebranie, zdaje się, że Molly zaraz zawoła nas na kolację: już czuję woń zapiekanki!
-Kolacja gotowa!- w tej samej chwili usłyszeliśmy wołanie mamy Rona. Harry parsknął śmiechem i wszyscy podnieśli się z krzeseł.
-Zostajesz na kolacji?- zapytała Hermiona.
-Tak, tak, jasne!- odpowiedziałam i chciałam do niej podejść, gdy drogę zagrodził mi Snape.
-Możemy porozmawiać?- zapytał chłodno, patrząc na mnie uważnie.
-Och… tak, oczywiście.- odpowiedziałam, tłumiąc zdziwienie podszyte niepokojem. Zastanawiał mnie jego oschły ton i wzrok.
Korzystając z zamieszania przy wyjściu, przeszliśmy do saloniku obok. Severus zamknął drzwi i podszedł do mnie.
-Wiesz, kto to jest?- zapytał bezceremonialnie. Uniosłam brwi. Tylko o tym nie myśl! Oklumencja! , zawołałam sama do siebie rozkazująco.
-O czym pan mówi?- udałam głupią, ale zapomniałam już, że wszelkie tego typu wybiegi są bezskuteczne w starciu z Mistrzem Eliksirów.
-Dobrze wiesz, o czym. -odpowiedział niemal nieprzyjaźnie. -To dlatego tak napierałaś na to zadanie, tak? Wiesz, kto to jest… znasz tę osobę… kto to jest?
-Nie wiem.- odpowiedziałam ze spokojem, patrząc mu w oczy. -Nie mam pojęcia, kto jest autorem tych anonimów. Zgodziłam się, bo jestem w gronie osób podejrzewanych, a jako pracowniczka Ministerstwa najszybciej zdobędę prawdziwe informacje. Zależy mi też na tym, co powiedziała Tonks: nie chcę kolejnego zabójstwa.
Odniosłam wrażenie, że moja odpowiedź była nie taka, jak się spodziewał. Jego oczy pociemniały, a szczęki drgnęły, jednak to był tylko ułamek sekundy i z powrotem był opanowany.
-Rób, jak uważasz, ale lepiej byłoby, gdybyś była ze mną szczera.- powiedział i ruszył w stronę drzwi. Otworzył je i wyszedł.
-Jestem szczera.- zawołałam za nim lecz nie wiem, czy usłyszał, bo trzy sekundy później trzask drzwi wejściowych oznajmił mi jego odejście. Co by to zmieniło, gdybym powiedziała mu wszystko? , zapytałam siebie w duchu, opuszczając spokojniej od mojego byłego opiekuna salon i kierując się w stronę kuchni, z której dochodził gwar głosów i smakowity zapach kolacji. Dlaczego chciał wiedzieć? Niestety, tym razem naprawdę nie miałam pojęcia i postanowiłam nie zawracać sobie tym dłużej głowy, bynajmniej na razie.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 35.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 14:59

O wpół do szóstej wróciłam do Ministerstwa. W atrium minęłam się z Hermioną. Zdążyłyśmy zamienić ze sobą tylko kilka słów, bo ja już wsiadałam do windy. Chciałam przed przesłuchaniem podejść jeszcze do siebie i przygotować sobie dokumenty do pierwszej sprawy czwartkowej. W połowie korytarza natknęłam się na Roda. Zdaje się, że chciał ze mną rozmawiać, więc bezceremonialnie wepchnęłam go do swojego gabinetu i z punktu zaatakowałam.
-Czyś ty oszalał, Rod?- zapytałam ostrym szeptem. -Po jakie licho pchałeś się do ksiąg wieczystych i po co wywlokłeś sprawę dobówki?!
-Żeby udowodnić, że ludzie pokroju Lucjusza Malfoya nie są nietykalni.- odpowiedział natychmiast. -Czemu tak się wściekasz?
-Nawet nie wiesz, w jakie bagno nas wciągnąłeś.- warknęłam. -Urządzają nam przesłuchanie i co ja mam im powiedzieć? Byłam tego dnia w księgach wieczystych, jestem prawniczką i miałabym motyw, żeby napisać donos na Malfoya!
-Marta… ale przecież…- zaczął, patrząc na mnie nierozumiejąco. -Przesłuchanie… nie mogą cię o nic oskarżyć… nie mają dowodów!
-Nie mają? No to mają poszlaki! Jeśli jeszcze nie wykryli, że to ty, to śmiało będą mogli wskazać na mnie drogą dedukcji! Czytałeś ten cholerny artykuł?- walnęłam dłonią w blat, na którym wciąż leżał rozłożony dzisiejszy numer Proroka Codziennego . -Sax tam mówi, że jego zdaniem to musiał być prawnik, bo tylko on ma wolny dostęp do ksiąg! Malfoy chce wytoczyć proces i ma rację, tylko że ja się pytam: komu on go wytoczy? Na pewno się wściekł, że ktoś wywlókł tę sprawę i jak nic, pomyśli, że ja jestem za to odpowiedzialna!
-Uspokój się, to, co on sobie pomyśli, nie ma wielkiego znaczenia.- przerwał mi stanowczo. -To był dopiero początek, są jeszcze inni, którzy mają pokrętne interesy na sumieniu.
-Rod, błagam cię, nie pisz już nic więcej, bo doigrasz się czegoś i będzie problem!- spojrzałam na niego wymownie. -Nie pamiętasz, co było miesiąc temu? Tym razem już… już ci nie darują. Lepiej z nimi nie zadzieraj.
-Więc mam pozwolić, aby oni dyrygowali nami, jak pionkami?- zapytał rzeczowo. -Marta, dzisiaj przekupują Ministra i urzędasów, którzy odpowiadają za dostarczenie ustawy, ale skąd wiesz, czy jutro nie przyjdą do ciebie? Jesteś adwokatem, jak przyjdzie ci bronić byłego śmierciożercy, to co zrobisz? Marta,- oparł się o moje biurko i spojrzał mi prosto w oczy. -Może i po trochu mszczę się za to, co… co ty przeżyłaś… ale mam też większy cel. Większość z nich ma jakieś ciemne sprawki na sumieniu, a skoro jestem w stanie to odkryć, to tak zrobię.
-Z narażeniem własnego życia?- zapytałam nieomal z jękiem. Dlaczego do niego nic nie dociera? -Rod, jak cię złapią, zrobią ci…
-Nic mi nie zrobią.- wycedził. Aż tak wierzył w zwycięstwo? -Nie martw się o mnie. Malfoy na początek, potem Travers, Yaxley, słyszałem, że i oni mają lewe papiery. Nie, nic nie mów. Dam sobie radę.- to mówiąc, zrobił raźniejszą miną i ruszył do wyjścia. Chwycił za klamkę i obejrzał się jeszcze na mnie. -A przesłuchaniem się nie przejmuj, jesteś przecież niewinna.
Tak, jestem niewinna, ale czy niewinność zwalnia nas z troski o swoją przyszłość? , zastanawiałam się, jadąc kilkanaście minut później windą na piąte piętro, gdzie znajdował się gabinet szefa Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów. A także o przyszłość innych, jeśli wiemy, że narażają własne życie w imię wartości absurdalnych w tym światku? , dodałam w myślach, podchodząc do drzwi gabinetu. Wzięłam głęboki oddech i zastukałam do środka.

Gabinet Paula Saxa, aktualnego szefa tzw. Międzynarodówki, jest kwadratowym pokojem o kremowych ścianach. Czekoladowe zasłony, spięte pozłacanymi klamrami w kształcie symbolu paragrafu, w połączeniu z rattanowymi meblami w odcieniu przydymionego brązu sprawiają bardzo dobre wrażenie, a jednocześnie onieśmielają. W końcu nie od dzisiaj brąz i ecrú stanowią jedno z najelegantszych rozwiązań kolorystycznych we wnętrzach , przemknęło mi przez głowę, gdy weszłam do środka.
Sax, mężczyzna dość wysoki, szczupły, ciemnowłosy, o przystojnej twarzy i uśmiechu gwiazdora filmowego, dziś nie sprawiał wrażenia tego sympatycznego „kolegi po fachu”, jakiego kojarzyłam z początków pracy w Ministerstwie. Zamiast zawadiackiego uśmiechu, na jego twarzy gościł wyraz ponurości i niezadowolenia. To chyba źle, gdy taki biznesmen przez duże „b” ma zły humor , szepnął mi jakiś głosik w umyśle.
-Dzień dobry.- powiedziałam opanowanym tonem.
-Dobry.- odpowiedział dość kwaśno. -Proszę siadać. Panna Marta Pears, zgadza się? - zerknął w dokumenty, rozłożone na biurku i zerknął na mnie. Przytaknęłam grzecznie. Odchrząknął i oparł się wygodniej, zakładając ręce. -Cynthio, możemy zaczynać.- powiedział ponuro do drobniutkiej blondynki, siedzącej przy małym stoliku pod ścianą. Prawdę mówiąc, dopiero teraz ją zauważyłam. Dziewczyna najwyraźniej była sekretarką Saxa, który terasz powiedział mocnym, nieprzyjaznym tonem:
-Jest pani gotowa?
-Tak, jestem.- odpowiedziałam.
-Przesłuchanie dyscyplinarne Marty Pears, dnia piętnastego kwietnia, godzina osiemnasta pięć. Pytanie pierwsze…

-A więc, podsumujmy: była pani tamtego dnia w dziale ksiąg wieczystych, ale twierdzi pani, że nie oglądała pani księgi państwa Hollisów; niemniej, nie zaprzecza pani, że stosunki między panią a panem Malfoyem są napięte i byłaby pani w stanie ujawnić informacje na jego niekorzyść.
-Nie, tego nie powiedziałam.- przerwałam. -Owszem, nasze stosunki są napięte, ale nigdy nie posunęłabym się do… do publicznego prania jego brudnych interesów!- poniosły mnie nerwy i wyrwało mi się dosadniejsze określenie, niż chciałam. Sax nie był głupi i nie udał, że tego nie słyszał.
-A więc wiedziała pani o tym, że pan Malfoy prowadzi nielegalne interesy albo mógł mieć z taką działalnością jakikolwiek związek?- podchwycił szybko, a ja odparowałam:
-Nie wiedziałam o tym i nic mnie to nie obchodzi! Powiedziałam panu, nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego.
-Tylko że pan Malfoy uważa, że pani wiedziała o tym, mało tego, mówiła pani o tym publicznie.- powiedział z pokrętnym uśmieszkiem, zaglądając ponownie do swoich papierów. -Podczas pewnej rozmowy zarzuciła pani panu Malfoyowi korupcję oraz omijanie przepisów. Jeśli pani zaprzeczy, podważy pani zeznania pana Malfoya i będę zmuszony skontaktować się z jego adwokatem.
Odetchnęłam głęboko. Nie mieściło mi się w głowie to, co słyszę. Nie mogłam wprost uwierzyć, że Lucjusz Malfoy wykorzystał tamten incydent… Co ja mam zrobić?
-No… owszem, padło takie stwierdzenie z mojej strony…- zaczęłam wolno, ważąc każde słowo i starając się nie widzieć przyczajonego na pierwszy błąd Saxa. -…ale mówiąc to, opierałam się głównie na opinii, jaką pan Malfoy cieszy się powszechnie.- spojrzałam mu prosto w oczy. Sax uniósł prawie niedostrzegalnie brwi. -Słyszałam wielekroć, że pan Malfoy często stosuje „prezenty” w zamian za opóźnianie niewygodnych dla niego ustaw, jak również stara się wykorzystywać wszystkie luki w prawie.- powiedziałam zdecydowanym, twardym głosem. Co się ze mną dzieje, uspokój się, co ty mówisz! , krzyczał wewnątrz mnie głosik lecz nie zważałam na to. -Jeśli pan zaprzeczy, proszę zapytać o opinię pierwszego lepszego pracownika z pierwszego lepszego działu, tylko radzę to zrobić, zanim pan Malfoy zdąży się dowiedzieć jego dane i zamknąć mu usta sakiewką pełną galeonów.- mówiłam coraz szybciej i gwałtowniej, a brwi Saxa unosiły się coraz wyżej. Nie słyszałam nic i nie obchodziło mnie nic. -Nie mam nic wspólnego z tym artykułem ani z tymi informacjami, a fakt, że nie pozostaję w przyjaźni z panem Malfoyem nie stanowi rzetelnej podstawy do wskazywania na mnie, jako na winną ujawnieniu kompromitujących, co nie znaczy - nieprawdziwych informacji na jego temat. Pan, jako prawnik, powinien doskonale coś o tym wiedzieć.- zakończyłam, ale uczucia, jakie we mnie buzowały, nie zmalały ani o jotę. W spojrzeniu Saxa było coś zaskakującego, jakaś iskierka, która wcale nie błyszczała wesoło.
-Widzę, że ponoszą panią nerwy… może wody?- zapytał po chwili, wskazując na szklaną karafkę.
-Nie, dziękuję.- odparłam z pasją.
-Obawiam się, że niepotrzebnie tak się pani denerwuje. Nie oskarżyłem pani o nic, mam za zadanie li i jedynie przesłuchać panią, jako że była pani tamtego dnia w dziale ksiąg i w związku z tym mogła pani dopuścić do przecieku…
-Powiedziałam już panu, nie…
-… ale ponieważ twierdzi pani, że nie miała pani księgi Hollisów w ręku, nie mogę pani zarzucić tego czynu. Interesuje mnie natomiast to, czy wiedziała pani o możliwości istnienia takich niepochlebnych dla pana Malfoya informacji i czy miała pani powód, by je wyjawić.
-Nie widziałam na oczy dowodu na to, że pan Malfoy prowadzi nielegalne interesy i że może być zamieszany w brudne interesy.- powiedziałam z takim spokojem, na jaki tylko było mnie stać w tamtej chwili. -Słyszałam natomiast o tym. Co do powodu, teoretycznie mogłam mieć, praktycznie nie miałam, bo tego nie zrobiłam .
-No, więc po co te nerwy?- uśmiechnął się sztucznie i spojrzał na swoją sekretarkę. -Chciałbym jeszcze wiedzieć tylko jedną rzecz: jak bardzo stosunki między panią panem Malfoyem są złe i z czego to wynika.
-Jak bardzo są złe i z czego to wynika?- powtórzyłam. -Mogę to panu powiedzieć, chociaż nie sądzę, by to miało związek ze sprawą. Pan Malfoy nienawidził mnie, od kiedy związałam się z jego synem, bo nie jestem czystej krwi czarownicą. Muszę coś dodawać?
-Nie, nie sądzę.- spojrzał na mnie krótko acz badawczo. -Cynthio, zapisałaś wszystko?
-Tak, proszę pana.- blondynka pokiwała głową i podeszła do niego wraz z zapisaną rolką pergaminu.
Machinalnie obserwowałam, jak wymieniają szeptem jakieś uwagi a potem oboje składają u dołu strony podpis. Nagle poczułam się strasznie zmęczona i znużona, w dodatku zaczęła mnie boleć głowa. Podpisałam się obojętnie pod swoimi zeznaniami a potem opuściłam biuro szefa Międzynarodówki.
Zdaje się, że tego dnia byłam ostatnią przesłuchiwaną osobą, bowiem pod drzwiami nikt nie czekał. W ogóle, na korytarzu i w windzie było pusto. Dopiero na drugim piętrze ktoś się dosiadł, a osobą tą był Lucjusz Malfoy.
Na jego widok od razu otrzeźwiałam. Wykrzywił do mnie wargi w imitacji uśmiechu Giocondy (gdyby, oczywiście chciał się do mnie uśmiechnąć), ze stoickim spokojem wcisnął guzik z numerem jeden i stanął za mną. Prawdę mówiąc, natychmiast ogarnął mnie irracjonalny lęk. Świadomość, że jest tak blisko mnie, a w całym Ministerstwie nie ma nikogo prócz nas (dochodziła siódma wieczorem), sprawiała, że nieomal drżałam. Instynktownie czułam, że na tym się nie skończy i miałam rację.
-Dobrze tak wysyłać anonimowe listy do redakcji najpoczytniejszego pisma, co?- wycedził mi prosto do ucha. Pasmo jego srebrno blond włosów musnęło mój policzek, poczułam zapach ziół i jakiś inny, bardziej złożony, słodkawy, a jednocześnie wytrawny. Ponieważ milczałam, wyszeptał: -Jeśli myślisz, że uda ci się zemścić, to jesteś w poważnym błędzie. Radzę ci, trzymaj się z daleka od mojej rodziny, bo pożałujesz.
Zagryzłam wargi. Teraz już autentycznie cała drżałam i w głowie słyszałam tylko ten złowieszczy szept. Otrząsnęłam się dopiero, gdy winda zatrzymała się na pierwszym poziomie i melodyjny, żeński głos powiedział:
-Atrium.
Lucjusz wyminął mnie bez słowa i zniknął w korytarzu wiodącym do atrium, a ja pewnie zostałabym w tej windzie niczym słup soli lecz w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że to mój poziom. Długo jednak zwlekałam, zanim weszłam do holu. Chociaż przedtem spotkałam go w windzie, po tym, co mi powiedział, bałam się spojrzeć mu w oczy nawet w tak przestronnym miejscu, jak atrium Ministerstwa Magii.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 34.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 14:59

Dni mijały, a w prasie jakoś nie pojawiały się kolejne listy „głosu prawdy”. Szczerze przyznam, że czułam z tego powodu ulgę i nawet ucieszyło mnie to, bo pomyślałam, że Rod zrezygnował ze swojej misji; niestety, czekało mnie duże zaskoczenie pod tym względem.
Kiedy piętnastego kwietnia spotkaliśmy się rano w atrium, skinął głową porozumiewawczo w stronę kuriera, roznoszącego Proroka . O, nie, czyżby jakiś nowy artykuł? , pomyślałam ze zgrozą i uśmiechnęłam się do niego powitalnie, by nie wzbudzać podejrzeń. Bez słowa wsiadłam do windy i pojechałam do siebie, a gazetę kupiłam dopiero podczas przerwy na lunch. Z obawą w duszy siadałam z powrotem za swoim biurkiem i patrzyłam na rozkładówkę. Niestety, nie trzeba było długo szukać: tytuł Nagła zmiana decyzji Ministra w sprawie „dobówki” sprzed 5 lat- kolejny objaw korupcji, czy zwykłe wahanie? mówił sam za siebie zwłaszcza dla mnie, bo wiedziałam, o co chodziło z „dobówką”. Zerknęłam nerwowo na drzwi i zaczęłam czytać.

