Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

"Pamiętnik Marty Pears "
Pamiętnikiem opiekuje się Margot

  Część 17.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 12:04

Ciemność, ciemność wokół mnie i tylko jeden, jasny punkcik gdzieś, daleko… chociaż to chyba nie jest punkcik… to wyraźnie krąg światła… krąg? A może to tylko złudzenie?
Zamrugałam oczyma, bo wszystko wydawało mi się zamazane, nierealne. Zrozumiałam, że krąg ciepłego światła nie jest wytworem mojej wyobraźni, tylko poświatą, padającą z małej lampki, stojącej na stoliku niedaleko okna, a ciemność wynika z naturalnego cyklu dnia i nocy.
Spróbowałam podnieść się chociaż odrobinę, ale byłam zbyt osłabiona. Opadłam z powrotem na moje posłanie, które znajdowało się na jakiejś kanapie i zamknęłam oczy, bo zakręciło mi się w głowie. A więc to tak, pomyślałam, dzikie, wirujące plamy i płatki przed oczyma uspokoiły się. Żyję.
Po kilkunastu minutach, które zdawały mi się być wiecznością, mój wzrok przywykł do mroku i udało mi się wyodrębnić w tym półmrocznym pokoju nocny stoliczek po lewej stronie, na którym stała karafka z wodą i szklanka. Lekki blask lampy oświetlał również na wpół zasłonięte okno, kominek oraz fotel, na którym ktoś nieruchomo siedział, chyba śpiąc.
Poczułam, że strasznie chce mi się pić, gardło miałam suche, jak wiór. Podjęłam jeszcze jedną próbę podniesienia się i choć znowu dopadły mnie zawroty głowy, przetrzymałam je, wspierając się na rozdygotanych łokciach i udało mi się przyjąć pozycję siedzącą. Sprężyny kanapy, na której mnie położono, skrzypnęły, gdy sięgałam po szklankę a wtedy siedząca w fotelu postać poruszyła się i wstała. Zamarłam bez ruchu, wpatrując się w nią z natężeniem. Kiedy przekroczyła plamę światła, rozpoznałam surowe rysy, czarną szatę i takież sięgające ramion włosy.
Severus Snape podszedł do kanapy i, nie patrząc na mnie, sięgnął po szklankę, muskając przy tym moją dłoń swoją. Bez słowa napełnił naczynie wodą i podał mi je.
-Proszę.- powiedział cicho, ale spokojnie i stanowczo. Wypiłam całość duszkiem, choć woda była zaskakująco zimna i szczypała w gardło. Potem bez słowa oddałam mu szklankę, on odstawił ją na miejsce obok karafki i wreszcie spojrzał na mnie. Nie widziałam dokładnie jego oczu, bowiem pogrążony był w cieniu, niemniej zauważyłam, że spojrzenie to było szczególnie zagadkowe: miałam silne wrażenie, że nie jest to zwykłe skupienie, lecz skupienie, podszyte czym innym: niepokojem oraz strachem. Tak, właśnie strachem. Nie jestem pewna, czy była to jedyna w moim życiu chwila, w której dostrzegłam strach w oczach Mistrza Eliksirów, bo zaraz spuścił na chwilę wzrok, siadając na brzegu kanapy, a gdy z powrotem na mnie spojrzał, spojrzenie to było już całkiem inne, bliższe normalnemu.
-Dlaczego to zrobiłaś?- usłyszałam jego głos. Zamknęłam na chwilę oczy i zaraz ujrzałam pod nimi Dracona, mówiącego: Puśćcie ją… uwolnijcie ją, a przyznam się do wszystkiego. Potrząsnęłam głową i otworzyłam z trudem oczy, ale ciężar w sercu pozostał; ponadto poczułam, że zaczyna mnie boleć głowa.
Spojrzałam na swojego byłego wychowawcę i zrozumiałam, że on właśnie uratował mi życie, które chciałam sobie odebrać… po raz kolejny chciałam popełnić samobójstwo i po raz kolejny ktoś mnie powstrzymał… czy już zawsze tak będzie? Najpierw Draco, teraz on…
-Nie chciałam żyć z poczuciem winy za jego śmierć.- powiedziałam obcym mi głosem. Czułam się potwornie znużona, zmęczona i robiłam się bardzo senna. Zmusiłam się jednak do wysłuchania go.
-Poczuciem winy?- wydawało mi się, że słyszę w jego głosie niedowierzanie, wyjaśniłam więc znowu tym samym, nieznanym mi tonem:
-Gdybym powiedziała mu prawdę o tym, że jestem w Zakonie, nie przybyłby tamtej nocy na zebranie, nie musiałby okłamywać Czarnego Pana, nie zginąłby dzisiejszej nocy. To wszystko przeze mnie. Draco zginął przeze mnie.
-Naprawdę sądzisz, że wyznanie prawdy mogłoby cokolwiek zmienić?- zapytał ze zdziwieniem, pomieszanym ze wzburzeniem, nawet pasją. Gdy przytaknęłam ruchem głowy, prychnął cicho i kontynuował już o wiele ostrzej. -Dziwię się, bo znałaś, powinnaś znać go bardzo dobrze, a teraz okazuje się, że to nieprawda! Nawet gdyby wiedział od początku, gdzie jesteś, tamtej nocy i tak by przybył, by cię uratować, bo cię kochał, rozumiesz?- patrzył na mnie pociemniałymi oczyma, w których próżno by doszukiwać się jakiejkolwiek iskierki w tej chwili. Patrzyłam na niego beznamiętnie i tak też go słuchałam, zupełnie, jakby jego słowa docierały do mnie po to, by za chwilę zniknąć w ciszy bez śladu. Gdyby nie ciężar w duszy, mogłabym powiedzieć śmiało, że w tamtej chwili nie czułam nic.
-Draco kochał cię tak bardzo, iż był gotowy oddać za ciebie życie, gdyby coś ci groziło.- powiedział łagodnie. Tylko na imię „Draco” poczułam, jakby coś we mnie wezbrało; szybko jednak opadło na moje serce, i tak już przyciśnięte ciężarem tak niedawnych wspomnień. Słuchałam prof. Snape’a, ale nie widziałam go: przed oczyma przesuwały mi się wolno rozmaite obrazy, a głos Mistrza Eliksirów mieszał się z głosami, które słyszałam w umyśle.
-Draco?- szepnęłam, bo głos mi prawie zamarł.
Przełknął ślinę i podszedł do mnie. Poczułam, że z niewiadomych przyczyn naszła mnie ochota do rozpłakania się… przytulenia się do niego… ale postanowiłam się trzymać tak długo, jak tylko się da- tego zresztą powinno się oczekiwać po prawnikach… Draco spróbował się uśmiechnąć, ale nie wyszło mu to. Prawdę mówiąc, on też wyglądał tak, jakby zaraz miały mu puścić nerwy.
-Witaj… jak się… jak się masz, Marto?- zapytał cicho.
-Dziękuję… jakoś… a ty? – nie mogłam oderwać od niego wzroku. Patrzył na mnie z pozoru spokojnie, ale jego oczy miały taki wyraz, że coś kłuło mnie w sercu. Poza tym, wyglądał jak zwykle przystojnie, czas spędzony w Szkocji dodał mu mężności i dostojeństwa, ale oprócz bardziej wyprostowanej postawy i pewności siebie, której może w tej akurat chwili nieco mu zbrakło, pozostał tym samym wesołym, porywczym siedemnastolatkiem, jakiego widziałam ostatni raz przed tym nieoczekiwanym spotkaniem.
-Dzięki. Żyję jeszcze.- zaśmiał się dosyć nieswojo.- Przyszedłem do Ministerstwa po papiery, złożyłem podanie o pracę.
-Wspaniale… a gdzie?- cały czas walczyłam z dławieniem w gardle i łzami, które kryły mi się pod powiekami i alarmowały, że lada moment się ujawnią.

Jego twarz, jego spięta, blada, przerażająco smutna twarz… zupełnie, jakby jego oczy, tak pełne różnych blasków i uśmiechów, teraz też patrzyły na mnie.
Zakryłam dłońmi oczy i przełknęłam ślinę, by ucisk w gardle zelżał, lecz to nic nie dało.
Draco z bukietem róż, zdyszany po biegu, przemoczony od ulewy… Draco, po raz pierwszy na progu mojego pokoju, po raz pierwszy od pięciu lat…
Zbliżył twarz do mojej i szepnął z takim uśmiechem, jaki lubiłam u niego najbardziej- niby łobuzerskim ale jednocześnie pełnym ciepła:
-Nawet jeśli jedną z takich osób pokocha jego syn-niewdzięcznik?
Zaśmiałam się cicho i oplotłam ramionami jego szyję.
-A także nawet jeśli jedna z takich osób pokocha jego syna.- skorygowałam i pocałowałam go.

-Słyszysz mnie?- przez mgłę wspomnień przebił się inny, bardziej chropowaty, stanowczy głos. Potrząsnęłam głową i wróciłam do rzeczywistości. Siedzący na brzegu mojego posłania Severus Snape patrzył na mnie z niepokojem.
-Przepraszam, zamyśliłam się. - szepnęłam. Ucisk w gardle, pieczenie pod powiekami… ale czy to przyniesie ulgę?
-Rozmawiałem z nim tamtej nocy, opowiadał mi o swoich wizjach, które doprowadziły go do domu twoich przyjaciół, a potem na zebranie. To nie były zwykłe wizje czy urojenia, spowodowane zmęczeniem: ta intuicja wzięła się z uczucia, jakie was łączyło i dzięki niemu udało się oboje was uratować. Zrozum, on nie postąpiłby inaczej, nawet gdyby wiedział o twojej misji dla Zakonu. Nie możesz się obwiniać za jego śmierć.
-On mnie zasłonił.- powiedziałam drżącym głosem, pragnąc, by łzy już popłynęły, by choć część tego ciężaru, jaki nosiłam w sobie, spłynął wraz z nimi. W tej chwili nienawidziłam Snape’a, nienawidziłam go za to, że mnie uratował. Nieświadomie podniosłam głos. -Draco zasłonił mnie, rozumie pan? Zasłonił mnie własnym ciałem, to mnie chciał zabić ten śmierciożerca, ale zaklęcie trafiło w niego!
Po tych słowach poczułam, że głos odmawia mi posłuszeństwa i odwróciłam wzrok, zamykając oczy i zagryzając wargi. Byłam bezsilna i bezradna, zagubiona i nie mogłam zapomnieć.
Spojrzałam na Dracona i zobaczyłam, że klęka przede mną a w dłoni trzyma otwarte, aksamitne pudełeczko z pierścionkiem, w którego diamentowym oczku odbiły się pierwsze promienie słońca.
-Wyjdziesz za mnie?- zapytał cicho, patrząc mi prosto w oczy z półuśmiechem.


Puśćcie ją… uwolnijcie ją, a przyznam się do wszystkiego.- powiedział po chwili przez zaciśnięte zęby.
-Draco, nie! Dr…!
Śmierciożerca, który stał koło Draco, najwyraźniej się zniecierpliwił i spojrzał z przyganą na swojego towarzysza. Ten wyjął różdżkę i przyłożył mi ją do gardła. Draco krzyknął i chciał podejść do nas, ale tamten zastąpił mu drogę. Zamilkłam, chociaż cała się trzęsłam od tłumionego szlochu.
-Za późno na przeprosiny. Czarny Pan nigdy nie przebacza…
-Avada Kedavra!

-Nie!- krzyknęłam, zasłaniając rękoma twarz. -Nie!