NAGŁA ZMIANA DECYZJI MINISTRA W SPRAWIE „DOBÓWKII” SPRZED 5 LAT - KOLEJNY OBJAW KORUPCJI, CZY ZWYKŁE WAHANIE?

Kiedy pewnego grudniowego wieczora przed pięciu laty Minister Magii, Anthony Hollis podpisywał ustawę tzw. „dobówki” - ustawę uprawniającą aurorów do zabicia poplecznika Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać w ciągu doby od uzyskania dowodu jego winy (innymi słowy, dającej Aurorom prawo do zabicia śmierciożercy w przeciągu 24 godzin od chwili, gdy upewnili się, że jest on śmierciożercą) - nikt nie spodziewał się, że następnego dnia podczas specjalnej konferencji prasowej Minister stanowczo opowie się przeciwko tej ustawie i w efekcie nie zostanie ona podpisana. Potem sprawa odeszła w zapomnienie, jako że Minister zaczął rozgłaszać, iż jest przeciwnikiem kary śmierci nawet dla najzagorzalszych zwolenników czarnoksiężnika, którego odrodzenia się nie można być pewnym. Dziś okazuje się, że nie była to zwykła zmiana poglądów politycznych, a na pewno nie przewidziana. Jak było naprawdę?

Na początku minionego tygodnia pisaliśmy o anonimowym liście, w którym nieznany informator (lub informatorka) ostrzegał przed nasilającymi się wpływami ludzi związanych wcześniej z Sami - Wiecie - Kim. Wczoraj otrzymaliśmy kolejny, z tego samego źródła, w którym autor(ka) wspomina m.in. o sprawie „dobówki”. ‘Choć termin sprawy dobówki minął, nie przeminęła prawda o niej i wciąż istnieją źródła, na podstawie których można ją odkryć. Posiadam dostęp do nich i chcę, by wszyscy poznali kulisy niezwykłej zmiany decyzji oraz poglądów A. Hollisa, byłego Ministra Magii.’, pisze anonim. ‘W noc, w którą ustawa otrzymała kontrasygnatę Ministra, zdarzyło się coś, co skłoniło go do gwałtownej zmiany decyzji i nie było to nagłe olśnienie, jak twierdzili niektórzy lecz coś o wiele bardziej niebezpiecznego i haniebnego. Mam podstawy, by sądzić, że Ministrowi zapłacono za wycofanie swojego poparcia dla tego dokumentu i że płaci się mu do dziś.’
JAK TO MOŻLIWE?
‘W dziale ksiąg wieczystych, w księdze rodziny Hollisów można odnaleźć wpisy o darowiznach trzech tysięcy akrów ziemi rolnej pod winnice na terenie Kastylii oraz posiadłości mieszkalnej o powierzchni dwustu pięćdziesięciu akrów w Murcji.’, informuje anonim. ‘Darowizny dokonał hrabia von Kirke. Istnieją dowody na to, że pod tym fikcyjnym nazwiskiem ukrywa się osoba rzeczywista i wszystko wskazuje na seniora jednego z najstarszych i najbardziej szanowanych rodów, Lucjusza Malfoya.
Powszechnie wiadomo, że rodziny Hollisów i Malfoyów nie prowadziły nigdy ze sobą żadnych interesów ani nie pozostawały w na tyle zażyłych stosunkach, by obdarowywać się ziemią w Hiszpanii. Sugeruje to, że coś innego skłoniło Malfoya do tak szczodrej darowizny. Myślę, że nie chodziło tu o zryw hojności lecz o niedopuszczenie do wejścia w życie ustawy niekorzystnej dla Malfoya jako (byłego) śmierciożercy, a poszlaką na to wskazującą może być fakt, iż Lucjusza Malfoya widziano o późnej porze w Ministerstwie wspomnianego dnia. Co innego mogło go tam sprowadzić, jak nie zamiar przekupienia Hollisa do cofnięcia poparcia dla dobówki?’


Odsunęłam od siebie gazetę drżącymi dłońmi i wzięłam głęboki oddech. Nie mogłam uwierzyć w to, co przeczytałam. Po głowie tłukło mi się tylko jedno: jak on to zrobił? Bezsilnie próbując odpowiedzieć sobie na to pytanie przez dłuższą chwilę, przysunęłam powoli gazetę i wróciłam do lektury z rosnącym oszołomieniem.

Rewelacje anonimowego informatora budzą wiele kontrowersji wśród pracowników Ministerstwa.
Szef Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów, Paul Sax uważa, że należy potraktować sprawę poważnie. ‘Informacje, jakie znalazły się w liście tej osoby, nie należą do ogólnodostępnych, dlatego też jestem za tym, by jak najszybciej odkryto jego tożsamość. Jego cel jest szczytny: ujawnianie prawdy na temat tego, co dzieje się w Ministerstwie za kulisami, ale nie można tolerować tego, że za jego sprawą tajne informacje przeciekają do prasy.’ Na pytanie, jakie środki w tym polowaniu na kreta przedsięwziął w swoim urzędzie, Sax odpowiada: ‘Zamierzam dokładnie zrewidować moich pracowników oraz przesłuchać ich. Siłą rzeczy, moje biuro znalazło się w centrum zainteresowania, albowiem do informacji z listu dostęp mogły mieć tylko osoby związane z prawem.’
Przewodnicząca Wizengamotu, Amelia Bones jest innego zdania. ‘Autor listu przejawia wyraźne tendencje do ujawnienia brudnych interesów rozgrywanych na terenie Ministerstwa Magii z udziałem osób, które mogły lub mogą mieć powiązania z grupą śmierciożerców. Czytając jego listy, odnoszę wrażenie, że chodzi mu o oszkalowanie konkretnych osób z niejasną przeszłością pod przykrywką bądź przy okazji poruszania ważnego problemu społecznego. Nie mam pojęcia, jakim cudem uzyskał dostęp do archiwum ksiąg wieczystych i skąd posiadł resztą informacji, ale nie jestem pewna, że jest to ktoś z Międzynarodówki. Owszem, każdy notariusz, adwokat, prokurator czy inny prawnik posiada wolny wstęp do działu ksiąg lecz tylko za okazaniem legitymacji i każde takie wejście jest odkreślone na specjalnej liście. Niemniej, nie sądzę, by któryś z pracujących tu prawników nagle tak bardzo zapragnął pogrążenia osób o dwuznacznej reputacji, by podkładać się szefowi, Ministrowi oraz oskarżanym przez siebie osobom. Ktokolwiek napisał te dwa listy, postąpił bardzo nierozważnie i ryzykownie. Myślę, że jest już bardzo daleko stąd.’
Jak widać, opinie na temat tajemniczego informatora, zaskakującego nas co i rusz nowymi informacjami, są podzielone. Próbowaliśmy skontaktować się z byłym Ministrem Hollisem, jednakże nasze próby nie powiodły się: wg niepotwierdzonych informacji, Minister przebywa obecnie w Afryce i jest nieuchwytny nie tylko dla prasy, a także dla rodziny.
Redakcja prosiła również pana L. Malfoya o wypowiedź w związku z rewelacjami anonima, lecz p. Malfoy odmówił jakiegokolwiek komentarza. Uznał, że informacje z listu, to ‘bajka wymyślona przez kogoś o niezdrowym zmysłach’ i zapowiedział, że jeśli pojawi się jeszcze jedna tego typu informacja w Proroku, wystąpi na drogę sądową. Czy to koniec rewelacji informatora? Tego nie wie nikt. Redakcja ma nadzieję, że więcej materiałów niesłusznie szkalujących dobre imię zasłużonych obywateli naszego miasta nie zostanie przysłanych, albowiem nie pójdą one do druku.


Kiedy skończyłam czytać, przez chwilę siedziałam bez ruchu, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ścianę. Byłam wstrząśnięta i kompletnie nie wiedziałam, co robić. Wiedziałam jedno: Rod Rolleycoat wpakował się w poważne kłopoty i jeśli nie zaprzestanie tej prasowej zabawy w kotka i myszkę, może się to skończyć o wiele gorzej, niż ostatnio. Muszę coś zrobić , postanowiłam i właśnie miałam złożyć gazetę, gdy do pokoju wleciał papierowy samolocik. Na nim napisano:

Szanowna Pani,
Proszę o stawienie się dzisiaj o godzinie 18:00 w moim gabinecie celem przesłuchania w sprawie bulwersujących artykułów, jakie pojawiły się w ostatnim tygodniu w prasie oraz wyjaśnienia tajemniczego przecieku informacji tajnych. Nie stawienie się na przesłuchaniu winno być usprawiedliwione minimum na trzy godziny przed przesłuchaniem.
Załączam wyrazy szacunku,

Paul Sax
Szef Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów


~ ~ ~



-Ja wiem, że to jeszcze nie oznacza oskarżenia, ale boję się. Boję się, bo nie wiem, czy nie wykorzystają czegoś przeciwko mnie.
-Marto, przecież na razie nikt cię o nic nie podejrzewa, to rutynowe przesłuchanie, które musi przejść każdy prawnik; co prawda, jeden z głupszych pomysłów Saxa, ale cóż. Nie powinnaś tak się tym przejmować, bo dopiero wtedy zrobią się nieufni.
-Ma pani rację, pani Bones. Nie mogę tak panikować, skoro mam czyste sumienie.- powiedziałam, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza i zagryzając wargi. No, takie nie do końca czyste…
Szłyśmy właśnie trotuarem w dół Pokątnej. Obie skończyłyśmy pracę wcześniej i umówiłyśmy się na obiad przed moim przesłuchaniem. Musiałam się z nią skonsultować w tej sprawie, bo byłam niespokojna i, prawdę mówiąc, od chwili otrzymania powiadomienia od szefa Międzynarodówki chodziłam, jak struta. Co za paradoks, przecież niczemu nie jesteś winna! , mówiłam sobie lecz wcale nie przynosiło mi to ulgi. Myślę, że fakt, iż znałam tożsamość tajemniczego informatora, który namieszał w sprawach Ministerstwa, sprawiał, że tak się tym denerwowałam.
-Doskonałe podejście do sprawy.- pochwaliła. -Im szybciej się uspokoisz, tym lepsze wrażenie na nich zrobisz i dadzą ci spokój. Jesteś jedną z kilkudziesięciu osób, które będą musiały stawić się na to przesłuchanie.
-Tak, wiem… po prostu czuję w kościach, że… że mi nie uwierzą.- wyznałam po chwili niepewnie. -Ten ktoś wspomniał wcześniej o… o zabójstwie Dracona… a teraz, tak, jak pani sama mówiła w wywiadzie dla Proroka , wyraźnie kieruje ostrze przeciwko konkretnym osobom, nie zaś sprawie. Że też akurat musiał napisać o Lucjuszu Malfoyu!
-Musiał albo musiała, nie wiemy wciąż, kto to jest.- zauważyła bystro. -Myślę, że to przypadek… po prostu Lucjusz ma najwięcej wrogów i któryś z nich postanowił teraz przystąpić do ataku. Chyba za bardzo się tym wszystkim martwisz, nikomu nie przyszłoby do głowy, że to ty mogłabyś wysyłać te listy, chociaż jesteś prawniczką, korzystasz z działu ksiąg i w obu artykułach znajdują się nawiązania do ciebie.
-Dziękuję. Nie mogę przestać o tym myśleć i to wszystko dlatego…
-Zaraz o tym zapomnisz. Chodź, zapraszam cię na pyszny obiad, a na deser zjemy truskawki zapiekane w koglu moglu. Obiecuję, że raz - dwa nabierzesz dystansu do przesłuchania!- powiedziała dziarskim tonem pani Bones i weszłyśmy po stopniach do małej knajpki „Rosemary’s Paradise”. Może to i racja?

[ Brak komentarzy ]


 
Część 33.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 14:58

Nie przypuszczałam, że moje stosunki z Harrym mogą ulec tak nagłej i stanowczej poprawie. Obawiałam się trochę w głębi duszy, że z powodu uczucia, jakie do mnie żywił, przyjaźnienie się będzie niełatwe lecz tu czekała mnie miła niespodzianka: Harry ani razu nie dał po sobie poznać, że liczyłby na coś więcej i sprawiał wrażenie naprawdę uradowanego z faktu, że możemy być przyjaciółmi, choć byłam świadoma tego, że taki erzac jest niezbyt satysfakcjonujący. Niemniej, póki co nasze relacje były na tyle dobre, że nie trzeba było się o nic martwić na zapas.
Prawdę mówiąc, to była dla mnie spora ulga. Dopiero teraz zrozumiałam, że brak jakiegokolwiek wsparcia w nim dotąd męczył mnie, bo mimo wszystko nigdy nie widziałam w nim swojego wroga.
Podczas kolejnych paru dni zauważyłam, że coraz szybciej wracam do formy i sił. Nawet Blaise zauważył, że stopniowo się rozpogadzam, gdy wieczorem po rozmowie z Harrym spotkałam się z nim i jego narzeczoną w hallu szkoły tańca. Coraz mniej było chwil przygnębienia, za to coraz częściej łapałam się na optymistycznym patrzeniu na świat i większej chęci do życia. Myślę, że to był dowód na to, jaki wpływ na mój stan miały złe relacje z Harrym, przypieczętowane ostrą wymianą zdań sprzed parunastu dni.
Pod koniec pierwszego tygodnia kwietnia skończył mi się „zdrowotny urlop” i wróciłam do swojego mieszkanka na Florence Alley a tym samym - do mojego codziennego życia. Przyznam jednak, że czułam się teraz silniejsza, może bez jakiegoś konkretnego powodu, ale silniejsza. Zobaczysz jutro Lucjusza i cała siła ci pójdzie z dymem , chichotało coś złośliwie w mojej duszy lecz na razie ignorowałam to. Nie chciałam zniweczyć tego, co już udało mi się osiągnąć, choćby było to nie wiem jak niewielkie.
Powrotu do pracy oczekiwałam z lekką obawą w duszy, spowodowaną powodem mej nieobecności. Cóż, mimo że miałam legalne zwolnienie od Gillisa, był on przecież psychologiem a papier od tego typu specjalisty zawsze budzi pewien niepokój oraz kształtuje najczęściej złośliwe domysły. Ja miałam je już dwukrotnie w ciągu ostatniego pół roku i w związku z tym czułam, że zostanę wezwana na dywanik przy pierwszej najbliższej okazji.
Ku mojemu zaskoczeniu, tak się nie stało: w Ministerstwie powitano mnie uprzejmie i ze szczerym zadowoleniem, a sam Minister wyraził troskę o moje zdrowie bez żadnych podtekstów. Nie mogło być lepiej , myślałam nieśmiało, wchodząc do mojego gabinetu i uśmiechając się bezwiednie. Czy naprawdę to znak, że wszystko tym razem już na serio zdąża ku lepszemu? Starałam się na razie nie sugerować żadnej odpowiedzi na to pytanie, aby uniknąć rozczarowania lecz pewne światełko w mojej duszy pozostało.
Zanim się obejrzałam, nastał trzynasty kwietnia i siódmy dzień mojej pracy. Aż dziwne, że tak szybko to zleciało , myślałam, wysiadając z windy i kierując się wraz z innymi w stronę gabinetów. Po drodze kurier roznoszący o poranku gazety wcisnął mi numer Proroka Codziennego . Otworzyłam go pobieżnie i trafiłam na artykuł, kłujący nagłówkiem: GŁOS PRAWDY, CZYLI TAJEMNICZY INFORMATOR Z MINISTERSTYWA ALARMUJE! . Zaintrygował mnie na tyle, że prawie potknęłam się o próg własnego biura, a gdy już w całości udało mi się dotrzeć do krzesła, rozłożyłam gazetę na biurku i zajęłam się nim bez reszty.

GŁOS PRAWDY, CZYLI TAJEMNICZY INFORMATOR Z MINISTERSTYWA ALARMUJE!