-Spokojnie, nic ci…
Zerwałam się, jak oszalała z łóżka, ale jak tylko stanęłam na nogi, zachwiałam się, a przed oczyma zrobiło mi się ciemno. Upadłabym, gdyby ktoś mnie nie podtrzymał.
-Widzisz, co się dzieje?- usłyszałam czyjś głos, jak przez mgłę. -Nie możesz jeszcze wstawać, połóż się…
Byłam wiotka i bezwładna. Czułam, że ktoś mnie trzyma, a potem kładzie z powrotem na kanapie. Przed oczyma bezładnie przesuwały się zamazane obrazy, w głowie mieszały głosy.
-Draco…- szepnęłam ostatnim wysiłkiem woli i poddałam się.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 16.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 12:02

Nie wierząc własnym oczom, podsunęłam się bliżej niego na kolanach, chwytając go za dłoń i gładząc po twarzy.
-Draco… Draco, odezwij się, proszę cię… powiedz coś, to niemożliwe, ty musisz żyć, Draco!- szeptałam, dotykając go coraz gwałtowniej, ale bez skutku. Nawet nie zauważyłam, że zaczęło padać: odwróciłam drżącą dłonią jego twarz ku sobie i patrzyłam w jego martwe oczy, czując, że wraz z nim odeszła chyba także moja dusza. Nie płakałam ani nie wyłam z bólu, bo to by mi ani trochę nie pomogło: po prostu klęczałam koło niego, trzymając go za zimną dłoń i patrzyłam niewidzącym wzrokiem na jego twarz, podczas gdy przed moimi oczyma pojawiały się wszystkie chwile, które z nim spędziłam, wszystkie jego uśmiechy, spojrzenia, jego zapach, jego dotyk. Nie, to było zbyt bolesne, zbyt okrutne, by móc to wypłakać, a co dopiero- opisać słowami. Byłam niemal nieprzytomna z bólu, żalu, i rozpaczy, ale nie ruszałam się, obojętna na chłód, obojętna na deszcz, który padał coraz mocniej. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy pojawiła się przy mnie jakaś kobieta, owinięta swetrem. Patrzyła na mnie z niepokojem.
-Dobry wieczór… przepraszam, czy pani dobrze się czuje?- spytała niepewnym głosem. Spojrzałam na nią z zaskoczeniem, bo cały czas miałam w głowie twarz Dracona.
-Czy coś się stało? Wszystko w porządku?- pytała, owijając się swetrem szczelniej i pochylając nade mną. -Pani jest całkiem przemoknięta… proszę pani, proszę powiedzieć, co się dzieje?
-On… on… nie żyje.- wydusiłam schrypniętym głosem. Kobieta spojrzała na leżącego obok Dracona a potem znowu na mnie. Myślę, że widziała go wcześniej, ale bała się zapytać, czy żyje. Zasłoniła dłonią usta a potem położyła mi rękę na ramieniu.
-O mój Boże… o mój Boże… - mówiła, patrząc teraz na nas ze strachem, a ja przesunęłam dłonią po twarzy, ocierając krople deszczu i chyba także mimowolne łzy. Kobieta chrząknęła cicho i zaproponowała:
-Może wezwę…
-… nie trzeba, ja się nią zajmę.- usłyszałam znajomy głos nad swoją głową, ale nie miałam siły jej odwrócić. -Proszę wrócić do domu i nie wychodzić stamtąd, dopóki nie pojawi się ktoś z Ministerstwa.- powiedział rozkazującym tonem Severus Snape i tym razem to jego dłoń poczułam na swoim ramieniu. Razem z jego dotykiem poczułam, jakby jakaś dziwna obręcz, ściskająca mi serce zacisnęła się jeszcze mocniej. Wszystko, co widziałam, wszystkie odgłosy, zapachy skumulowały się i uderzyły we mnie falą, która prawie pozbawiła mnie przytomności.
Kiedy to uczucie zelżało, uświadomiłam sobie, że wokół mnie jest wiele osób: jacyś ludzie w długich, jednakowych szatach, pochylający się nad Draconem, Hermiona, Ron, Albus Dumbledore i Severus Snape. Nie zastanawiałam się, co oni wszyscy tu robią, byłam kompletnie otępiała na wszystko i nie mogłam pozbyć się widoku twarzy Dracona. Widziałam ją cały czas. Kiedy tylko zamykałam oczy, widziałam pod powiekami błysk zielonego światła, co sprawiało, że ledwo tłumiłam krzyk. Nikt mnie o nic nie pytał, na szczęście.
Dopiero po chwili dyrektor Dumbledore podszedł do mnie i powiedział, żebym wróciła do domu razem z Hermioną i prof. Snapem. Zgodziłam się machinalnie, było mi wszystko jedno tak naprawdę. Byłam otępiała i apatyczna, ale cały czas w głowie kłębiły mi się bezkształtne myśli i niewyraźne obrazy.
Kiedy Hermiona pchnęła furtkę prowadzącą do naszego domu, nagle zdałam sobie sprawę, że to wszystko moja wina; Draco zginął za mnie, pomyślałam i zrobiło mi się ciemno przed oczyma. Zachwiałam się. Usłyszałam przestraszony głos Hermiony a potem prof. Snape’a każącego jej wejść do środka. Sam chwycił mnie mocno za ramiona
-Spokojnie, oddychaj głęboko.- polecił. -Za chwilę poczujesz się lepiej, jesteś bardzo osłabiona.
Staliśmy na ścieżce przed wejściem i milczeliśmy. Słabość minęła, lecz mimo tego on nie zdjął dłoni z moich ramion i wciąż patrzył na mnie z uwagą, pod którą kryło się coś jeszcze, ale nad czym nie miałam siły dłużej teraz się zastanawiać.