Od dawna krążyły plotki o tym, że zwolennicy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać wywierają presję na ministerialnych urzędnikach. Dotąd mówiono tylko o korupcji, choć niejasno i bez specjalnych corpus delicti. Nastał jednak dzień, w którym pracownicy Ministerstwa Magii nie zamierzają dłużej pozostać bierni na zewnętrzne naciski grupy popierającej Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

‘Korupcja była na porządku dziennym, tak zresztą bywa również w świecie mugoli, ale to nic w porównaniu z tym, co dzieje się za kulisami.’, pisze w liście przesłanym do redakcji anonimowy informator bądź infomatorka z Ministerstwa. ‘Szantaże, zastraszanie, terror na pracownikach Ministerstwa oraz ich bliskich stają się coraz powszechniejszą praktyką nacisku ludzi zafascynowanych Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Niestety, istnieją dowody też na to, że do działania przystępują jawnie zdeklarowani zwolennicy tego czarnoksiężnika, określani mianem śmierciożerców.’
JAKA JEST PRAWDA? Czy słowa jednego człowieka są wystarczającym świadectwem na to, że Ministerstwo Magii staje się coraz bardziej zagrożone? Czy naprawdę Sami - Wiecie - Kto jest w stanie przejąć najważniejszy ośrodek władzy w świecie czarodziejów?
Mark Toddy, rzecznik prasowy Ministerstwa twierdzi, że to ‘zwykłe bajdurzenie pierwszego lepszego panikarza’. ‘W rzeczywistości nie jest nawet w połowie tak źle, jak uważa ten człowiek.’, przekonuje. ‘Sądzę, że dziewięćdziesiąt procent podanych przez niego informacji jest nieprawdziwych i stąd obawa przed podaniem własnego nazwiska. Każdy oszust boi się bowiem konsekwencji.’
A MOŻE TO TYLKO KAMUFLAŻ?
‘Mam skrystalizowane podejrzenia co do tego, że współpracujący z Sami - Wiecie - Kim przejmują wpływy w Ministerstwie i gnębią niektórych pracowników.’, pisze zagadkowo informator. ‘Jeden z najświeższych przykładów, to zabicie pracownika Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof oraz zaatakowanie związanej z nim prawniczki.’
Nie ulega wątpliwości, że informator ma tu na myśli sprawę z grudnia zeszłego roku, kiedy to pracownik wspomnianego Departamentu, D. Malfoy oraz adwokat M. Pears zostali zaatakowani przez grupę śmierciożerców, w wyniku czego Malfoy zginął (więcej na ten temat czytaj w numerze 354 PC).
Nie tylko odwołuje się do konkretnych przykładów, ale także posuwa się do rzucania podejrzeń na konkretne grupy społeczne. Jego (bądź jej) zdaniem, jak czytamy dalej, ‘[…]za wszystko odpowiadają najbardziej wpływowi członkowie tzw. elity towarzyskiej, a zarazem najbardziej dwulicowe elementy społeczeństwa magicznego. Nierzadko są to ludzie, którzy byli poplecznikami Sami - Wiecie - Kogo przed jego upadkiem, zaś po tym zdarzeniu jako pierwsi oczyścili się z zarzutów, najpewniej za grubą gotówkę.’
‘Wprawdzie informator nie posługuje się nazwiskami poza tym jednym przykładem, to na zasadzie dedukcji można wywnioskować, iż w grupie podejrzanych jego zdaniem znajdują się ludzie z wyższej sfery, posiadający wysokie stanowiska i możliwości a także niejasną przeszłość.’, uważa psycholog, Ruth Gwynn.
Auror Ethan Hawke na życzenie redakcji poszedł dalej tym tropem i doszedł do wielce ciekawych wniosków. ‘Jego podejrzenia dotyczą głównie byłych śmierciożerców, a grono to zawęża się do kilku osób, jeśli odejmiemy osoby osadzone w więzieniach, zmarłe bądź zaginione.’ Na pytanie, czy można na tej podstawie stwierdzić, że autor listu w okrężny sposób kieruje podejrzenia na konkretne osoby, Hawke odpowiada wymijająco: ‘Owszem, jest to możliwe lecz takie rozumowanie ociera się o nadinterpretację. Moim zdaniem, ktokolwiek napisał ten list, chciał zwrócić uwagę przede wszystkim na dojrzewający w cieniu ministerialnych murów problem. Podejrzewanie określonych osób możemy potraktować domyślnie jako drugorzędny cel; jednakże pamiętajmy, by nie posuwać się zanadto w analizie anonimowego listu.’
Czy faktycznie był to cel drugorzędny? Tego nie wiemy, choć tajemniczy informator nawołuje pod koniec epistoły do jawnego buntu. ‘Jeśli nie będziemy patrzeć sobie wzajem na ręce, jeśli będziemy kryć innych z obawy przed ich „znajomościami” i „kontaktami” ‘, pisze, ‘wciągniemy w bagno całe społeczeństwo. Nastał czas na głos prawdy i wierzę, że takich listów, jak mój, będzie z czasem coraz więcej.’ Jeśli znajdą się chętni za pójściem śladem „Głosu Prawdy”, zapraszamy do Redakcji Proroka Codziennego, która mieści się w Londynie przy ul. Gordon Avenue 76 B.


Poczułam, że robi mi się sucho w gardle. Kto, u diabła, zamieścił ten artykuł i na jakiej podstawie? , pomyślałam ze zdenerwowaniem, przebiegając artykuł wzrokiem raz jeszcze. Nigdzie nazwiska, tylko „tajny informator”… kto to mógł być? , myślałam, odkładając gazetę i gryząc kciuk. Kto posunąłby się do zwrócenia uwagi na atak śmierciożerców na parę pracowników Ministerstwa? Przecież takich ataków w ciągu ostatniego kwartału było na pewno o wiele więcej!
Artykuł był przełomowy nie tylko ze względu na fakt wyraźnego wskazania na śmierć Dracona jako na efekt terroru śmierciożerców. Co więcej, tajemniczy informator posunął się otwarcie do postawienia określonej grupy społecznej pod pręgierzem i wg mnie posuwał się także do kierowania podejrzeń na konkretne jednostki.
Odsunęłam od siebie gazetę i oparłam się mocniej o fotel, myśląc gorączkowo. Kto w Ministerstwie byłby na tyle odważny, by w anonimowym liście tak otwarcie opisać całe to bagno? Niestety, nie miałam zielonego pojęcia, dlatego dałam za wygraną i, poprzestawszy na spisaniu adresu Redakcji oraz obiecaniu sobie, że zajrzę tam po pracy, postanowiłam zapomnieć przynajmniej na trochę o burzliwym materiale dziennikarskim. Nie było mi to jednak dane, bowiem w tej chwili drzwi mojego gabinetu otwarły się i do środka wszedł Rod Rolleycoat.
-Cześć.- uśmiechnął się i wszedł do środka, zamykając drzwi. -Miło cię widzieć z powrotem za biurkiem. Dobrze się już czujesz?
-Co?- zapytałam nieinteligentnie, patrząc na niego nierozumiejącym wzrokiem. Myślami wciąż byłam przy artykule. Rod roześmiał się niefrasobliwie i usiadł na krześle po drugiej stronie blatu.
-Pytałem, czy dobrze się już czujesz. Coś się stało? Masz taką dziwną minę.
-Czuję się dobrze, dzięki.- odchrząknęłam i odpowiedziałam, wracając na ziemię. -Przepraszam, po prostu przeczytałam taki artykuł w dzisiejszym Proroku i się trochę zdenerwowałam…
-Jaki artykuł?- zapytał z zaciekawieniem i, widząc na stole rozłożony numer, przysunął go sobie i obrócił trzema palcami. Rzuciwszy okiem na tytuł, uśmiechnął się lekko i kiwnął z zadowoleniem głową. -Ach, tak. No i co o tym myślisz?
-Jak to, co myślę?- spojrzałam na niego, jak na głupiego. -Ten ktoś jest nienormalny, żeby tak się podkładać…! Przecież jeszcze trochę, a można by mu wytoczyć proces o zniesławienie, na pewno by wykryli, kto to jest! Wiesz co, właściwie współczuję temu, kto to napisał, bo teraz będzie miał niezły sajgon, skoro to pracownik Ministerstwa, ale z drugiej strony, dobrze, że się tak odezwał. Ciekawi mnie tylko, dlaczego zaakcentował ten… to znaczy… atak na mnie i Dracona.- zmarszczyłam brwi. -O ile wiem, nie krzyczeli o tym w prasie na prawo i lewo.
-Wiesz, pewne źródła…- mrugnął do mnie okiem. -Poza tym, wcale nie taki sajgon. Nikt się nie czepiał, wszyscy są raczej osłupieni, no i jego pracodawca dopiero co kupił gazetę. Dziękuję jednak za opinię. Cieszę się, że nie skrytykowałaś tego do cna.
-Rod…- zaczęłam, patrząc na niego coraz bardziej podejrzliwie. On uśmiechał się niewinnie, ale coś w jego oczach upewniało mnie, że się nie mylę. -Powiedz, że to nie ty wysłałeś ten list…?
-A jak myślisz?- uśmiechnął się prawie łobuzersko. Potrząsnęłam głową, bo byłam w szoku.
-Nie mówisz poważnie.- powiedziałam wolno. -To ty wysłałeś list, na którym opiera się ten artykuł?
W odpowiedzi uśmiechnął się bardziej a ja doznałam kompletnego ogłuszenia. Kiedy już wróciła mi zdolność mowy, Rod musiał mnie pohamowywać, żebym nie krzyczała.
-Ty jesteś nienormalny! Wiesz, co na siebie ściągnąłeś? Najpierw będą szperać w Ministerstwie, a jak się wkurzą ci, których imię kalasz, to nie chciałabym być w twojej skórze!- syczałam, patrząc na niego z irytacją, bo cały czas się śmiał. -To było największe głupstwo twojego życia, zwłaszcza, że już raz chciałeś się im dobrać do skóry!
-Nie jest tak źle, przecież nikogo jawnie nie oskarżam, nie podałem żadnych nazwisk, ja tylko rzucam światło na sferę, pozostającą dotychczas pod niezasłużonym kloszem.- odpowiedział z rozbawieniem. -O, widzisz, to jest świetne zdanie do kolejnego listu: rzucam światło na sferę, pozostającą dotychczas pod niezasłużonym kloszem”. Masz papier? Muszę to sobie zapisać.
-Rod!- trzasnęłam dłonią w stół, bo wyprowadził mnie z równowagi. -Przestań sobie robić żarty, bo nie zdajesz sobie sprawy, w co się wpakowałeś! Zrozum, nadepnąłeś na odcisk wielu wysoko postawionym ludziom, dobierasz się do byłych śmierciożerców i, jakby tego było mało, wspominasz o mnie i o Draco!
-Przepraszam, nie powinienem był tego robić bez pytania cię o zdanie, ale nie zgodziłabyś się.- przestał się uśmiechać. -Marta, zrozum…- rozejrzał się po pokoju. -jeśli ja tego nie powiem, to kto to zrobi za mnie? Dla dobra społeczeństwa ważne jest, by prawda jak najszybciej wyszła na jaw.
-Nie o tym mówię. Prawda, to jedna sprawa, ale druga, że ściągnąłeś na siebie kłopoty.
-Jakie? Nie podałem swojego nazwiska, zmyliłem trop, wysyłając list z Dublina od kuzynki, nie rzucam jawnie podejrzeń ani oskarżeń. Nic mi nie zrobią. Mam w redakcji kumpla, nie wyda mnie.
-Czy ty śnisz?- prawie zaśmiałam się złowróżbnie. -W co ty wierzysz, nie wyda cię, jak mu porwą żonę i dziecko a dom wysadzą w powietrze? Jak mu nabrużdżą w papierach a na koniec doprowadzą go do schizofrenii torturami? - pochyliłam się nad biurkiem. -Rod, oprzytomnij wreszcie! Jak dobrze pójdzie, pod koniec tygodnia będziesz musiał wynieść się stąd w diabły, najlepiej do Argentyny, gdzie najmiesz się za robotnika na jakieś plantacji sorgo a i tak nie będziesz miał siedemdziesięciu procent szansy na to, że cię tam nie znajdą!
-Chyba ponosi cię wyobraźnia.- znowu w jego głosie zabrzmiała nutka rozbawienia. -Marta, miło mi, że tak się tym przejmujesz, ale ja naprawdę zadbałem o zatarcie śladów. Serio, jestem bezpieczny i nic się nie stanie, a pisać muszę.
-No, nie!- jęknęłam, patrząc na niego z niedowierzaniem. -Jeszcze mi powiedz, że na tym- kiwnęłam głową w stronę artykułu. -nie skończysz?
-Nie.- pokręcił głową. Mówił tak poważnym tonem, że trudno było nie uwierzyć. -Muszę powiedzieć prawdę, zwłaszcza, że widziałem przed chwilą twojego niedoszłego teścia, jak paradował po holu z sakiewką pełną złota. Chcę się dowiedzieć, co on kombinuje, a potem wszystko pójdzie do prasy.
-Ja chyba śnię.- oświadczyłam, przyciskając palce do skroni, bo od jego pomysłów robiło mi się słabo dosłownie i w przenośni. -Dobrze słyszę, że zamierzasz wykryć, za co zapłacił Lucjusz Malfoy i opisać to w Proroku ?
-Dokładnie. Myślę, że gdzieś w środę albo już jutro możesz spodziewać się nowych wieści od głosu prawdy.- powiedział poważnie, wstając. -Wybacz teraz, ale muszę iść. Robota na mnie czeka.
-Robota, czy szpiegowanie i tarapaty?- zapytałam bezsilnie, patrząc na niego z iście niemądrym wyrazem twarzy. On roześmiał się tylko i powiedział:
-To i to, na dobrą sprawę. Na razie!- otworzył drzwi i tyle go widziałam. Nawet nie miałam siły mu odpowiedzieć, tak mnie skołował swoim nowym „przedsięwzięciem”.

Do czasu przerwy na lunch artykuł przeczytała połowa pracowników. Część potraktowała go tak, jak rzecznik prasowy Toddy, część była poważnie zaniepokojona, a jeszcze inni w ogóle się tym nie przejęli. Niemniej, na stołówce dało się wyczuć atmosferę pewnego napięcia, niektórzy patrzyli na siebie podejrzliwie a rozmowy prowadzili szeptem. Nie ma co, lada chwila zacznie się polowanie na kreta , pomyślałam niewesoło, opuszczając stołówkę. Musiałam jeszcze udać się do sądu, więc skierowałam się do windy, przy której zderzyłam się z Harrym.
-O, cześć! Przepraszam, nie zauważyłam cię.
-Cześć, nie ma sprawy.- uśmiechnął się i złapał wygodniej trzymany pod pachą plik dokumentów. -Co słychać?
-A, nic ciekawego, muszę iść do Wizengamotu, coś mi nie gra w księgach. A u ciebie?
-Też OK., chociaż od rana mamy huk roboty.- odpowiedział i dodał, gdy złota kratka zasunęła się a winda ruszyła. -Czytałaś dzisiejszego Proroka ?
-Jeszcze nie, nie zdążyłam.- skłamałam. -A dlaczego? Jest coś interesującego?
-Nawet bardzo.- Harry wyjął lewą ręką z pliku numer gazety i podał mi ją. -Artykuł na stronie czwartej, jest tam też coś o tobie.
-O mnie?- zdziwienie w moim głosie było odegrane konkursowo. Wzięłam od niego z wahaniem gazetę i spojrzałam pytająco. -Harry, o czym ty mówisz?
-Po prostu przeczytaj to.- padła odpowiedź i wysiadł, machając mi ręką na pożegnanie. W sumie, może i lepiej, że już wysiadł, nie musiałabym dalej kłamać, że nie czytałam artykułu. , przemknęło mi przez głowę, gdy w chwilę później wysiadałam także i ja w atrium i szłam do wyjścia.
Harry nie był jedyną osobą, która zwróciła moją uwagę na artykuł Roda; na wszystkie jednak pytania i prośby o opinie starałam się reagować neutralnie. Nikt nie miał pojęcia, kto jest autorem listu, stanowiącego clue opublikowanego materiału, więc teoretycznie wszystko szło po myśli Roda, ale nie mogłam wyzbyć się niepokoju oraz złych przeczuć. Przecież on dopiero co miesiąc temu wykaraskał się z rąk śmierciożerców, a teraz znowu chce wpakować się w to samo! , myślałam ze złością, wchodząc po schodach do sądu. Doigra się… prędzej czy później! Dlaczego do niego nic nie dociera?
Kiedy weszłam do archiwum, postanowiłam nie myśleć na razie o Rodzie. W końcu to tylko jeden artykuł i może nic nie wykryje o Malfoyach… , myślałam niepewnie, sięgając po księgę wieczystą jednej z moich klientek.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 32.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 14:40

-… dzięki, mi też było naprawdę miło. Do zobaczenia jutro!- pomachałam im dłonią i zamknęłam drzwi, podczas gdy Blaise i Irina znikali za załomem ulicy. Wróciłam do jadalni i machnęłam różdżką. Naczynia i sztućce poszybowały do kuchni, a tam, za sprawą kolejnego czaru, sprawiłam, że stały się czyste w rekordowym tempie. Wzięłam machinalnie garnki od pani Weasley, rzuciłam kontrolne spojrzenie na kuchnię i wyszłam, zupełnie jakbym opuszczała pokój w hotelu.
Spotkanie z Blaisem i Iriną było bardzo sympatyczne i udane. Oboje zachowywali się wspaniale i wprawili mnie w bardziej pogodny nastrój. Rozmawiało się lekko, przyjemnie, choć czasem były problemy z językiem (Blaise nie nadążał za tłumaczeniem Irinie i mnie); niemniej, dzięki tej wizycie, udało mi się zapomnieć na parę godzin o codzienności. Czułam się tak, jakby wróciły dawne czasy, jakbyśmy znowu byli uczniami Hogwartu i nie mieli na głowie większych zmartwień poza sprawdzianami czy przepytywankami. Dobrze, że zaproponowałam to spotkanie. , pomyślałam, otwierając cicho drzwi kuchenne. Takie uczucie jest na wagę złota, zwłaszcza teraz… - urwałam swoje rozmyślania w tym punkcie, bowiem okazało się, że kuchnia nie jest pusta. Przy długim, drewnianym stole w blasku małej lampy naftowej z kremowym kloszem siedziały dwie osoby. Gdy weszłam, jedna z nich zerwała się gwałtownie.
-Harry?- szepnęłam, przysłaniając sobie lekko oczy, bo światło - choć nikłe - oślepiło mnie odrobinę. -Co ty tu robisz o tej porze?
Spojrzał na mnie bez słowa. Zdawało mi się, że w jego oczach zobaczyłam jakiś błysk, a potem uniósł bezradnie ręce i skierował się ku drzwiom. Zanim zdążyłam zareagować, drzwi za nim zamknęły się bezszelestnie.
-Ginny, o co mu chodzi?- podeszłam bliżej siedzącej przy stole siostry Rona. Spojrzała na mnie z namysłem. Milczała, a ja czekałam, nie zsuwając nawet płaszcza z ramion.
-Myślę, że powinnaś z nim szczerze porozmawiać.- powiedziała w końcu, przecierając sobie twarz dłonią. -On jest naprawdę zgnębiony.
-Zgnębiony?- powtórzyłam z osłupieniem. Ginny jednakże wstała i opuściła kuchnię, mówiąc mi jeszcze „dobranoc” i nie wyjaśniając niczego.
-Dobranoc.- odpowiedziałam automatycznie, przetrawiając jej wcześniejsze słowa i kompletnie zapominając o spotkaniu z Blaisem.

Następnego dnia była piękna pogoda, jeszcze ładniejsza, niż w piątek. Od rana siedziałam w ogrodzie i przycinałam żywopłot (pani Weasley powiedziałam, że idę na spacer; z racji tego, że zaczęłam od strony drogi, nie mogła mnie widzieć, bo sama była w pralni).
Jak zwykle zresztą, nie udało mi się pogodzić aktywności fizycznej z odpoczynkiem psychicznym i znowu miałam głowę pełną myśli. Tym razem, próbowałam dojść do sedna sprawy dziwnego zachowania Harry’ego. Ginny mówiła, że on jest zgnębiony, Hermiona i Ron mają dość jego humorów… ale gdyby czuł się winny temu, że zachorowałam, powinien był mi o tym powiedzieć, a on nie zamienił ze mną ani jednego słowa od tygodnia. Co takiego powiedział jej Harry, że powinnam to usłyszeć sama? Choć wytężałam mózg, ile sił, nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Zmęczona psychiczną rozterką, zmęczyłam się też pracą fizyczną i postanowiłam zrobić sobie małą przerwę. Szłam właśnie przez ogród do kuchni, aby napić się zimnego soku z brzoskwiń, jaki pani Weasley zrobiła dzisiejszego ranka, gdy usłyszałam śmiechy i rozmowy na podwórku. Od razu poczułam się nieswojo: podsunęłam się bliżej ściany i wyjrzałam ostrożnie za róg.
Na podwórku stał lśniący, czerwony samochód z przyczepą pełną worków. Za kierownicą siedział jeden z braci Rona, Fred lub George (nigdy nie wiedziałam, który jest który) a drugi z bliźniaków rozmawiał właśnie z Ginny.
-Mama nie będzie tym zachwycona, ale rozumiesz, musimy gdzieś przechować ten towar, w magazynie nie mamy już miejsca… dobra, starczy, Harry!- odwrócił się w stronę przyczepy, którą ktoś, niewidoczny dla mnie, rozładowywał systematycznie. Na dźwięk wymówionego imienia poczułam przyspieszone bicie serca i natychmiast przylgnęłam do ściany. Żeby mnie tylko nie zauważyli , modliłam się w duchu, małymi kroczkami cofając się na ogrodową ścieżkę, skąd miałam zamiar umknąć do mojego żywopłotu. Niestety, zanim zdążyłam znaleźć się przy południowej ścianie domu, usłyszałam roześmiany głos Ginny:
-Poczekaj, zaraz zawołam Martę, jest w ogrodzie!
O, nie , jęknęłam w duchu i z paniką rzuciłam się w stronę leżaka na środku trawnika. Nie wiem, jak mi się to udało lecz położyłam się na nim i zamknęłam oczy, uspokajając błyskawicznie oddech, gdy nad moim uchem rozległ się wesoły głos:
-Hej, Marto, wstawaj, masz gościa!
-Jakiego gościa?- otworzyłam oczy i spojrzałam na nią ze zdziwieniem, symulując oślepienie światłem słońca. Szlag by to trafił!
-Harry przyjechał, chce się z tobą zobaczyć, no, chodź.
-Harry?- powtórzyłam ze zdumieniem, siadając. -Nigdzie nie idę.
-Marta, daj spokój!- Ginny roześmiała się niefrasobliwie. -Nie bądź jędzą, chodź, mówię ci!
-Ginny, to chyba nie jest…- zaczęłam lecz w tym momencie w ogrodzie pojawił się Harry. Szedł w moją stronę a w dłoni trzymał bukiet róż. Ginny natychmiast odsunęła się ode mnie i z dziwnym uśmiechem wróciła biegiem do braci, zostawiając nas samych. Najgorsze, co mogło się stać. , pomyślałam z wściekłością i wstałam gwałtownie, omal nie przewracając leżaka. Harry tymczasem był już przy mnie.
-Proszę, to dla ciebie.- podał mi kwiaty. -Wiem, że nic nie dadzą moje przeprosiny, ale naprawdę żałuję, że tak się wtedy zachowałem i mam nadzieję, że mi wybaczysz.
-Piękna formułka.- warknęłam, przyjmując bukiet i bezceremonialnie rzucając go na rozkładane krzesełko za sobą. Harry uniósł nieco brwi, ale nie wybuchł (jeszcze). -Sam ją wymyśliłeś, czy Ginny ci podpowiedziała?
-Marta, o czym ty mówisz?- zapytał, patrząc na mnie nierozumiejąco. -Co ma do tego Ginny… ja naprawdę… zrozum, ja nie chciałem cię zranić. Chcę dla ciebie jak najlepiej, tylko że nie zawsze mi to wychodzi.
Słuchałam go spokojnie, chociaż najchętniej zgrzytnęłabym zębami. Nie do pomyślenia! , złościłam się w duszy. Co za tupet, żeby najpierw mnie sponiewierać a potem występować z kwiatami w roli pokrzywdzonego osiołka!
-Wiesz co, jakoś ci nie wierzę.- powiedziałam, zakładając ręce i patrząc na niego ostro. -Zmieniasz zdanie co pięć minut, najpierw nazywasz mnie szmatą, a potem przyłazisz mi tu z kwiatami i próbujesz brać mnie na litość! Nie ze mną te numery, Harry!
Patrzył na mnie bez słowa a potem przełknął ślinę i spuścił głowę. Pokorniaczek!
-Marto…- zaczął cicho, nie patrząc na mnie. -Doskonale cię rozumiem. Masz prawo być rozżalona i wściekła na mnie… masz rację, ale błagam cię tylko o to, żebyś mi wybaczyła. Moje zachowanie było paskudne… wiem o tym i wiem też, że to z mojej winy… stało się to, co stało. Nie chcę psuć kontaktów między nami tylko z powodu jednej rozmowy.
-Wiesz, o ile dobrze pamiętam, to nie o rozmowę chodziło.- odpowiedziałam, także na niego nie patrząc. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego tak go traktuję; myślę, że wyładowywałam się na nim za wszystko, co mi powiedział, nie tylko za te pięć dni i tamte słowa. Po prostu nie chciałam go widzieć, a byłam do tego zmuszona. Jego pokorny głos, skrucha i zachowanie tylko bardziej mnie drażniły, niż ujmowały.
-Marta.- podszedł do mnie bliżej, delikatnie położył dłoń na mojej i uniósł ją do ust. -Możesz mnie nienawidzić do końca życia, ale wiedz jedno: naprawdę żałuję tego, co zrobiłem… chociaż chciałem dla ciebie jak najlepiej… chciałem, byś była szczęśliwa tak, jak kiedyś… robiłem to wszystko, bo cię kocham.
Jego ostatnie słowa uderzyły we mnie, niczym obuch. Wyrwałam mu dłoń i spojrzałam na niego, jakbym widziała go po raz pierwszy w życiu.
-Harry… coś ty powiedział?- wydusiłam, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
-Kocham cię.- powtórzył cicho i chciał mnie chyba objąć, ale ja odsunęłam się gwałtownie. Potknęłam się o leżak i upadłam na ziemię. Podniosłam się szybko i, zanim Harry zdążył coś dodać, rzuciłam się na oślep w kierunku furtki, wiodącej na pola. Słyszałam jego głos za sobą lecz nie zatrzymałam się dopóty, dopóki nie dobiegłam do rosnącej na miedzy gruszy. Tam padłam zdyszana na jej pochylony pień i próbowałam się uspokoić. Niestety, bez skutku.
Dlaczego właśnie teraz? Dlaczego? , pytałam się myślach, oddychając ciężko i wypatrując z lękiem pojawienia się postaci Harry’ego na drodze. Po co mi to mówił, wiedząc, w jakiej jestem sytuacji? Przecież i tak nie ma szans, nigdy go nie pokocham! Dlaczego to zrobił? Jak on w ogóle mógł??
Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Nie byłam w stanie przyjąć do wiadomości tego, że Harry mnie kocha. Być może nadal postrzegałam go przez pryzmat sceny po bankiecie, ale i poza tym było wiele powodów, które sprawiały, że byłam kompletnie roztrzęsiona. Jakby tego było mało, przypomniałam sobie znienacka dawno nieodświeżane, zakurzone już wspomnienia z pierwszych miesięcy w Hogwarcie na piątym roku.
Przecież podobał ci się, byłaś nim zauroczona tak mocno, jak to tylko możliwe w wieku piętnastu lat… miałaś tak wielką nadzieję, że usłyszysz jakieś cieplejsze słowo od niego, starałaś się być na każde jego nawet nieme i nieuświadomione zawołanie…
Nie dostrzegał cię! Byłaś dla niego powietrzem, w dodatku skażonym, jako że nosiłaś odznakę Slytherina… przypomnij sobie, co przez niego chciałaś zrobić! Największe głupstwo życia… dzięki któremu poznałaś Dracona, a właściwie nie tyle poznałaś, co zbliżyłaś się do niego… tak naprawdę nigdy go nie kochałaś, bo prawdziwy smak tego uczucia poznałaś dopiero przy Draconie…
Uspokój się, masz prawo być zszokowana. To tak, jak dostać po dziesięciu latach prezent, którego pragnęło się w wieku pięciu lat i przez który przeżyło się wiele bezsennych, pełnych łez rozczarowania nocy… tylko pytanie, czy ten prezent przyjąć?
Jeśli pragniesz go tak mocno, jak wtedy, przyjmij.
szepnął mi w głowie jakiś głos. Wzdrygnęłam się z niedowierzaniem. Nie mogę go przyjąć, przecież ja do niego nic nie czuję: więcej, jeszcze parę dni temu nienawidziłam go! On mnie skrzywdził, zmieszał z błotem, zachował się zupełnie, jak ojciec Dracona!
Co z tego, że chciał dobrze, co z tego, że z powodu tej miłości omal nie wpakował mnie w chorobę? Więcej przez niego cierpiałam, niż żyłam spokojniej… Marta, opanuj się! To jest tylko dawny znajomy, który wtrąca ci się w życie. Owszem, wahasz się lecz twoje wahanie i tak ma jeden efekt! Doskonale wiesz, że nigdy z nim nie będziesz, a cała twoja rozterka wewnętrzna bierze się stąd, że kiedyś wydawało ci się, że coś do niego czułaś. „Wydawało ci się” i tego się trzymaj.
- powiedział mi stanowczo głos, wprawiając mnie w lekką ulgę. Nie miałam jednak jeszcze dość odwagi, aby wstać i wrócić, jakby nigdy nic do Nory, gdzie na pewno spotkałabym go i musiałabym mu powiedzieć, co czuję. A prawda jest taka, że nie czuję nic. To tylko wspomnienia. , mówiłam sobie, gdy w godzinę później schodziłam wolno między polami, okrężna drogą w dół, gdzie majaczył dach gospodarstwa rodziców Rona (w końcu ile można ukrywać się pod gruszą? Na pewno zaczęli się już o mnie martwić). Dość myślenia o tym i roztrząsania nieistniejącego problemu, chcesz wpaść w wariactwo?
-Nie, nie chcę.- odpowiedziałam sobie cicho, zatrzymując się przed bramką i dostrzegając w ogrodzie duży, plastikowy stół, przy którym zgromadziła się prawie całą familia plus Hermiona, Harry i jeszcze ktoś, kogo nie poznałam na razie. Niemalże usłyszałam, jak los śmieje się złośliwie nade mną a głosy w duszy nasilają się. Spokój. , nakazałam sobie i, biorąc głęboki oddech, pchnęłam furtkę.