Uniosłam wzrok i spojrzałam na jego bladą, skupioną i ,jak zwykle kamienną twarz.
-Dziękuję, już mi lepiej, możemy iść.-
Miałam tak ściśnięte gardło, że w pierwszej chwili sama siebie nie usłyszałam.
Cień nieufności mignął w ciemnych źrenicach mojego byłego opiekuna, ale puścił mnie i bez słowa wszedł za mną do środka.
Hermiona czekała na mnie z wysoką szklanką pełną wody.
-Napij się, to ci pomoże i uspokoisz się.- podała mi naczynie, obserwując mnie z niepokojem. -Myślę, że powinnaś się położyć. To był dla ciebie naprawdę ciężki dzień.
- Hermiono, dziękuję, ale to nic nie da.- powiedziałam, biorąc od niej machinalnie napój. Wiedziałam, że tak naprawdę tylko jedna rzecz mogła mi dać ukojenie, a przynajmniej tak to odczuwałam. Nie potrafiłam żyć ze świadomością, że osoba, którą kochałam najbardziej, zginęła z mojej winy. Ciężar, który mnie przytłaczał, był ponad moje siły. -Pójdę się przebrać i wypiję.- powiedziałam jednak, żeby nie robić jej przykrości i, starając się nie patrzeć na prof. Snape’a, który nie spuszczał ze mnie wzroku, wyminęłam przyjaciółkę i poszłam do łazienki.
Kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, postawiłam szklankę na brzegu wanny i szybko otworzyłam szafkę pod lustrem. Wysunęłam jedną z szuflad, wyjęłam kilka ręczników i wydobyłam małą, drewnianą kasetkę. Położyłam ją na ziemi i niecierpliwie otworzyłam wieko.
W środku było kilkanaście fiolek wypełnionych różnobarwnymi płynami. Chwyciłam jedną z nich, obejrzałam pod światło i wtedy przez przypadek zawadziłam łokciem o szklankę, która spadła na podłogę z głośnym brzękiem i rozbiła się.
Usłyszałam szmer na dole i kroki na schodach. Drżącymi dłońmi zaczęłam odkręcać korek fiolki, który, jak na złość, zaciął się. Kroki tymczasem były coraz bliżej.
Rozpaczliwie przekręciłam raz i drugi. Na szczęście, udało mi się. Zdążyłam wyjąć korek, gdy zamek w drzwiach za mną kliknął. Odwróciłam się gwałtownie, chowając dłoń z fiolką za sobą.
W drzwiach stał Severus Snape z wycelowaną we mnie różdżką. Patrzyłam na niego bez słowa, modląc się, by niczego nie zauważył.
-Co robisz?- zapytał nieufnie, nie spuszczając ze mnie oka ani różdżki.
-Nic, wypadła mi kasetka z rąk i stłukłam szklankę przez przypadek.- odpowiedziałam, czekając w napięciu. Miałam nadzieję, że nim zdąży spostrzec, iż nie wzięłam ze sobą żadnych ciuchów na przebranie i że fiolki w kasetce nie wyglądają tak, jak powinny po rzekomym upuszczeniu kasetki, ja zdążę zrobić ten jeden, jedyny ruch.
Patrzył na mnie przez chwilę bez mrugnięcia a potem opuścił różdżkę o cal i spojrzał w dół, na kasetkę z eliksirami. To wystarczyło, bym ujawniła chowaną dotąd dłoń i przyłożyła fiolkę do ust. Severus spóźnił się ze swoim Expelliarmus dosłownie o ułamek sekundy. Dostrzegłam jego rozszerzone ze strachu oczy, a potem usłyszałam krzyk, poczułam, że chwyta mnie za ramiona. Okropny ból zdawał się palić mi gardło, gdy przełykałam eliksir. Nie pamiętam, co działo się dalej.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 15..
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 12:01

Ścieżka wiodąca do dworu Malfoyów wyłożona była żwirem. Ogród, majaczący w ciemnościach, wydawał mi się bardzo rozległy i doskonale urządzony. Od momentu, kiedy przekroczyliśmy próg bramy dworu i zbliżaliśmy się do domu, czułam nieprzyjemną sztywność karku. Nie dało się tego ukryć: byłam potwornie spięta. Przed wejściem i zastukaniem Draco stanął twarzą do mnie i spojrzał mi uważnie prosto w oczy.
-Co jest?- szepnęłam, starając się uśmiechać naturalnie. -Włosy mi się rozsypały?
-Nie.- odszepnął, obejmując mnie ramieniem. -Wyglądasz przepięknie. Jesteś gotowa?
Kiwnęłam głową a on podniósł wielką kołatkę i zastukał nią. Omal nie wzdrygnęłam się na widok jej kształtu: zwinięty w precel, srebrny, misternie wykończony wąż.
Nie minęły dwie minuty, jak drzwi otworzyły się i stanęła w nich matka Dracona. Pani Malfoy miała na sobie niezwykle twarzową, granatową suknię z białym wykończeniem. Na nasz widok uśmiechnęła się niczym Mona Lisa i odsunęła, by nas przepuścić, mówiąc cicho:
-Witajcie.
-Dobry wieczór.- uśmiechnęłam się do niej, podczas gdy Draco zdejmował i wieszał mój płaszcz.
-Zapraszam was do salonu… zaraz podam kolację.- powiedziała z wyraźniejszym uśmiechem i ruszyła przodem a my za nią.
Dom Malfoyów był urządzony niezmiernie wystawnie i ładnie, choć ciemno. Przeszliśmy przez wielki hol z portretami, potem szerokim korytarzem, skręciliśmy w lewo i już byliśmy w salonie.
-Siadajcie, proszę, a ja zawołam ojca.- powiedziała niepewnie, wskazując nam stół.
-A gdzie jest ojciec?- zapytał Draco, poprawiając sobie kołnierz szaty.