Kiedy podeszłam do stołu, gwar toczonych przy nim rozmów na chwilę ucichł. Ohydne uczucie: być w centrum zainteresowania. , pomyślałam. Całe szczęście, cisza szybko przerodziła się w radość z mojego pojawienia się, zupełnie, jakbym wróciła po pięciu latach, nie zaś dwóch godzinach.
Niemiły dreszcz przebiegł mnie od stóp do głów, gdy siadałam obok Harry’ego, naprzeciwko Freda i George’a, przy których siedział niezwykle opalony chłopak z kędzierzawymi włosami i filmowym uśmiechem. Okazało się, że nieznajomym jest Lee Jordan, przyjaciel z czasów szkolnych bliźniaków, który właśnie wrócił z półtorarocznego tournee po wybrzeżu Australii. Kojarzyłam go, jako komentatora meczów quidditcha, ale nic poza tym.
Obiad przebiegał w bardzo wesołej atmosferze; szczerze mówiąc, miałam wrażenie, że tylko ja jestem spięta i ponura, jak chmura gradowa lecz po półgodzinnej męczarni zrozumiałam, że jest ktoś, komu ta biesiada sprawia równie wątpliwą przyjemność. Ten ktoś siedział obok mnie i rozmawiał ze mną w sposób bardzo uprzejmy, aczkolwiek skrywający pewną dozę napięcia.
Raz czy dwa podaliśmy sobie półmisek z grillowanym mięsem, pozwoliłam też sobie nalać soku brzoskwiniowego. Poza tym, Harry i ja staraliśmy się robić dobre wrażenie na pozostałych skupionych przy stole osobach, ale nie mam pewności, czy odnieśliśmy sukces. Obawiałam się, że napięcie między nami stanie się lada moment zauważalne, więc przy pierwszej lepszej okazji wymknęłam się do kuchni, z ulgą wymawiając się chęcią pomocy przy zmywaniu (cóż z tego, że pani Weasley nie praktykowała zmywania ręcznego poza szczególnymi przypadkami?).
Jak tylko znalazłam się w chłodnej i zacisznej kuchni, oparłam się o zlewozmywak i zamknęłam oczy. Czy to wszystko musi być takie trudne? , pomyślałam. Dlaczego życie musi ciągle rzucać kłody pod nogi i zaskakiwać?
-Wszystko w porządku?-
usłyszałam czyjś głos i podskoczyłam nerwowo, obracając się i szybko chwytając pierwszą lepszą szklankę. Na widok Harry’ego, który stał w drzwiach kuchni z kilkoma brudnymi talerzami i wyrazem niepokoju na twarzy, naczynie wypadło mi z ręki i rozbiło się w drobny mak z okropnym brzękiem.
-Cholera jasna.- zaklęłam pod nosem, schylając się gwałtownie i złapaną mimochodem ścierką próbując zebrać okruchy. Co z tego, że żadnego z nich nie widziałam: po prostu nie byłam w stanie spojrzeć na Harry’ego. Zdaje się, że o tym wiedział, bo ukucnął naprzeciwko mnie i złapał mnie za dłoń, drugą unosząc moją brodę na wysokość swojej.
-Zostaw to.- powiedział spokojnie. Sięgnął do kieszeni kamizelki, którą miał na sobie, i wydobył z niej różdżkę. - Reparo. Chłoszczyść.
W mig szklanka, jak nowa, stała na podłodze, a najdrobniejsze odłamki, które wbiły się w fugę, znikły bez śladu. Podniosłam ją i postawiłam ją na blacie kuchennym, cały czas próbując uniknąć jego wzroku. No i czego się boisz? Przecież prawda i słuszna decyzja jest tylko jedna, podjęłaś ją już…
-Harry…- zaczęłam, splatając dłonie, a potem je rozplatając. -Musimy porozmawiać.
-Wiem.- odpowiedział natychmiast, zupełnie, jakby spodziewał się takich słów. -Wiem też, co mi powiesz, ale pozwól, że najpierw ja się wytłumaczę. Nie chciałem cię przerazić ani wprawić w zakłopotanie. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że możesz na mnie liczyć, żebyś wiedziała, co było motywem moich działań i że… i że ja rozumiem… rozumiem, w jakiej sytuacji jesteś. Głupio zrobiłem, bo wplątałem cię w niezręczną sytuację, ale widzisz… chyba miałem nadzieję, że…- urwał na chwilę, uśmiechając się nieznacznie i opierając o stół obok mnie. -…że będziesz dla mnie przychylna… po tym, jak zachowywałaś się wobec mnie na początku… nie, nie, ja wiem- uniósł dłoń, widząc, że na niego patrzę. -wiem, że to nie ma znaczenia, zresztą z mojej winy… no, po prostu chciałem, żebyś wiedziała, jaka jest sytuacja. Pomyślałem, że kiedyś może… będę mógł ci pomóc, jakoś cię wesprzeć…
-Zdajesz sobie sprawę, że mówiąc mi to, co mi powiedziałeś, wcale mi nie ułatwiłeś życia?- zapytałam, zniżając głos, bo zdawało mi się, że ktoś idzie od strony ogrodu do domu. -Harry, przecież wiesz, że…
-Wiem i nie chcę tego. To znaczy… nie chcę teraz, ale gdybyś kiedyś… potrzebowała… ja zawsze… tak, rozumiem, że pewnie nadal mi nie wierzysz po tym, jak ostatnio cię traktowałem, ale do szewskiej pasji doprowadzało mnie to, że tak ulegasz tym wszystkim ludziom i dajesz im wolność słowa na swój temat. Zrozumiałem, że moja wściekłość ma o wiele głębsze podłoże, niż myślałem wcześniej… zrozumiałem, że jesteś dla mnie ważniejsza, niż przypuszczałem, a z czasem to zaczęło się tylko pogłębiać.
Zaledwie zdążył to powiedzieć, przy wejściu do kuchni usłyszeliśmy rozweselonych bliźniaków i ich kolegę. Po paru sekundach minęli drzwi i usłyszeliśmy ich kroki na schodach, wiodących na górę. Harry odczekał, aż kroki rozlegną się na piętrze i powrócił do tematu.
-Marta, nie zrozum mnie źle: przepraszam, jeśli zamąciłem ci w głowie, pewnie nie powinienem był ci mówić tego właśnie teraz… jednak myśl, że mogłabyś mnie znienawidzić przez naszą rozmowę po bankiecie… myśl, że mogłem cię stracić dręczyła mnie. Postanowiłem, że postaram ci się jakoś to wyjaśnić.- obrócił się do mnie bokiem i położył mi dłonie na ramionach. -Nie chcę od ciebie niczego, nie chcę, byś miała jakieś wyrzuty sumienia czy coś w tym stylu: chodziło mi tylko o to, żebyś wiedziała. Nigdy mnie nie pokochasz, bo zawsze będziesz kochać jego… jestem tego świadom. Bycie razem fizycznie nie jest najważniejsze w miłości- o wiele bardziej istotne jest być przy kimś duszą i sercem i to jest mój cel i moje jedyne pragnienie.
Masz ci los, chyba wolałabym, żebyśmy dalej się na siebie wściekali, niż żebym musiała słuchać tego wszystkiego. , przemknęło mi przez głowę. Nie wiem, jak to się stało, ale w pewien sposób jego słowa poruszyły mnie… i wzruszyły. Mimo wszystko chyba nie spodziewałam się po nim - i po jego wcześniejszym zachowaniu - takiej wyrozumiałości, dojrzałości i… bezinteresowności. Harry, jakiego znałam przez ostatnie tygodnie, był zaborczym, impulsywnym cholerykiem, od którego bezpieczniej było trzymać się z dala. Dawno nie myślałam o nim, jak o normalnym człowieku, który jest wrażliwy na uczucia innych i zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Teraz nadszedł ten moment po raz pierwszy od dłuższego czasu i w pewnym sensie była to dla mnie nowa, nieznana sytuacja.
-Dziękuję.- powiedziałam, starając się opanować to, co działo się w mej duszy. Zawahałam się przez krótką chwilę, a potem uścisnęłam go. -Harry, bardzo cię cenię za to, co powiedziałeś i cieszę się, że mnie rozumiesz. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się tego.
-Tak, wiem.- zaśmiał się, obejmując mnie lekko w pasie i patrząc na mnie przyjaźnie. -Naprawdę jest mi przykro za… za tamto. Nie myślę, że jesteś…
-Wiesz co, nie mówmy o tym.- potrząsnęłam głową. -Skoro mamy zacząć nowy etap naszej znajomości, zapomnijmy o tym, co było przedtem, okay?
-Dobrze.- uśmiechnął się. -Rozumiem, że mogę liczyć na twoją przyjaźń?
-Możesz.- pokiwałam głową i także się uśmiechnęłam. -To co, mówią, że przyjaciele pomagają sobie w biedzie, więc może pomożesz mi powycierać naczynia?

[ Brak komentarzy ]


 
Część 32.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 14:40

-… dzięki, mi też było naprawdę miło. Do zobaczenia jutro!- pomachałam im dłonią i zamknęłam drzwi, podczas gdy Blaise i Irina znikali za załomem ulicy. Wróciłam do jadalni i machnęłam różdżką. Naczynia i sztućce poszybowały do kuchni, a tam, za sprawą kolejnego czaru, sprawiłam, że stały się czyste w rekordowym tempie. Wzięłam machinalnie garnki od pani Weasley, rzuciłam kontrolne spojrzenie na kuchnię i wyszłam, zupełnie jakbym opuszczała pokój w hotelu.
Spotkanie z Blaisem i Iriną było bardzo sympatyczne i udane. Oboje zachowywali się wspaniale i wprawili mnie w bardziej pogodny nastrój. Rozmawiało się lekko, przyjemnie, choć czasem były problemy z językiem (Blaise nie nadążał za tłumaczeniem Irinie i mnie); niemniej, dzięki tej wizycie, udało mi się zapomnieć na parę godzin o codzienności. Czułam się tak, jakby wróciły dawne czasy, jakbyśmy znowu byli uczniami Hogwartu i nie mieli na głowie większych zmartwień poza sprawdzianami czy przepytywankami. Dobrze, że zaproponowałam to spotkanie. , pomyślałam, otwierając cicho drzwi kuchenne. Takie uczucie jest na wagę złota, zwłaszcza teraz… - urwałam swoje rozmyślania w tym punkcie, bowiem okazało się, że kuchnia nie jest pusta. Przy długim, drewnianym stole w blasku małej lampy naftowej z kremowym kloszem siedziały dwie osoby. Gdy weszłam, jedna z nich zerwała się gwałtownie.
-Harry?- szepnęłam, przysłaniając sobie lekko oczy, bo światło - choć nikłe - oślepiło mnie odrobinę. -Co ty tu robisz o tej porze?
Spojrzał na mnie bez słowa. Zdawało mi się, że w jego oczach zobaczyłam jakiś błysk, a potem uniósł bezradnie ręce i skierował się ku drzwiom. Zanim zdążyłam zareagować, drzwi za nim zamknęły się bezszelestnie.
-Ginny, o co mu chodzi?- podeszłam bliżej siedzącej przy stole siostry Rona. Spojrzała na mnie z namysłem. Milczała, a ja czekałam, nie zsuwając nawet płaszcza z ramion.
-Myślę, że powinnaś z nim szczerze porozmawiać.- powiedziała w końcu, przecierając sobie twarz dłonią. -On jest naprawdę zgnębiony.
-Zgnębiony?- powtórzyłam z osłupieniem. Ginny jednakże wstała i opuściła kuchnię, mówiąc mi jeszcze „dobranoc” i nie wyjaśniając niczego.
-Dobranoc.- odpowiedziałam automatycznie, przetrawiając jej wcześniejsze słowa i kompletnie zapominając o spotkaniu z Blaisem.

Następnego dnia była piękna pogoda, jeszcze ładniejsza, niż w piątek. Od rana siedziałam w ogrodzie i przycinałam żywopłot (pani Weasley powiedziałam, że idę na spacer; z racji tego, że zaczęłam od strony drogi, nie mogła mnie widzieć, bo sama była w pralni).
Jak zwykle zresztą, nie udało mi się pogodzić aktywności fizycznej z odpoczynkiem psychicznym i znowu miałam głowę pełną myśli. Tym razem, próbowałam dojść do sedna sprawy dziwnego zachowania Harry’ego. Ginny mówiła, że on jest zgnębiony, Hermiona i Ron mają dość jego humorów… ale gdyby czuł się winny temu, że zachorowałam, powinien był mi o tym powiedzieć, a on nie zamienił ze mną ani jednego słowa od tygodnia. Co takiego powiedział jej Harry, że powinnam to usłyszeć sama? Choć wytężałam mózg, ile sił, nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Zmęczona psychiczną rozterką, zmęczyłam się też pracą fizyczną i postanowiłam zrobić sobie małą przerwę. Szłam właśnie przez ogród do kuchni, aby napić się zimnego soku z brzoskwiń, jaki pani Weasley zrobiła dzisiejszego ranka, gdy usłyszałam śmiechy i rozmowy na podwórku. Od razu poczułam się nieswojo: podsunęłam się bliżej ściany i wyjrzałam ostrożnie za róg.
Na podwórku stał lśniący, czerwony samochód z przyczepą pełną worków. Za kierownicą siedział jeden z braci Rona, Fred lub George (nigdy nie wiedziałam, który jest który) a drugi z bliźniaków rozmawiał właśnie z Ginny.
-Mama nie będzie tym zachwycona, ale rozumiesz, musimy gdzieś przechować ten towar, w magazynie nie mamy już miejsca… dobra, starczy, Harry!- odwrócił się w stronę przyczepy, którą ktoś, niewidoczny dla mnie, rozładowywał systematycznie. Na dźwięk wymówionego imienia poczułam przyspieszone bicie serca i natychmiast przylgnęłam do ściany. Żeby mnie tylko nie zauważyli , modliłam się w duchu, małymi kroczkami cofając się na ogrodową ścieżkę, skąd miałam zamiar umknąć do mojego żywopłotu. Niestety, zanim zdążyłam znaleźć się przy południowej ścianie domu, usłyszałam roześmiany głos Ginny:
-Poczekaj, zaraz zawołam Martę, jest w ogrodzie!
O, nie , jęknęłam w duchu i z paniką rzuciłam się w stronę leżaka na środku trawnika. Nie wiem, jak mi się to udało lecz położyłam się na nim i zamknęłam oczy, uspokajając błyskawicznie oddech, gdy nad moim uchem rozległ się wesoły głos:
-Hej, Marto, wstawaj, masz gościa!
-Jakiego gościa?- otworzyłam oczy i spojrzałam na nią ze zdziwieniem, symulując oślepienie światłem słońca. Szlag by to trafił!
-Harry przyjechał, chce się z tobą zobaczyć, no, chodź.
-Harry?- powtórzyłam ze zdumieniem, siadając. -Nigdzie nie idę.
-Marta, daj spokój!- Ginny roześmiała się niefrasobliwie. -Nie bądź jędzą, chodź, mówię ci!
-Ginny, to chyba nie jest…- zaczęłam lecz w tym momencie w ogrodzie pojawił się Harry. Szedł w moją stronę a w dłoni trzymał bukiet róż. Ginny natychmiast odsunęła się ode mnie i z dziwnym uśmiechem wróciła biegiem do braci, zostawiając nas samych. Najgorsze, co mogło się stać. , pomyślałam z wściekłością i wstałam gwałtownie, omal nie przewracając leżaka. Harry tymczasem był już przy mnie.
-Proszę, to dla ciebie.- podał mi kwiaty. -Wiem, że nic nie dadzą moje przeprosiny, ale naprawdę żałuję, że tak się wtedy zachowałem i mam nadzieję, że mi wybaczysz.
-Piękna formułka.- warknęłam, przyjmując bukiet i bezceremonialnie rzucając go na rozkładane krzesełko za sobą. Harry uniósł nieco brwi, ale nie wybuchł (jeszcze). -Sam ją wymyśliłeś, czy Ginny ci podpowiedziała?
-Marta, o czym ty mówisz?- zapytał, patrząc na mnie nierozumiejąco. -Co ma do tego Ginny… ja naprawdę… zrozum, ja nie chciałem cię zranić. Chcę dla ciebie jak najlepiej, tylko że nie zawsze mi to wychodzi.
Słuchałam go spokojnie, chociaż najchętniej zgrzytnęłabym zębami. Nie do pomyślenia! , złościłam się w duszy. Co za tupet, żeby najpierw mnie sponiewierać a potem występować z kwiatami w roli pokrzywdzonego osiołka!
-Wiesz co, jakoś ci nie wierzę.- powiedziałam, zakładając ręce i patrząc na niego ostro. -Zmieniasz zdanie co pięć minut, najpierw nazywasz mnie szmatą, a potem przyłazisz mi tu z kwiatami i próbujesz brać mnie na litość! Nie ze mną te numery, Harry!
Patrzył na mnie bez słowa a potem przełknął ślinę i spuścił głowę. Pokorniaczek!
-Marto…- zaczął cicho, nie patrząc na mnie. -Doskonale cię rozumiem. Masz prawo być rozżalona i wściekła na mnie… masz rację, ale błagam cię tylko o to, żebyś mi wybaczyła. Moje zachowanie było paskudne… wiem o tym i wiem też, że to z mojej winy… stało się to, co stało. Nie chcę psuć kontaktów między nami tylko z powodu jednej rozmowy.
-Wiesz, o ile dobrze pamiętam, to nie o rozmowę chodziło.- odpowiedziałam, także na niego nie patrząc. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego tak go traktuję; myślę, że wyładowywałam się na nim za wszystko, co mi powiedział, nie tylko za te pięć dni i tamte słowa. Po prostu nie chciałam go widzieć, a byłam do tego zmuszona. Jego pokorny głos, skrucha i zachowanie tylko bardziej mnie drażniły, niż ujmowały.
-Marta.- podszedł do mnie bliżej, delikatnie położył dłoń na mojej i uniósł ją do ust. -Możesz mnie nienawidzić do końca życia, ale wiedz jedno: naprawdę żałuję tego, co zrobiłem… chociaż chciałem dla ciebie jak najlepiej… chciałem, byś była szczęśliwa tak, jak kiedyś… robiłem to wszystko, bo cię kocham.
Jego ostatnie słowa uderzyły we mnie, niczym obuch. Wyrwałam mu dłoń i spojrzałam na niego, jakbym widziała go po raz pierwszy w życiu.
-Harry… coś ty powiedział?- wydusiłam, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
-Kocham cię.- powtórzył cicho i chciał mnie chyba objąć, ale ja odsunęłam się gwałtownie. Potknęłam się o leżak i upadłam na ziemię. Podniosłam się szybko i, zanim Harry zdążył coś dodać, rzuciłam się na oślep w kierunku furtki, wiodącej na pola. Słyszałam jego głos za sobą lecz nie zatrzymałam się dopóty, dopóki nie dobiegłam do rosnącej na miedzy gruszy. Tam padłam zdyszana na jej pochylony pień i próbowałam się uspokoić. Niestety, bez skutku.
Dlaczego właśnie teraz? Dlaczego? , pytałam się myślach, oddychając ciężko i wypatrując z lękiem pojawienia się postaci Harry’ego na drodze. Po co mi to mówił, wiedząc, w jakiej jestem sytuacji? Przecież i tak nie ma szans, nigdy go nie pokocham! Dlaczego to zrobił? Jak on w ogóle mógł??
Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Nie byłam w stanie przyjąć do wiadomości tego, że Harry mnie kocha. Być może nadal postrzegałam go przez pryzmat sceny po bankiecie, ale i poza tym było wiele powodów, które sprawiały, że byłam kompletnie roztrzęsiona. Jakby tego było mało, przypomniałam sobie znienacka dawno nieodświeżane, zakurzone już wspomnienia z pierwszych miesięcy w Hogwarcie na piątym roku.
Przecież podobał ci się, byłaś nim zauroczona tak mocno, jak to tylko możliwe w wieku piętnastu lat… miałaś tak wielką nadzieję, że usłyszysz jakieś cieplejsze słowo od niego, starałaś się być na każde jego nawet nieme i nieuświadomione zawołanie…
Nie dostrzegał cię! Byłaś dla niego powietrzem, w dodatku skażonym, jako że nosiłaś odznakę Slytherina… przypomnij sobie, co przez niego chciałaś zrobić! Największe głupstwo życia… dzięki któremu poznałaś Dracona, a właściwie nie tyle poznałaś, co zbliżyłaś się do niego… tak naprawdę nigdy go nie kochałaś, bo prawdziwy smak tego uczucia poznałaś dopiero przy Draconie…
Uspokój się, masz prawo być zszokowana. To tak, jak dostać po dziesięciu latach prezent, którego pragnęło się w wieku pięciu lat i przez który przeżyło się wiele bezsennych, pełnych łez rozczarowania nocy… tylko pytanie, czy ten prezent przyjąć?
Jeśli pragniesz go tak mocno, jak wtedy, przyjmij.
szepnął mi w głowie jakiś głos. Wzdrygnęłam się z niedowierzaniem. Nie mogę go przyjąć, przecież ja do niego nic nie czuję: więcej, jeszcze parę dni temu nienawidziłam go! On mnie skrzywdził, zmieszał z błotem, zachował się zupełnie, jak ojciec Dracona!
Co z tego, że chciał dobrze, co z tego, że z powodu tej miłości omal nie wpakował mnie w chorobę? Więcej przez niego cierpiałam, niż żyłam spokojniej… Marta, opanuj się! To jest tylko dawny znajomy, który wtrąca ci się w życie. Owszem, wahasz się lecz twoje wahanie i tak ma jeden efekt! Doskonale wiesz, że nigdy z nim nie będziesz, a cała twoja rozterka wewnętrzna bierze się stąd, że kiedyś wydawało ci się, że coś do niego czułaś. „Wydawało ci się” i tego się trzymaj.
- powiedział mi stanowczo głos, wprawiając mnie w lekką ulgę. Nie miałam jednak jeszcze dość odwagi, aby wstać i wrócić, jakby nigdy nic do Nory, gdzie na pewno spotkałabym go i musiałabym mu powiedzieć, co czuję. A prawda jest taka, że nie czuję nic. To tylko wspomnienia. , mówiłam sobie, gdy w godzinę później schodziłam wolno między polami, okrężna drogą w dół, gdzie majaczył dach gospodarstwa rodziców Rona (w końcu ile można ukrywać się pod gruszą? Na pewno zaczęli się już o mnie martwić). Dość myślenia o tym i roztrząsania nieistniejącego problemu, chcesz wpaść w wariactwo?
-Nie, nie chcę.- odpowiedziałam sobie cicho, zatrzymując się przed bramką i dostrzegając w ogrodzie duży, plastikowy stół, przy którym zgromadziła się prawie całą familia plus Hermiona, Harry i jeszcze ktoś, kogo nie poznałam na razie. Niemalże usłyszałam, jak los śmieje się złośliwie nade mną a głosy w duszy nasilają się. Spokój. , nakazałam sobie i, biorąc głęboki oddech, pchnęłam furtkę.

Kiedy podeszłam do stołu, gwar toczonych przy nim rozmów na chwilę ucichł. Ohydne uczucie: być w centrum zainteresowania. , pomyślałam. Całe szczęście, cisza szybko przerodziła się w radość z mojego pojawienia się, zupełnie, jakbym wróciła po pięciu latach, nie zaś dwóch godzinach.
Niemiły dreszcz przebiegł mnie od stóp do głów, gdy siadałam obok Harry’ego, naprzeciwko Freda i George’a, przy których siedział niezwykle opalony chłopak z kędzierzawymi włosami i filmowym uśmiechem. Okazało się, że nieznajomym jest Lee Jordan, przyjaciel z czasów szkolnych bliźniaków, który właśnie wrócił z półtorarocznego tournee po wybrzeżu Australii. Kojarzyłam go, jako komentatora meczów quidditcha, ale nic poza tym.
Obiad przebiegał w bardzo wesołej atmosferze; szczerze mówiąc, miałam wrażenie, że tylko ja jestem spięta i ponura, jak chmura gradowa lecz po półgodzinnej męczarni zrozumiałam, że jest ktoś, komu ta biesiada sprawia równie wątpliwą przyjemność. Ten ktoś siedział obok mnie i rozmawiał ze mną w sposób bardzo uprzejmy, aczkolwiek skrywający pewną dozę napięcia.
Raz czy dwa podaliśmy sobie półmisek z grillowanym mięsem, pozwoliłam też sobie nalać soku brzoskwiniowego. Poza tym, Harry i ja staraliśmy się robić dobre wrażenie na pozostałych skupionych przy stole osobach, ale nie mam pewności, czy odnieśliśmy sukces. Obawiałam się, że napięcie między nami stanie się lada moment zauważalne, więc przy pierwszej lepszej okazji wymknęłam się do kuchni, z ulgą wymawiając się chęcią pomocy przy zmywaniu (cóż z tego, że pani Weasley nie praktykowała zmywania ręcznego poza szczególnymi przypadkami?).
Jak tylko znalazłam się w chłodnej i zacisznej kuchni, oparłam się o zlewozmywak i zamknęłam oczy. Czy to wszystko musi być takie trudne? , pomyślałam. Dlaczego życie musi ciągle rzucać kłody pod nogi i zaskakiwać?
-Wszystko w porządku?-
usłyszałam czyjś głos i podskoczyłam nerwowo, obracając się i szybko chwytając pierwszą lepszą szklankę. Na widok Harry’ego, który stał w drzwiach kuchni z kilkoma brudnymi talerzami i wyrazem niepokoju na twarzy, naczynie wypadło mi z ręki i rozbiło się w drobny mak z okropnym brzękiem.
-Cholera jasna.- zaklęłam pod nosem, schylając się gwałtownie i złapaną mimochodem ścierką próbując zebrać okruchy. Co z tego, że żadnego z nich nie widziałam: po prostu nie byłam w stanie spojrzeć na Harry’ego. Zdaje się, że o tym wiedział, bo ukucnął naprzeciwko mnie i złapał mnie za dłoń, drugą unosząc moją brodę na wysokość swojej.
-Zostaw to.- powiedział spokojnie. Sięgnął do kieszeni kamizelki, którą miał na sobie, i wydobył z niej różdżkę. - Reparo. Chłoszczyść.
W mig szklanka, jak nowa, stała na podłodze, a najdrobniejsze odłamki, które wbiły się w fugę, znikły bez śladu. Podniosłam ją i postawiłam ją na blacie kuchennym, cały czas próbując uniknąć jego wzroku. No i czego się boisz? Przecież prawda i słuszna decyzja jest tylko jedna, podjęłaś ją już…
-Harry…- zaczęłam, splatając dłonie, a potem je rozplatając. -Musimy porozmawiać.
-Wiem.- odpowiedział natychmiast, zupełnie, jakby spodziewał się takich słów. -Wiem też, co mi powiesz, ale pozwól, że najpierw ja się wytłumaczę. Nie chciałem cię przerazić ani wprawić w zakłopotanie. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że możesz na mnie liczyć, żebyś wiedziała, co było motywem moich działań i że… i że ja rozumiem… rozumiem, w jakiej sytuacji jesteś. Głupio zrobiłem, bo wplątałem cię w niezręczną sytuację, ale widzisz… chyba miałem nadzieję, że…- urwał na chwilę, uśmiechając się nieznacznie i opierając o stół obok mnie. -…że będziesz dla mnie przychylna… po tym, jak zachowywałaś się wobec mnie na początku… nie, nie, ja wiem- uniósł dłoń, widząc, że na niego patrzę. -wiem, że to nie ma znaczenia, zresztą z mojej winy… no, po prostu chciałem, żebyś wiedziała, jaka jest sytuacja. Pomyślałem, że kiedyś może… będę mógł ci pomóc, jakoś cię wesprzeć…
-Zdajesz sobie sprawę, że mówiąc mi to, co mi powiedziałeś, wcale mi nie ułatwiłeś życia?- zapytałam, zniżając głos, bo zdawało mi się, że ktoś idzie od strony ogrodu do domu. -Harry, przecież wiesz, że…
-Wiem i nie chcę tego. To znaczy… nie chcę teraz, ale gdybyś kiedyś… potrzebowała… ja zawsze… tak, rozumiem, że pewnie nadal mi nie wierzysz po tym, jak ostatnio cię traktowałem, ale do szewskiej pasji doprowadzało mnie to, że tak ulegasz tym wszystkim ludziom i dajesz im wolność słowa na swój temat. Zrozumiałem, że moja wściekłość ma o wiele głębsze podłoże, niż myślałem wcześniej… zrozumiałem, że jesteś dla mnie ważniejsza, niż przypuszczałem, a z czasem to zaczęło się tylko pogłębiać.
Zaledwie zdążył to powiedzieć, przy wejściu do kuchni usłyszeliśmy rozweselonych bliźniaków i ich kolegę. Po paru sekundach minęli drzwi i usłyszeliśmy ich kroki na schodach, wiodących na górę. Harry odczekał, aż kroki rozlegną się na piętrze i powrócił do tematu.
-Marta, nie zrozum mnie źle: przepraszam, jeśli zamąciłem ci w głowie, pewnie nie powinienem był ci mówić tego właśnie teraz… jednak myśl, że mogłabyś mnie znienawidzić przez naszą rozmowę po bankiecie… myśl, że mogłem cię stracić dręczyła mnie. Postanowiłem, że postaram ci się jakoś to wyjaśnić.- obrócił się do mnie bokiem i położył mi dłonie na ramionach. -Nie chcę od ciebie niczego, nie chcę, byś miała jakieś wyrzuty sumienia czy coś w tym stylu: chodziło mi tylko o to, żebyś wiedziała. Nigdy mnie nie pokochasz, bo zawsze będziesz kochać jego… jestem tego świadom. Bycie razem fizycznie nie jest najważniejsze w miłości- o wiele bardziej istotne jest być przy kimś duszą i sercem i to jest mój cel i moje jedyne pragnienie.
Masz ci los, chyba wolałabym, żebyśmy dalej się na siebie wściekali, niż żebym musiała słuchać tego wszystkiego. , przemknęło mi przez głowę. Nie wiem, jak to się stało, ale w pewien sposób jego słowa poruszyły mnie… i wzruszyły. Mimo wszystko chyba nie spodziewałam się po nim - i po jego wcześniejszym zachowaniu - takiej wyrozumiałości, dojrzałości i… bezinteresowności. Harry, jakiego znałam przez ostatnie tygodnie, był zaborczym, impulsywnym cholerykiem, od którego bezpieczniej było trzymać się z dala. Dawno nie myślałam o nim, jak o normalnym człowieku, który jest wrażliwy na uczucia innych i zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Teraz nadszedł ten moment po raz pierwszy od dłuższego czasu i w pewnym sensie była to dla mnie nowa, nieznana sytuacja.
-Dziękuję.- powiedziałam, starając się opanować to, co działo się w mej duszy. Zawahałam się przez krótką chwilę, a potem uścisnęłam go. -Harry, bardzo cię cenię za to, co powiedziałeś i cieszę się, że mnie rozumiesz. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się tego.
-Tak, wiem.- zaśmiał się, obejmując mnie lekko w pasie i patrząc na mnie przyjaźnie. -Naprawdę jest mi przykro za… za tamto. Nie myślę, że jesteś…
-Wiesz co, nie mówmy o tym.- potrząsnęłam głową. -Skoro mamy zacząć nowy etap naszej znajomości, zapomnijmy o tym, co było przedtem, okay?
-Dobrze.- uśmiechnął się. -Rozumiem, że mogę liczyć na twoją przyjaźń?
-Możesz.- pokiwałam głową i także się uśmiechnęłam. -To co, mówią, że przyjaciele pomagają sobie w biedzie, więc może pomożesz mi powycierać naczynia?

[ Brak komentarzy ]