-W bibliotece.- odpowiedziała mu matka i opuściła salon. Rozejrzałam się, postępując kilka kroków naprzód. Salon był zdecydowanie najbardziej staromodnym lecz robiącym wrażenie pokojem. Mahoniowe meble, liczne zdobienia, kremowy dywan, witrażowe okna, eleganckie gabloty z kryształowymi szybkami, kominek i wyglądające na nieużywane fotele w każdym innym domu nadałyby temu wnętrzu ciepła i uroku, ale tutaj, prawdę mówiąc, nie czuło się tej swojskości. Pokój tchnął czymś, czego nie umiałam dokładnie określić, niemniej nie czułam się w nim dobrze. Zaraz zapomniałam o tym, bo Draco podszedł do mnie, objął mnie od tyłu i zapytał:
-No i jak ci się tu podoba, kochanie?
-Piękny dom. Niezwykła doza elegancji.- powiedziałam z odcieniem podziwu, zwracając uwagę na jeszcze jeden element wystroju salonu. -To portret twojego dziadka?- wskazałam na oprawiony w ciemne drewno obraz. Przedstawiał on mężczyznę o bujnych, jasnych włosach w srebrnej szacie zapatrzonego w ciemniejące niebo. Mężczyzna miał około sześćdziesięciu lat, o wiele krótsze włosy i widać było nawet zarys wąsów, ale podobieństwo było uderzające.
-Tak, to mój dziadek ze strony ojca, Abraxas Malfoy.
-Podobny.- powiedziałam cicho i drgnęłam, bo usłyszeliśmy zbliżające się do pokoju kroki. Zaledwie zdążyliśmy się odwrócić, gdy w salonie pojawił się Lucjusz Malfoy i Narcyza, która stanęła niepewnie obok męża.
Myślę, że dla kogoś, kto obserwowałby scenę z boku, mogłoby to wyglądać zadziwiająco: Draco i ja w jednym końcu pokoju, w drugim zaś Lucjusz z żoną, przy czym pomiędzy nami rozciągała się strefa pełna napięcia i wrogości. Tak, zdecydowanie Lucjusz Malfoy emanował wrogością, kiedy tak staliśmy naprzeciwko siebie a on patrzył na mnie tymi swoimi mroźnymi oczyma. Miałam ochotę albo skulić się, albo natychmiast opuścić ten pokój, byleby nie widzieć dłużej nienawiści w oczach ojca człowieka, którego kochałam całym sercem, jednakże tak się nie stało. W tej samej chwili poczułam uścisk dłoni Dracona, który zapewne miał mi dodać otuchy i usłyszałam jego spokojny, ciepły głos:
-Dobry wieczór, ojcze.
-Dobry wieczór, Draco.- powiedział pan Malfoy prawie nie poruszając wargami.
Sekunda ciszy, w czasie której musiałam bardzo się pilnować, by nie zdradzić zdenerwowania. Draco objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, lecz ja byłam zbyt mocno sparaliżowana zimnym, nienawistnym spojrzeniem, by móc zapanować nad napięciem i nerwami. Jego dotyk nie uspokajał mnie, czułam się dokładnie tak, jakby Lucjusz Malfoy już nie tylko wzrokiem, ale całą swoją postawą odcinał mnie od niego. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się bałam tego człowieka, przecież nie mógł mi nic zrobić, poza tym był tam przecież także Draco.
-Ja może pójdę powiedzieć Stworkowi, że zaraz…- wtrąciła cicho pani Malfoy i wyszła z pokoju, nie zatrzymywana przez nikogo. Lucjusz uniósł nieco wyżej głowę i powiedział głosem, który był jak świst zamrożonego żelaza, z pozoru bardzo opanowany, ale ile go to opanowanie kosztowało, było widać po sposobie w jaki zesztywniały mu dłonie:
-Draco, proszę cię do biblioteki na chwilę.
-Nie, ojcze.- odpowiedź była natychmiastowa. Może mimochodem, a może celowo objął mnie mocniej. -Cokolwiek masz mi do powiedzenia, możesz to zrobić tu i teraz, w obecności mojej narzeczonej.
Mało brakowało, żebym zamknęła oczy, zupełnie jak dziecko, które instynktownie zamyka oczy przed ciosem, karą lub krzykiem. Cios jednak nie nastąpił, bowiem Lucjusz Malfoy po krótkiej chwili wygiął usta w przepojonym pogardą uśmiechu i prychnął cicho. Potem podszedł do nas bliżej i już bez uśmiechu spojrzał najpierw na swojego syna, a potem na mnie. Wytrzymałam tę psychiczną walkę, chociaż do końca nie wiem, jak. Nie czułam paniki ani lęku: nagle wszystko to znikło i było tylko to spojrzenie, które zniosłam zupełnie, jakbym mówiła: „Nie boję się, skoro tylko rzucisz mi rękawicę, ja ją podniosę”. Otrząsnęłam się w chwili, gdy Lucjusz patrzył znowu na Dracona i pytał z sarkazmem oraz pogardą:
-Chcesz się z nią pobrać?
-Tak, chcę.- odpowiedział twardo Draco, nie spuszczając z niego wzroku.
Lucjusz wyminął nas wolnym krokiem i podszedł do portretu Abraxasa. Zatrzymał się kilka stóp przed nim. Nie wiem, czy patrzył na ojca, niemniej nie odwrócił się w naszą stronę. Draco czekał na atak, nie patrząc na mnie.
-Dobrze.
Spojrzeliśmy na siebie. Draco był wyraźnie zaskoczony ale także uszczęśliwiony, a bynajmniej na to wskazywały jego rozradowane oczy, gdy Lucjusz odwrócił się i powiedział cicho, ale wyraźnie:
-Ale wówczas uznam, że nie mam syna a ten dom przestanie być twoim domem.
W tej samej chwili usłyszałam brzęk tłuczonej porcelany. To Narcyza Malfoy, która właśnie przekroczyła próg, upuściła na podłogę półmisek.
Lucjusz spojrzał z lekką odrazą i politowaniem na swoją żonę, która teraz zrobiła ruch, jakby chciała do niego podbiec, ale coś ją wstrzymywało. Spojrzała na mnie a ja w jej oczach i jej bladej twarzy dojrzałam rozpacz, rozpacz bezdenną i jakieś wołanie o pomoc. Nie wierzyłam w to, co się dzieje. Draco puścił moją dłoń i postąpił krok w stronę ojca, mówiąc złowróżbnie:
-Ojcze…
- Reparo! - wskazałam różdżką skorupy na podłodze a te natychmiast uformowały się w półmisek. Jednocześnie Narcyza i ja schyliłyśmy się, by go podnieść. Ona złapała za jedną krawędź, ja za drugą. Miała wiotkie palce, przypominające palce pianistki. Puściłam swój brzeg, gdy ona chwyciła go oburącz i szybko podniosła, nie patrząc na mnie. Potem odwróciła się i spojrzała na swojego męża. Jej usta drżały lekko.
-Lucjuszu…
-Proszę cię, Narcyzo.- odpowiedział on niemal łagodnie, nie ruszając się ze swojego miejsca. -Tylko nie histeryzuj, proszę… ja nie zrobiłem nic złego. Decyzja należy do Dracona.
-Ja już podjąłem decyzję.- powiedział Draco. Szczęki miał sztywne. Miałam wielką ochotę podejść i przytulić go, ale doskonale wiedziałam, że teraz gra toczy się pomiędzy nim a ojcem. Stałam więc niedaleko jego matki i patrzyłam na nich w milczeniu. Nie wiem, co czułam, czy był to żal, gniew, czy też może strach lub nienawiść. Nie wiem. -Chcę ożenić się z Martą… niezależnie od twojej aprobaty, ojcze.
Lucjusz Malfoy wziął głęboki oddech i przeniósł wzrok na swoją żonę.
-Słyszałaś, Narcyzo.- powiedział spokojnie i jakby z cieniem udawanego żalu. -Twój syn weźmie ślub bez naszej zgody. Mam tylko głęboką nadzieję, że niedługo zmądrzejesz i odczujesz skutki swojego pożal się Boże wyboru. Proszę cię, nie przychodź wtedy i nie proś o wybaczenie, bo na to będzie już za późno. Licz się z konsekwencjami.
-Nie przyjdę, możesz być tego pewien!- Draco uniósł trochę głos. -Żałuję tylko, że choć raz w życiu, gdy tego najbardziej potrzebuję, nie okazałeś się dobrym ojcem.
Wargi Lucjusza nieznacznie drgnęły, ale poprzestał na zmrużeniu oczu. Draco dokończył, zaciskając dłonie w pięści:
-Gdybyś naprawdę mnie kochał i chciałbyś mojego szczęścia, wiedziałbyś, że ślub z Martą i założenie rodziny to jedyna rzecz, której pragnę w życiu najmocniej!
-Sam tego chciałeś. Znałeś moje zdanie, Draco więc miej teraz pretensje wyłącznie do siebie. - zacisnął wargi i podszedł do niego tak, że teraz stali na wyciągnięcie ręki. -I chyba naprawdę nie jestem dobrym ojcem, skoro tak źle cię wychowałem.
Wyminął go bez słowa i wyszedł z salonu, zatrzymując się przedtem na sekundę przede mną i rzucając mi wzgardliwe spojrzenie.
Draco odwrócił się i spojrzał na swoją matkę. Narcyza stała w progu, opierając głowę o framugę drzwi i patrzyła na niego, przełykając ślinę i zaciskając dłonie.
-Przepraszam, mamo.
Nagłym ruchem odsunęła się od ściany, podeszła do niego i uściskała go krótko. Oboje byli mniej więcej tego samego wzrostu. Kiedy wypuściła go z ramion, szepnęła:
-Spróbuję z nim porozmawiać.
-Nie, to nic nie da, mamo.- odpowiedział, próbując się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mu to wyszło. Obrócił się i podał mi rękę a potem przyciągnął mnie do siebie. Narcyza spojrzała na mnie, znowu na niego i powiedziała cicho, tłumiąc szloch:
-Obyś był szczęśliwy, synku.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam, bo miałam ściśnięte gardło i serce. Ona pokiwała lekko głową, patrząc na mnie i jakby cień uśmiechu przemknął przez jej twarz. Spróbowałam go odwzajemnić.
-Zostaniecie na kolacji?
Draco porozumiał się ze mną spojrzeniem.
-Dobrze, mamo.

Zostaliśmy więc na kolacji, chociaż była to najbardziej przygnębiająca kolacja w moim życiu. Wiedziałam, że zrobiliśmy to tylko ze względu na Narcyzę, która włożyła wiele wysiłku w przygotowanie tego wieczoru. Jedliśmy w milczeniu, mimo że Draco i ja staraliśmy się podtrzymywać pozory rozmowy. Nie dało się jednak ukryć ogólnego, wręcz pogrzebowego nastroju i po czterdziestu minutach tej męczarni wyszliśmy. Matka Dracona, żegnając nas, raz jeszcze powiedziała, że porozmawia z ojcem i że on na pewno zrozumie po pewnym czasie, ale Draco potrząsnął głową i powiedział:
-Nie, mamo, naprawdę to nie ma sensu. Nie mam zamiaru dłużej czekać… powiedział to, co chciał i czas nigdy by tego nie zmienił.
Odetchnęłam dopiero wtedy, gdy wyszliśmy na oświetloną latarniami ulicę, pozostawiając bramę domu Malfoyów za sobą. Milczeliśmy, trzymając się za ręce, ale Draco wiedział, o czym myślę, bo kilka minut później, gdy byliśmy w połowie ulicy, powiedział z otuchą:
-Hej, nie martw się.