 
Część 31.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 14:38

Przy pomniku stały dwie osoby, chłopak i dziewczyna, oboje ciemnowłosi i oboje w czarnych, długich płaszczach. Z tej odległości nie mogłam poznać, kto to, zwłaszcza, że stali tyłem. Położyli wieniec z róż.
Nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co robię, podeszłam bliżej, nie oglądając się na Ginny. W mgnieniu oka znalazłam się na tyle blisko, by móc słyszeć ich ewentualną rozmowę. Chłopak spojrzał na stojącą obok niego kobietę i powiedział coś do niej w obcym języku, melodyjnym i miękkim jak rosyjski. Serce zabiło mi mocniej. Zatrzymałam się kilka stóp od niego i wtedy oboje mnie zauważyli.
-Blaise?- powiedziałam, wpatrując się w chłopaka z niedowierzaniem. Spojrzał na mnie i wyraz radości zastąpił wyraz zaskoczenia na jego twarzy.
-Własnym oczom nie wierzę… to naprawdę ty!- uśmiechnął się lekko i podszedł do mnie szybko, a potem uściskał i odsunął na długość ramienia, jakby nie był jeszcze do końca pewien, czy to jawa, czy sen. -W życiu bym nie pomyślał, że się spotkamy!
-Chyba ja bardziej się nie spodziewałam spotkania z tobą. Blaise, co ty robisz w Londynie? Przecież, o ile wiem, mieszkasz z ojcem w Krasnojarsku.- pytałam, kiedy minęło mi pierwsze zaskoczenie.
-Tak, to prawda… to znaczy, ojciec mieszka ze swoją nową żoną, Marfą, a ja wyprowadziłem się i mieszkam z Iriną.- spojrzał na dziewczynę stojącą obok niego.
Była naprawdę śliczna i subtelna, miała krótkie, jasne włosy, przytrzymane białą opaską a jej twarz sprawiała całkiem miłe wrażenie. -Marto, pozwól, że cię przedstawię… Irina dopiero uczy się angielskiego.- to powiedziawszy, dokonał prezentacji w języku rosyjskim. Irina uśmiechnęła się i powiedziała do mnie po rosyjsku coś, co Blaise przetłumaczył jako „Miło mi cię poznać”. Przypomniałam sobie o tym, że i ja jestem w czyimś towarzystwie: Ginny stała tuż obok mnie i obserwowała wszystko uważnie, przedstawiłam ją więc mojemu koledze i jego narzeczonej. Potem siostra Rona stwierdziła, że nie chciałaby nam przeszkadzać i, złożywszy jedną z róż na grobie Dracona, zostawiła nas.
-Przyjechaliśmy do Londynu odwiedzić siostrę Iriny, Żozefinę. Jest w akademii tańca i jutro występuje.
Irina spojrzała na Blaise’a i zapytała o coś.
-Irina pyta, czy nie miałabyś ochoty przyjść na ten występ? Żozefina wystąpi jako baletnica w Jeziorze Łabędzim Czajkowskiego. Ma co prawda tylko dwanaście lat lecz jest naprawdę utalentowana. Widziałem zdjęcia z treningów i akademii majowych.
-To bardzo miłe… dziękuję, jeśli Irina zaprasza, przyjdę.- uśmiechnęłam się do niej a ona odwzajemniła to.
-No, to powiedz teraz, co u ciebie słychać?
-Jestem prawnikiem… adwokatem, pracuję w Ministerstwie.- wzruszyłam ramionami, próbując się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mi to wyszło. -Jest całkiem… całkiem dobrze.
Blaise zmarszczył brwi i spojrzał na pomnik Dracona a potem na mnie. Wiedziałam, o co chce zapytać. Odwróciłam wzrok i odetchnęłam głęboko.
-Zaatakowali nas śmierciożercy… dzień po naszych zaręczynach.- powiedziałam cicho i podeszłam bliżej grobu. Patrzyłam na napis, obracając różę w palcach. Położyłam ją szybko na płycie i próbowałam opanować zaskakujące uczucie, które mnie teraz naszło. Blaise powiedział coś Irinie. Usłyszałam, jak dziewczyna oddala się drobnym krokiem, a Zabini położył dłoń na moim ramieniu i stanął obok mnie.
-Nie wiedziałem, że się zaręczyliście.- powiedział cicho. -Jak długo byliście razem?
-Trzy miesiące. Spotkaliśmy się we wrześniu tego roku.
-Więc nie byliście ze sobą na studiach?
-Nie.- potrząsnęłam głową. -Jego ojciec był temu przeciwny, a ja nie chciałam psuć Draconowi relacji z rodziną i przyszłości.
Blaise westchnął głęboko. Przypomniałam sobie ostatnie urodziny Dracona, które z nim spędziliśmy wspólnie. Myśli naszego dawnego przyjaciela dążyły chyba tym samym torem, bowiem powiedział cicho:
-Miał fenomenalną siedemnastkę… przynajmniej tyle… chociaż nie dla wszystkich skończyła się szczęśliwie.
Mimo woli uśmiechnęłam się.
-Wiesz, najważniejsze, że była to niezapomniana impreza… a lekkie upojenie winem, to naprawdę niewielka cena. Poza tym, zauważ, że trzymaliśmy się wszyscy jakoś… nawet ja.
-Tak, w chwili, gdy opierałaś się o solenizanta, a ten o ścianę.- zażartował Blaise i pogładził mnie z otuchą po ramieniu a potem zamilkł na chwilę.
Patrzyliśmy na pomnik, a słońce oświetlało go coraz bardziej zza pierwszych liście. Robiło się całkiem ciepło i wiosennie, nawet ptaki zaczynały śpiewać coraz radośniej.
-Marta, dlaczego was zaatakowali?- usłyszałam nagle jego zniżony do szeptu głos. Co mam mu powiedzieć? , pomyślałam. Okłamać go tak, jak Carlotę?
-Po prostu… zabili go, bo chciał ochronić mnie.- odpowiedziałam, starając się, by zabrzmiało to jak najnaturalniej.
-Ciebie?- Blaise spojrzał na mnie z zaskoczeniem. -Chcesz powiedzieć, że co, naraziłaś się im?
-Nie… to znaczy, zaatakowali nas… w pewnej chwili chcieli zabić mnie… i Draco zginął za mnie. Zasłonił mnie i trafili w niego.
Poczułam nieomal, że Blaise oddycha ciężko. Nie miałam wielkiej ochoty na dalsze ciągnięcie tego tematu.
-Blaise, może wpadniesz do mnie z Iriną dziś wieczorem? Porozmawiamy sobie, opowiesz mi, co u ciebie.- zaproponowałam, stając do niego przodem i produkując zachęcający uśmiech. -Co ty na to?
-O… świetny pomysł, tylko że nie chcielibyśmy ci zawracać głowy ani…- zaczął lecz widząc moją minę, zreflektował się. -No, dobrze, chętnie wpadniemy. Mieszkasz w Wiltshire?
-Nie, coś ty! Mam apartament na Florence Alley, numer czternasty, znajdziesz łatwo, to zaraz za parkiem.
-Tak, wiem, gdzie to jest, moi rodzice mieszkali dwie przecznice dalej.- Blaise pokiwał głową. -Przepraszam za to Wiltshire… myślałem, że… no, wiesz. Skoro się zaręczyliście… i w ogóle…
-Nie, nie. Mieszkaliśmy w innym domu.
-Więc nadal twoje kontakty z Malfoyami…- zapytał domyślnie i raczej twierdząco. Przytaknęłam ruchem głowy.
-Wiesz co, moje sprawy nie są z pewnością ani tak ciekawe ani tak… hm… w pewnym sensie rozrywkowe, jak twoje… nie pytaj już o nic, dobrze? Dużo przeszłam i było wiele chwil dobrych, ale teraz jeszcze… teraz jeszcze nie jestem gotowa na rozmówki pod tytułem ‘co u ciebie’. Nie gniewaj się, chętnie bym ci wiele opowiedziała…
-Daj spokój, przecież wiem, o co ci chodzi.- mruknął. -Nie ma sprawy, nie będę już wypytywać.
-Dzięki. Zawsze byłeś fajnym kumplem.- przyznałam z udaną wesołością, a on roześmiał się. W chwilę później dołączyliśmy do jego narzeczonej, która czekała spokojnie przed bramą cmentarza i wszyscy troje poszliśmy na mały spacer do miasta.
Choć od naszego ostatniego spotkania minęło sześć wiosen, nie czułam przepaści straconego czasu. Blaise pozostał sobą, mimo upływu czasu oraz wielu burzliwych zmian, jakie nastąpiły w jego życiu od momentu opuszczenia murów szkoły.
Nadal był tym ciemnowłosym, zabawnym, mądrym chłopakiem, z którym w sumie dopiero w szóstej klasie złapaliśmy wspólny, bliższy od dotychczasowego nieco zdystansowanego kontakt. Zabini nigdy nie lubił być w przedzie, zdecydowanie lepiej czuł się w tle i może przez to nieco stronił na początku od nas i był trochę indywidualistą, a może to przez charakterystyczny dla Slytherina dystans do zbliżeń jakiegokolwiek rodzaju.
Kiedy otworzył się przed nami i dał się wszystkim lepiej poznać, od razu zyskał sympatię i aprobatę otoczenia. Nie tylko pogawędki z nim były cenne, także pomoc z nudnej historii magii, w której był dobry wbrew swoim upodobaniom ( Wkuwanie czegoś, z czego nie będę miał pożytku za piętnaście lat, nie leży w mej naturze. Ja po prostu mam pamięć wzrokową. , mawiał, gdy co złośliwsi zarzucali mu lizusostwo i wazeliniarstwo) oraz wyjaśnianie co trudniejszych równań z eliksirów. Równie lojalny, jak Vincent i Greg, inteligentny i nie przepadający za „mieleniem ozorem bez mąki”, jak nasz opiekun, sympatyczny, przystojny i nadspodziewanie dowcipny, jak Draco- tak określały go dziewczyny.
Tak, cieszył się ich zainteresowaniem, ale sam jakoś żywszych uczuć nie przejawiał. Twierdził, że nie znalazł jeszcze partnerki na śmierć i życie, jednakże niektóre przedstawicielki płci pięknej, których względy odrzucał, podtrzymywały, że jest wyniosły, wybredny i nieużyty. Owoc złośliwości, rzecz jasna, bo żadnej z tych cech Blaise nigdy nie posiadał, a bynajmniej my- paczka jego przyjaciół z ostatnich lat nauki- tego nie dostrzegliśmy.
Pamiętam, że kiedyś zrobiliśmy mu zdjęcie podczas jakiejś zwariowanej nocy, kiedy wszyscy widzieli podwójnie od ilości nauki: Blaise jako jedyny nie miał zmaltretowanej miny i od czterech godzin siedział w tej samej, męczącej dla normalnych jednostek pozycji na łóżku, podpierając się tylko małym, żółtym jaśkiem i nie reagując na żadne dźwięki z zewnątrz. Wyłączył się na tyle, że dopiero blask flesza wyrwał go z letargu.
Skończyło się to dla nas nienadzwyczajnie, bowiem zaczęliśmy walczyć na poduszki, które poznosiliśmy z dormitorium do PW, gdzie, jak zwykle, było więcej miejsca do nauki i było równie ciepło i w efekcie zbudziliśmy prefekta… pamiętam, że nie był tym zachwycony lecz fakt, że Draco i ja byliśmy prefektami naczelnymi (akurat przypadała kadencja Slytherinu i grono pedagogiczne wybrało nas) z jednej strony nas wybawiał z opresji, z drugiej zaś skazywał na potępienie i wykpienie (cóż, Roger złamał się po paru minutach i, wciągnięty przez chłopaków do „odstresowującego rozciągania mięśni przy pomocy poduszkowych hantli” -określenie ukute naprędce przez Sally-, szybko stracił swoją służbistość i zasady). Tak, zawsze w PW działy się dziwne rzeczy, gdy postanawialiśmy właśnie tam uczyć się po nocach… , myślałam z rozrzewnieniem, wstępując na schody posiadłości rodziców Rona.
Jak tylko wróciłam do Nory, natknęłam się na Hermionę i Harry’ego, którzy zajadali się zupą pomidorową pani Weasley.
-Dzień dobry, smacznego.- powiedziałam, wchodząc do kuchni i ściągając płaszcz. Pan Weasley, który udawał, że nie widzi świata poza krojeniem fasolki na kolację a tak naprawdę czytał ukradkiem jakąś mugolską gazetę z dziedziny motoryzacji, teraz zerwał się i pomógł mi go odwiesić na przeładowany wieszak. Pani Weasley zaś, naturalnie, zaraz zaczęła mi proponować obiad, natomiast Hermiona uśmiechała się do mnie przez stół.
-Ginny wróciła godzinę temu, myślałam, że coś się stało, ale mówiła, że spotkałaś kolegę ze szkoły i zostałaś, więc przygotowałam obiad trochę później.- mówiła mama Rona, podając mi talerz z pachnącą zupą. -Proszę, smacznego. Zaraz będzie drugie. Arturze, siedzisz tu od czterdziestu minut i jeszcze nie skończyłeś z fasolką? Proszę cię, tylko nie mów, że to ciężka praca i że nóż ma za cienkie ostrze, gdybym ja to…- zaczęła pani Weasley, podpierając się pod boki i rzucając mężowi gniewne spojrzenie. Hermiona zaśmiała się cicho i spojrzała na mnie.
-Kogo spotkałaś?- zapytała z ciekawością.
-Blaise’a Zabiniego.
-Zabiniego? Który to… ten ciemnowłosy, taki wysoki, trochę mruk?
-Tak, ten.- przytaknęłam, ignorując ciche prychnięcie Harry’ego. Nie rozmawialiśmy ze sobą ani razu od momentu mojej tymczasowej przeprowadzki do Nory i jak na razie, nie miałam zamiaru tego zmieniać, zdaje się zresztą, że vice versa. -Spotkałam go na cmentarzu… przyjechał do Londynu razem z narzeczoną, jej siostra występuje jutro w Jeziorze Łabędzim , zaprosili mnie też.
-No to świetnie! A co u niego tak w ogóle?
-Chyba wszystko w porządku, nie wiem nic więcej, zaprosiłam ich dziś wieczorem na kolację do mnie do domu, więc wieczór spędzę u siebie.- ostatnie słowa skierowałam również do mamy Rona, która pilnowała przy kuchni pyz.
-Oczywiście, bardzo dobry pomysł… może mogłabym coś ci ugotować na tę kolację?- zaproponowała, a ja chętnie się zgodziłam. W czasie, gdy omawiałyśmy na szybko mini - menu, Harry podziękował i wyszedł na zewnątrz, rzekomo aby pomóc Ronowi z drwami, które rąbał w drewutni. Hermiona poszła za nim.
-…ale naprawdę, to żaden problem, przecież muszę pani w czymś pomóc, chociażby w ten sposób, na dworze jest tak ciepło, że spacer dobrze mi zrobi.- powiedziałam, unosząc się zza stołu i sięgając po płaszcz. -Tylko proszę o listę, a ja już idę i za kwadrans jestem.
-Weź jeszcze portfel…- pani Weasley rozejrzała się po kuchni, szukając wspomnianego przedmiotu lecz ja uniosłam dłoń i potrząsnęłam głową.
-Nie trzeba, pani Weasley, ja kupię,…
-Ale…
-Proszę, tylko niech pani mi da listę.
-No, dobrze.- uległa w końcu i sporządziła szybko spis. Wzięłam go i wyszłam z kuchni. Kiedy znalazłam się na ganku, trafiłam akurat na kłócących się Hermionę i Rona pośrodku podwórka. W drzwiach drewutni stał Ron z siekierą w dłoni i patrzył to na swoją żonę, to na drużbę.
-… po prostu nie podoba mi się sposób, w jaki ją traktujesz! Marta przeszła wiele i cały czas walczy, żeby żyć normalnie, a ty jej wcale tego nie ułatwiasz!
-Tak, tak, już to słyszałem! Powiedz mi jeszcze, że to z mojej winy wpakowała się w kłopoty i że to moja wina, że…
-Tego nie powiedziałam, Harry! Chodzi mi o to, że zachowujesz się wobec Marty opryskliwie i że prawie cały czas się jej czepiasz, pod…
-Ja się czepiam? Ja? Ja tylko chcę, żeby ona… - urwał w pół słowa, dostrzegając mnie na ganku. Spojrzał na mnie ze złością, potem łypnął na Hermionę i, wbijając dłonie w kieszenie, ruszył szybkim, zamaszystym krokiem w stronę furtki, prowadzącej na polną drogę. Gdy ją zamknął, drewniane szczeble huknęły o płot.
-Co się stało?- podeszłam do mojej przyjaciółki. Ron także do niej podszedł, obserwując, jak sylwetka Harry’ego znika za krzewami, porastającymi pobocze. -Czy ja dobrze słyszałam, że kłóciliście się o mnie?
-Nie kłóciliśmy się. Po prostu on zaczyna mnie powoli doprowadzać do szału tymi swoimi fochami.- odpowiedziała gniewnie Hermiona, zakładając ręce i patrząc na nas z zawziętością. -Widzę przecież, jakie są wasze stosunki i uważam, że nie powinniśmy tego tolerować. Harry posuwa się za daleko.
-Może i tak, ale nie chcę, żebyś z tego powodu tak się denerwowała, Hermi.- powiedziałam uspokajająco, myśląc o tamtej kłótni po bankiecie. -Harry uważa, że postępuje dobrze… potrafię sobie z nim poradzić, jeśli… jeśli mnie też swoim zachowaniem irytuje. Nie wiem, co prawda, dlaczego zrobił się ostatnio taki agresywny i nawet nachalny, ale… dajmy mu spokój. Ja już przyzwyczaiłam się do jego złego humoru i…
-I co, zamierzasz przejść nad tym do porządku dziennego?- Hermiona była bezbrzeżnie zdziwiona a zarazem rozeźlona. -Marta, ja czuję, że coś między wami zaszło na tym cholernym bankiecie, od tamtej pory Harry jest zupełnie inny! Czy to ma związek z Lucjuszem? Powiedział wam coś, tak?
-Masz rację, Harry miał potem taką minę i jak widziałem się z nim dzień później w pracy, był bardzo oschły.- dodał Ron.
O, rany… , przemknęło mi przez głowę. Dotąd udało mi się utrzymać w tajemnicy fakt kłótni z Harrym i jej przebieg. Teraz czułam się, jakby postawiono mnie pod ścianą i kompletnie nie wiedziałam, co z tym zrobić, zwłaszcza, że moi przyjaciele wyglądali na zdeterminowanych.
-Hermiono, porozmawiamy o tym później, muszę iść zrobić zakupy pani Weasley, żebyśmy zdążyły ugotować coś do wieczora.- powiedziałam szybko i, nim Hermiona zdążyła zareagować, deportowałam się do Londynu. Wiedziałam, że mi nie daruje tego uniku, ale przynajmniej półgodzinne odwleczenie tej zapowiadającej się na niezbyt przyjemną rozmowy wprawiło mnie w ulgę.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 30.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 14:38

Zgodnie z zaleceniem prof. Gillisa przeniosłam się na wieś. Zamieszkałam u państwa Weasley w Norze, chociaż opierałam się z początku i nie chciałam nadużywać ich gościnności. Jednakże, zjednoczone siły rodziców Rona wraz z ich synem i synową okazały się być nie do przebicia.
Kazano mi używać świętego spokoju do woli i nie martwić się niczym, ale to byłoby dla mnie o wiele za dużo. Nie powinnam męczyć się psychicznie lecz samoczynnie napływały mi do głowy wspomnienia ostatnich kilku lat i niespokojne myśli.
Starałam się je odegnać, pracując fizycznie w ogrodzie państwa Weasley albo pomagając mamie Rona w kuchni, nie zawsze jednak metoda ta skutkowała. Chwila świętego spokoju zamieniała się natychmiast w rozpamiętywanie przeszłości, a to było nie do zniesienia na dłuższą metę. Myślę, że moi gospodarze byli tego świadomi, ale nie komentowali niczego ani nie wtrącali się. Jak bowiem powiedziała pani Weasley pierwszego wieczora po moim przyjeździe:
-Wszyscy wiemy, że jesteś w trudnym okresie i że nie da się tego zmienić tak od razu. Potrzebujesz czasu na ten swoisty rozrachunek z przeszłością, więc my ci go zaoferujemy w miarę możliwości. Jeśli jednak będziesz chciała porozmawiać z nami o tym, co cię dręczy, nie wahaj się ani sekundy. Jesteśmy otwarci dla ciebie cały czas.
Miała rację. To był piekielnie trudny okres, pełen nagłych decyzji, upadków i rozpaczliwych nadziei. Miałam chaos w głowie i czułam, że moje życie też stało się chaotyczne, bo straciłam kogoś, kto te wszystkie elementy spajał w sensowną całość.
Jednego dnia czułam, że sobie z tym poradzę, drugiego już mój duch upadał a ja czułam się coraz bardziej beznadziejnie. Powtarzałam sobie w takich chwilach, że Draco nie chciałby tego, że zginął po to, bym ja mogła dalej żyć jak najszczęśliwiej i pełnie… cóż z tego, że mówić, to jedno, myśleć- drugie, a robić, to już zupełnie co innego?
W ciągu pierwszy paru dni powracałam myślami najczęściej do Hogwartu, przypominając sobie ostatnie parę lat nauki w tej szkole i chwile, jakie w niej spędziłam.
-Cześć, co robisz?
-Cześć.- mruknęłam, unosząc na krótko wzrok. Vincent, Greg, Blaise i Philip zajęli miejsca siedzące przy moim stole. Draco podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. -Zakuwam transmutację, chcę dobrze zdać suma.
-Od rana?- w jego głosie słychać było zdumienie. -Chyba żartujesz… jesteś najlepsza w klasie, a uczysz się więcej od tych z szarego końca. Nie przesadzaj, poradzisz sobie śpiewająco.
-Lepiej od razu powiedz, o co ci chodzi.- spojrzałam na niego z udaną chmurnością. Chłopacy roześmiali się.
-Za dobrze go znasz.- Blaise wyszczerzył zęby a Phil, Greg i Vincent postanowili zająć się książkami i ruszyli do regałów.
-Skąd myśl, że o cokolwiek może mi chodzić?- Draco spojrzał na mnie z urazą, opierając się o oparcie mojego krzesła. -Ja tylko chcę cię wyciągnąć z tej zakurzonej, zatęchłej biblioteki na spacer, przyda ci się trochę świeżego powietrza.
-Nie ma mowy.- odpowiedziałam zdecydowanie. -Muszę się nauczyć tego rozdziału do drugiej, potem muszę jeszcze…
-Nic nie musisz.- objął mnie od tyłu ramieniem i pochylił się tak, żeby musnąć wargami moje. Vincent zachichotał lubieżnie. -No, chodź…
-Podły jesteś… nie ma tak!- okręciłam się na krześle tak, by nie mógł mnie drugi raz pocałować, więc ukląkł i zapytał poważnie:
-Mam cię prosić na kolanach?
-Draco, przestań się wygłupiać.- roześmiałam się. -Jesteś naprawdę czarujący, ale wyobraź sobie, że dzisiaj nie mam ochoty.
-Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Kochanie, zmuszasz mnie do użycia siły, a wiesz, że tego nie lubię…- mruknął z ustami przy mojej szyi, obejmując mnie mocno. Wtuliłam twarz w jego ramię. Nie potrafiłam mu odmówić.
-Dobrze, ale tylko na godzinę.- ugięłam się, patrząc na niego i przygładzając palcami kołnierzyk jego białej koszuli. Uśmiechnął się z zadowoleniem i podał mi dłoń.