-Draco…- zaczęłam, zatrzymując się. On też się zatrzymał i objął mnie.
-No, co?- zapytał, patrząc mi prosto w oczy a mi uwiązł głos w gardle. Wziął mnie w ramiona z głębokim westchnieniem i mocno przytulił, szepcząc:
-Proszę cię, nie martw się… nie dziś. Wszystko będzie dobrze, przecież mamy siebie, zobaczysz, wszystko będzie w porządku.
-Wiem… wiem, Draco, ale czy ty się nie boisz… twój ojciec…
-Mój ojciec się nie popisał, to fakt, ale sama widziałaś, jak zareagował.- głos mu stwardniał odrobinę. -Może nie tak to sobie wyobrażałem, może wolałbym, aby ta kolacja zakończyła się w inny sposób, ale cóż, jest jak jest i trzeba z tym żyć. Ja sobie poradzę, zależy mi tylko na tym, żebyś ty była szczęśliwa.
Pokiwałam głową i powiedziałam tak cicho, żeby tylko on to usłyszał:
-Jestem szczęśliwa.
Zaśmiał się i przytulił mnie mocniej. Stanęliśmy pod akacją przy domu z wielkim ogrodem. Stąd mieliśmy już niedaleko do naszego domu: widziałam nawet nasz komin i dach. Draco przyciągnął mnie do siebie i zbliżył twarz do mojej bardzo blisko.
-Kocham cię, Marto, wiesz?- szepnął, całując mnie a ja odpowiedziałam między jednym pocałunkiem a drugim:
-Ja ciebie też, Draco.
W pewnej chwili poczułam, że coś jest nie tak. Odsunęłam głowę i rozejrzałam się: ulica była pogrążona w kompletnym mroku. Latarnie zgasły i nawet blask gwiazd zdawał się być przyćmiony.
-Co się dzieje?- zapytałam cicho, wysuwając się odrobinę z jego ramion i czując mrowienie na plecach. Draco rozejrzał się błyskawicznie i odpowiedział, obejmując mnie ciasno jedną ręką:
-Nie mam pojęcia.
Nie zdążył dodać nic więcej, bo w tym momencie rozległo się parę pyknięć i aportowało się dwóch śmierciożerców. W mgnieniu oka jeden z nich wycelował różdżkę w Dracona a drugi złapał mnie w pasie i odciągnął siłą do tyłu, mimo mojego oporu.
Draco zrobił taki ruch, jakby chciał wyjąć różdżkę, ale wtedy pierwszy z nich podszedł do niego bliżej i powiedział schrypniętym głosem:
-Nie radzę, panie Malfoy… może się to tylko źle skończyć dla pana albo dla pańskiej narzeczonej.- odwrócił się na chwilę w moją stronę. Starałam się nie krzyczeć ze strachu, ale bałam się potwornie. Śmierciożerca trzymał mnie bardzo mocno tak, że nie mogłam się wyrwać. Draco opuścił rękę i zapytał, patrząc to na jednego, to na drugiego:
-Czego chcecie? Zostawcie nas w spokoju!
-No, no… może trochę grzeczniej, Draco… - powiedział groźnie tamten wysuwając się bardziej do przodu.-Na twoim miejscu liczyłbym się ze słowami.
-O co wam chodzi?- nie cofnął się, mimo że cały czas w niego celował. Próbowałam rozpoznać głos śmierciożercy, lecz nie byłam w stanie myśleć racjonalnie. Uświadomiłam sobie, że przyszli po Dracona i krzyknęłam głośno, ale zaraz drugi zatkał mi usta dłonią i potrząsnął mną. Tymczasem tamten mówił dalej, zabawiając się różdżką i nie spuszczając oczu ze swojej ofiary.
-Już za późno na ucieczkę… Czarny Pan zna prawdę. Jemu nie uciekniesz, dobrze o tym wiesz. Powiedz mi, Draco, czy to przez nią- obejrzał się na mnie -stałeś się takim głupcem, żeby zapomnieć o tym, iż Czarnego Pana nie da się oszukać? Nie krępuj się, teraz możemy być szczerzy… w końcu i tak nikt już nie zmieni tego, co za chwilę się stanie… i ty o tym wiesz, prawda?
Znowu krzyknęłam. Śmierciożerca potrząsnął mną o wiele mocniej, ale nie zważałam na to. Draco nie patrzył na mnie. Widziałam, że był blady jak ściana, choć nieugięty. Spojrzał na mnie i przełknął ślinę.
-Puśćcie ją… uwolnijcie ją, a przyznam się do wszystkiego.- powiedział po chwili przez zaciśnięte zęby.
-Draco, nie! Dr…!
Śmierciożerca, który stał koło Draco, najwyraźniej się zniecierpliwił i spojrzał z przyganą na swojego towarzysza. Ten wyjął różdżkę i przyłożył mi ją do gardła. Draco krzyknął i chciał podejść do nas, ale tamten zastąpił mu drogę. Zamilkłam, chociaż cała się trzęsłam od tłumionego szlochu.
-Za późno na przeprosiny. Czarny Pan nigdy nie przebacza.
Z tymi słowy uniósł różdżkę i wycelował nią w Dracona. Wrzasnęłam i z całej siły uderzyłam łokciem trzymającego mnie mężczyznę i przydeptałam mu stopę. Jęknął cicho i puścił mnie, zwijając się, ale ja już byłam przy Draconie. Padłam mu w ramiona, szlochając. W oddali zaczęły zapalać się latarnie. Śmierciożercy obejrzeli się i mój napastnik z całej siły rzucił się na nas i odciągnął mnie od Dracona, a potem pchnął na ziemię, dysząc i celując we mnie różdżką. Nie widziałam jego oczu, choć czułam, że na mnie patrzy. Wiedziałam, że zaraz mnie zabije, a jednak nie mogłam się ruszyć. Uniósł głowę i zawołał grubym, zmienionym głosem:
- Avada Kedavra!
Błysnęło zielone, oślepiające światło, ale zdążyłam jeszcze zauważyć przerażoną twarz Dracona. Potem ktoś rzucił się na mnie i światło oślepiło mnie zupełnie wraz ze światłem na nowo zapalających się lamp. Ostatkiem sił usłyszałam jakiś wrzask a potem ciche pyknięcia i zrobiło się bardzo cicho.
Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam nad sobą rozgwieżdżone niebo i mrugającą latarnię uliczną. Uniosłam głowę i wtem przed oczyma pojawiło mi się przyspieszone wspomnienie ostatnich chwil: kolacja u Malfoyów, śmierciożercy, zielone światło… Poczułam przyspieszone bicie serca i pomyślałam tylko o jednym: Draco. Zerwałam się gwałtownie do pozycji siedzącej. Czyjaś ręka opadła na bruk z mojej szyi. Spojrzałam na kogoś, kto leżał koło mnie i poczułam się tak, jakby ktoś wbił mi sztylet w samo serce a zaraz potem w każdy zakątek ciała. Obok mnie leżał Draco z otwartymi, zastygłymi w wyrazie przerażenia oczyma.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 14.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:59

Następnego dnia przed południem wróciliśmy do domu. Mój stan uległ prawie całkowitej poprawie. Na chwilę wpadła Hermiona z Ronem po to, by sprawdzić, jak się czuję, a także, by zaprosić nas na kolację, jaką urządzali za dwa tygodnie. Przyjęliśmy zaproszenie z przyjemnością.
Życie toczyło się dalej normalnym trybem. Draco starał się ze wszystkich sił sprawić, bym zapomniała o wszelkich troskach i kłopotach. Chodziliśmy na długie spacery, spędzaliśmy wieczory na miłych rozmowach bądź czytaniu przy kominku, a jednego dnia malowaliśmy wspólnie przez kilka godzin ściany w salonie na cieplejszy kolor, oczywiście bez użycia czarów, żeby mieć większą frajdę. Spędzaliśmy ze sobą tak dużo czasu, jak to było możliwe, rozstając się tylko na czas pracy, a i to nie na długo, bo przecież wielekroć mijaliśmy się na ministerialnych korytarzach i jedliśmy razem lunch o tej samej porze.
Kolacja wydana przez Hermionę i Rona była okazją niemalże odświętną, choć Draco i ja byliśmy jedynymi gośćmi. Tamtego wieczoru Hermiona i Ron ogłosili datę swojego ślubu (10 lutego) i zaprosili nas na tę uroczystość. Ponadto, Hermiona poprosiła, bym została jej druhną, co przyjęłam ze wzruszeniem i radością. Drużbą Rona został Harry.
Zebrania Zakonu odbywały się teraz w sposób niemal demonstracyjny w zamczysku niedaleko Newcastle. Dyrektor Hogwartu zabezpieczył go wieloma zaklęciami, więc tym bardziej Draco utrzymywał, że nie powinnam mieć żadnego powodu do zmartwienia. Czarny Pan sprawiał wrażenie przekonanego, a przynajmniej kolejne zebranie przebiegło w sposób rutynowy. Nie zanosiło się na to, by podejrzewał nas o oszustwo, więc zsunęłam swoje troski na daleki plan.
Listopad minął niezauważenie, pewnie dlatego, że pogoda wciąż była piękna. Słońce świeciło całymi dniami, było chyba tylko pięć dni deszczu a i to nie pod rząd; poza tym było naprawdę cudownie.
Któregoś ranka, na początku grudnia, który wciąż przypominał złotą jesień tyle że już bez wirujących tu i tam liści o ciepłej kolorystyce, Draco obudził mnie bardzo wcześnie. Zerwałam się gwałtownie, przecierając oczy, ale on uspokoił mnie, narzucając na mnie jeden ze swoich swetrów:
-Spokojnie, nic się nie stało, nie denerwuj się.
-Skoro nic się nie stało, to czemu- zaczęłam, zerkając półprzytomnie na zegarek. –budzisz mnie o piątej rano?
-Chcę ci coś pokazać. Ubierz coś i chodź.
-Co można pokazywać o piątej rano?- jęknęłam, ale zwlokłam się z łóżka, ubrałam dres, otuliłam się szczelniej jego swetrem i chwyciłam go za ramię, jak kazał. W sekundę później obróciliśmy się w miejscu, a kiedy otworzyłam oczy, wylądowaliśmy na jakimś skalistym wybrzeżu.
Staliśmy na brzegu klifu, mając pod stopami zrudziałą trawę a przed sobą huczące, rozbijające się o skały poniżej fale ciemnogranatowego morza. Było kompletnie pusto i cicho, zupełnie jakby istniał tylko ten klif i my. Draco objął mnie jednym ramieniem i spytał:
-Wiesz, gdzie jesteśmy?
-Nie mam pojęcia… ale to chyba jeszcze Anglia?- zawahałam się, rozglądając się. O dziwo, nie było mi aż tak zimno, jak można by było się w tych warunkach tego spodziewać. Draco wyjaśnił:
-Szkocja. Przychodziłem tu, gdy czułem się źle. Obserwowałem wschody słońca i myślałem o tobie, o tym, co teraz robisz, gdzie jesteś.
Spojrzałam a niego i przytuliłam się mocniej do jego boku. Pogłaskał mnie po plecach i dodał:
-Właśnie wschód słońca chciałem ci pokazać…
Gdy to mówił, w oddali, na horyzoncie, na falach zamajaczyła słabo karminowa tarcza słońca. Potem powoli niebo jaśniało, pojawiała się coraz jaśniejsza, cieplejsza łuna aż w