W parku było cicho i spokojnie, ćwierkały ptaki i tylko czasem można było usłyszeć śmiech uczących się nad jeziorem uczniów. Szliśmy ścieżką, przytulając się do siebie i trzymając za ręce. Draco opowiadał mi o swoich planach na wakacje.
-Może wpadłabyś do mnie w połowie lipca? Byłoby naprawdę fajnie, pokazałbym ci las i w ogóle…
-Nie jesteś dobry w pokazywaniu lasu.- zażartowałam. -Pamiętasz naszą pierwszą randkę? Cud, że ją oboje przeżyliśmy.
-Nie było tak źle, przecież nie mogłem przewidzieć ataku szarańczy, a przecież potem cię znalazłem i doprowadziłem na padok.- powiedział obronnym tonem. Roześmiałam się i przytuliłam głowę do jego ramienia.
-Taa… zawsze byłeś opiekuńczy.
-No a jak. To co, wpadniesz?
Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Draco chyba czekał na moją odpowiedź.
-Nie jestem pewna.- odpowiedziałam w końcu, zatrzymując się pod jakimś klonem. -Hermiona też mnie o siebie zaprosiła no i… nie rozmawiałeś o tym z rodzicami, prawda?
-Nie, ale przecież wiedzieli, że…
-Draco!- usłyszeliśmy czyjeś wołanie. Odwróciliśmy się jak na komendę i zobaczyliśmy Blaise’a.
-Co jest?
-Twój ojciec przyjechał… chce się z tobą widzieć.
Poczułam mrowienie na plecach. Draco zerknął na mnie i objął mnie.
-Chodźmy więc.- uśmiechnął się z otuchą i ruszyliśmy razem z Zabinim w stronę zamku.
Na dziedzińcu czekał wysoki mężczyzna o srebrnych, długich, idealnie prostych włosach. Miał posągową twarz i elegancką postawę. Robił wrażenie jakiegoś boga albo bardzo wysoko postawionego czarodzieja i… tak, prawdę mówiąc, wyglądał na takiego, co to nie przepada za ludźmi mojego pochodzenia. Nie mam zielonego pojęcia, gdzie to zauważyłam lecz wyraźnie to wyczułam, tę nienawiść do mieszańców i odmieńców. Podeszliśmy do niego razem.
-Witaj, ojcze.- Draco podał mu dłoń. Pan Malfoy uścisnął ją, spojrzał na mnie i twarz mu drgnęła. Mimochodem puściłam dłoń Dracona i spróbowałam się uśmiechnąć lecz lodowate spojrzenie, jakim mnie poczęstowano, zmroziło mnie wyjątkowo mocno.
Nie powiedział nic, a odczułam jego prawdziwe uczucia do mnie. Zrozumiałam po tym jednym spojrzeniu, że nie polubił mnie, a wręcz przeciwnie, dlatego odsunęłam się na bok. Draco patrzył na ojca ze zmarszczonymi brwiami.
-Draco, kto to jest?- usłyszałam jego pytanie, chociaż pan Malfoy zniżył głos. Syn odpowiedział butnie:
-Moja dziewczyna, a co?
-Wiesz, kto to jest?- zerknął na mnie i szarpnął syna za rękaw, mówiąc coś szeptem.
-Nie obchodzi mnie to, jest bardzo sympatyczna, mądra i wrażliwa. Przecież…- powiedział Draco, ale ojciec znowu coś do niego powiedział tak, że poczerwieniał.
Odwróciłam się, żeby ich nie widzieć i podeszłam do schodów, wiodących ku jezioru. Nie chciałam słuchać ich rozmowy, bo wiedziałam już wszystko. ‘On mnie nie cierpi, bo jestem córką mugoli i nie ma mowy wspólnych wakacjach’, powiedziałam sobie w duchu, obserwując kwadrans później oddalającą się w stronę bramy sylwetkę ojca Dracona.
-Marta, ja go przekonam, naprawdę…- zaczął, jak tylko znalazł się przy mnie. Widać domyślił się, że usłyszałam i zobaczyłam wystarczająco dużo, by wyrobić sobie zdanie na temat jego rodziny. Położyłam głowę na jego piersi i założyłam mu ręce na szyję.
-Nie przekonuj, bo i tak ci się nie uda. Może naprawdę powinniśmy…
-Nie, stanowczo nie! Nie mów tak, nie zamierzam tego słuchać. Na razie ma mi to za złe, ale przejdzie mu, obiecuję! Znam go, ma świra na punkcie czystości krwi, ale przecież nie zabroni mi spotykać się z tobą.
-Tak myślisz?
-Jestem tego pewien.- pocałował mnie i powiedział z otuchą: -No, już, głowa do góry i uśmiechnij się! O, widzisz, od razu lepiej! Taką cię lubię.
-Myślałam, że kochasz.- uśmiechnęłam się, a on przyciągnął mnie do siebie i wybuchł śmiechem.

-A więc, pamiętajcie, musimy zwyciężyć!- powiedział Mike Newell i wskazał dłonią drzwi wiodące na boisko. -Chłopcy, do boju! Dostaniemy ten Puchar!
Sześciu zawodników w zielonych szatach ze srebrnymi obramowaniami i godłami Slytherina na piersiach podniosło się z krzeseł i ruszyło w stronę drzwi. Wymijali nas z uśmieszkami pełnymi wyższości ale i pewności siebie. Niektórzy zatrzymywali się i przyjmowali ostatnie pełne otuchy klepnięcia czy pocałunki od swoich dziewczyn.
„Drużynówki’, tak się określało dziewczyny, które chodziły z chłopakami z drużyny. Ja traktowałam to zupełnie inaczej: oczywiście, cieszyłam się, że Draco jest szukającym lecz nie był to dla mnie żaden powód do wynoszenia się ponad koleżanki.
Teraz też stałam spokojnie w małym tłumku fanek i drużynówek. Draco uśmiechnął się, podszedł do mnie i wziął mnie w ramiona.
-Mam nadzieję, że się nie denerwujesz?- zapytałam, dotykając dłonią jego policzka. On zrobił to samo i potrząsnął głową.
-Skądże. Wiem, że jesteśmy najlepsi.
-Skromny to ty nigdy nie byłeś.- parsknęłam śmiechem i uścisnęłam go. -Powodzenia.
-Nie dziękuję.- pocałował mnie w policzek.
-Będę na trybunach.
-Przyjdź po meczu.
-To jasne. Na razie.- spojrzałam na niego z otuchą i poszłam na trybuny wraz z Sally i Dianą.

-I… gol! Sto dwadzieścia do stu dziesięciu dla Slytherinu, Ravenclaw przegrywa dziesięcioma punktami… Rawlison pikuje, chyba zobaczył znicza, szukający Slytherinu siedzi mu na ogonie, łeb w łeb… oj, było blisko! Trzy stopy przed powierzchnią boiska obaj szukający poderwali się do góry, znicz zdecydowanie daje im się we znaki… tymczasem Howard próbuje przejąć kafla, leci do bramki, próbuje ominąć Rowa i Liana, jest już przy bramce… BRAWO! Gorgson świetnie obronił, cóż to za poświęcenie, fantastyczna, widowiskowa akcja i Ślizgoni znowu atakują… Malfoy cały czas trzyma się Rawlisona, ale… cóż to? Malfoy omal nie zderzył się z pałkarzem Krukonów, który zagrodził mu drogę! Sędzia zarządza rzut wolny dla Slytherinu i… STO TRZYDZIEŚCI DO STU DZIESIĘCIU! Ślizgoni wygrywają, Krukoni nie zamierzają jednak odpuścić, kolejny atak Rowa, nieudany strzał w bramkę Slytherinu… kolejne natarcie Liana i mamy gol, tak jest! Sto trzydzieści do stu dwudziestu, obie drużyny coraz bliżej remisu, Ślizgoni muszą przysiąść fałdów, jeśli chcą wygrać… proszę państwa, cóż za fenomenalny zwód! Malfoyowi udało się zgubić szukającego Krukonów, już jest przy obręczy Krukonów, wyciąga rękę i… ŚLIZGONI ZDOBYWAJĄ PUCHAR QUIDDITCHA! DWIEŚCIE CZTERDZIEŚCI DO STU DWUDZIESTU DLA SLYTHERINU!
Przez trybuny przetoczył się ryk. Nietrudno się domyślić, że był to zarazem wyraz rozpaczy (fani Krukonów) lecz też zachwytu (fani Ślizgonów). Bez namysłu dziewczyny ruszyły na boisko, gdzie właśnie lądowali triumfujący na głos zawodnicy.
Odczekałam, aż tłum zmaleje i także zeszłam na boisko. Draco właśnie trafił na wyciągnięte ręce swoich kumpli - pałkarzy i co chwila znajdował się w powietrzu. Śmiejąc się, patrzyłam na tę grupową radość i byłam naprawdę szczęśliwa.
W końcu nieocenionemu szukającemu dano poczuć grunt pod nogami, a gdy tylko tak się stało, przepchnął się przez splątaną ciżbę triumfatorów z Domu Węża, wziął mnie w ramiona i okręcił a potem znowu postawił.
-Byłeś świetny, zasłużyliście, serio!- powiedziałam, ściskając go i całując. -Jestem z ciebie dumna, panie szukający.
-Dziękuję, kochanie.- uśmiechnął się szeroko, ale w jego oczach widać było zmęczenie. -Nie wierzyłem, że tak mi się uda… było naprawdę cholernie ciężko.
-Widziałam. Ciągle było o włos od remisu, niewielka różnica no i nie pamiętam tak długiego finału. Prawie dwie godziny, na pewno jesteś padnięty.
-Tylko trochę, ale mam jeszcze siły, żeby zatańczyć z tobą na wielkiej imprezie.- powiedział z uśmieszkiem, a ja objęłam go w pasie. -No, co? Impreza będzie na pewno… prawda, Blaise?- zawołał w stronę naszego kolegi, który teraz rozmawiał z trenerem. Newell i Zabini spojrzeli na nas i parsknęli śmiechem.
-Prawda!- odkrzyknęli.
-Chodź, poczuj się jeszcze trochę jak gwiazda, mistrzu.- złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę drużyny.


Uświadomiłam sobie, że każda chwila, którą z nim spędzałam, była pełnią szczęścia i bezpieczeństwa i że nie było chwil złych, przynajmniej w szkole… tak, my przecież pokłóciliśmy się tylko wtedy, w piątej klasie, gdy poszliśmy do Hogsmeade 14 lutego, Ron potraktował mnie jak Ślizgonkę, krótko mówiąc, a Draco nie puścił mu tego płazem… To chyba dobrze, mieć tylko takie jedyne złe wspomnienie…
Zastanawiałam się właśnie nad tym, stojąc w oknie mojego pokoju, gdy ktoś zapukał do drzwi. Okazało się, że to Ginny.
-Cześć, wróciłam właśnie z pracy, możemy jechać.
-Dobrze, zaraz zejdę.- Ginny pokiwała głową i miała właśnie wyjść, gdy zawołałam ją.
-Ginny, dziękuję.
-Daj spokój.- machnęła ręką. -I lepiej ubierz coś lżejszego, jest co najmniej dwadzieścia stopni.
-Jasne.
Chwilę po jej wyjściu sięgnęłam po jasny płaszcz i szal. Wspomnienia są częścią naszego życia, wspomnienia, to odbicia szczęścia, więc pozwól, pozwól choć na chwilę, niech zawładną twoim sercem , przypomniały mi się słowa tamtej piosenki. Uśmiechnęłam się bezwiednie sama do siebie i zeszłam na dół.
Ginny czekała już na mnie, a w dłoni trzymała dwie czerwone róże. Spojrzałyśmy na siebie i weszłyśmy do kominka a w chwilę później znalazłyśmy się niedaleko Highgate.
20 marca… dwie takie same daty, dwa całkiem różne dni… na przestrzeni sześciu lat… , przemknęło mi przez głowę, gdy znalazłyśmy się w głównej alei. Świeciło słońce, gdzieś ponad nami śpiewały ptaki, delikatny, ciepły wiatr kołysał czubki brzóz i było naprawdę ciepło. A jak było wtedy… czy też tak pięknie, wiosennie? Nie, niestety a może stety padał deszcz i chyba tylko dzięki temu udało nam się wyperswadować Draconowi pomysł udania się do Hogsmeade.

-Draco, ja wiem, że to by była świetna impreza, ale mamy bardzo małe szanse, że nas nie nakryją.
-Przecież będzie nas tylko dziesiątka i wymkniemy się po cichu! Poza tym, wszyscy mamy … no, wiem, nie wszyscy, ale poza tobą wszyscy mają ukończone siedemnaście lat, więc…
-Więc nie wyrzucą cię ze szkoły? Oni za nas odpowiadają do trzydziestego czerwca, a to oznacza, że mają nad nami władzę jeszcze przez ponad trzy miesiące.
-Niepotrzebnie panikujesz. Nic się nie stanie, znasz Snape’a.
-Czy ja dobrze słyszę, że urządzasz jutro spęd osobowości naszego cudownego domu w Hogsmeade?- zapytał Blaise, który właśnie pojawił się w PW i usiadł pod kominkiem. Draco spojrzał na niego oczekująco. -Bo jeśli tak, to wiedz, że ja odpadam.
-Dlaczego?
-Zobacz, jak leje. Na dziedzińcu woda normalnie stoi, na drodze są kałuże, wieje jak skurczybyk a na wieczór zapowiadali taką burzę, że hej że ha. To nie ma sensu. Lepiej zostańmy tu i…
-Ale to nie był tylko zwykły kaprys!- Draco wstał z fotela i oparł się o kominek, zakładając buntowniczo ręce. -Chciałem… żeby te urodziny były naprawdę… no wiecie. Super.
-Draco, wiem.- podeszłam i położyłam dłoń na jego ramieniu. Nie zareagował. -Spróbuj się wczuć w sytuację… jest taka parszywa pogoda, że zanim dojdziemy do tego miejsca, w które chciałeś na zabrać, będziemy mieli zważone humory, potem będziemy się denerwować, czy nas ktoś nie złapie, a na ostatek dostaniemy zapalenia płuc. Naprawdę tak wyobrażasz sobie swoje super urodziny? Nie lepiej urządzić imprezę w zamku? Wyślemy chłopaków po alkohol, pójdziemy do tej starej sali od eliksirów, w której przeciekały ściany, zrobimy tam ciepłą, suchą, klimatyczną dziuplę idealną na siedemnaste urodziny.
-Marta ma stuprocentową rację. Możemy też powiedzieć Snape’owi i wtedy będziemy balować na legalu, na to na pewno się zgodzi.
-Podlizujesz się Marcie?- Draco łypnął na niego podejrzliwie a ja i Blaise unieśliśmy brwi i wybuchliśmy śmiechem, przyprawiając go o jeszcze większą irytację. -No i co wam tak wesoło?
-Nie powiesz mi, że naprawdę podejrzewasz mnie o chęć odbicia ci dziewczyny?- Blaise umilkł na chwilę lecz nadal się uśmiechał. -Chyba coś ci się stało w głowę. Wiesz, u mnie się na zazdrości kończy… poza tym, jesteś wyraźnie rozdrażniony faktem, że twój pomysł nie wypalił.- Blaise dźwignął się z dywanu, podszedł do nas i klepnął Dracona w lewą łopatkę. -Nie wściekaj się, stary, to poczujesz moc naszego pomysłu. Impreza w lochach naprawdę jest cool. No, dobra, zgodziłem się po to, bo miałem nadzieję, że dzięki temu pozwolisz mi zatańczyć z Martą…- uchylił się przed pięścią Dracona i wyszczerzył zęby. -…a nawet jeśli nie, to i tak…- tym razem mu się nie udało i oberwał sójkę w ramię. -…to i tak… Draco, wy - luzuj!- Blaise stęknął, śmiejąc się, bo obaj najzwyczajniej w świecie zaczęli się tarzać po dywanie i mocować.
-Jeśli chcecie znać moje zdanie, to obaj macie coś nie tak z główkami.- zaśmiałam się. -Ile wy macie lat, siedem czy siedemnaście?
Oni w ogóle nie dali po sobie poznać, że mnie słyszeli, tylko teraz zaczęli się szczypać i boksować. Zgięło mnie ze śmiechu i w tej właśnie chwili chimera odsunęła się i do pokoju wspólnego wszedł nasz opiekun.
Musiałam odwrócić głowę i wsadzić sobie pięść do ust, ale i tak ramiona trzęsły mi się od tłumionego śmiechu. Chłopacy niczego nie zauważyli i dopiero spokojne pytanie:
-Panie Malfoy, panie Zabini, dlaczego tarzacie się po podłodze?
-sprawiło, że obaj poderwali się jak z bicza strzelił i stanęli na baczność, poprawiając sobie zmięte szaty i przeczesując włosy. Na widok zmierzwionej czupryny Draco wyrwał mi się chichot, który starałam się zamaskować kaszlem; najwyraźniej niezbyt skutecznie, bowiem Mistrz Eliksirów i mój niepoprawny chłopak spojrzeli na mnie tak, że natychmiast się uspokoiłam i przybrałam na twarz poważny wyraz.
-My tylko… my…- zaczął pewnie Blaise i urwał- jego pewność czmychnęła z piskiem przed czarnymi czeluściami czujnych oczu naszego wychowawcy. Draco postanowił ratować kolegę: uniósł wyżej głowę, uśmiechnął się nieco kpiąco i powiedział przymilnie:
-Widzi pan, profesorze, jako prefekt czuję się w obowiązku zameldować, że na naszym dywanie jest mnóstwo pcheł. Razem z kolegą Zabinim ofiarnie postanowiliśmy je wyłapać, a w miarę możliwości: zatłuc żywcem!

Zaśmiałam się cicho. Ginny spojrzała na mnie pytająco.
-Nic, nic… przypomniało mi się coś.- machnęłam dłonią uspokajająco i, potrząsnąwszy głową, wróciłam myślami do rzeczywistości. Właśnie szłyśmy wąską alejką w stronę grobu Dracona Malfoya. Byłyśmy o kilkadziesiąt stóp od niego, gdy zobaczyłam, że ktoś przy nim stoi i zatrzymałam się gwałtownie, ręką zatrzymując także siostrę Rona.

[ Brak komentarzy ]


« 1 2 3 4 5 6 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki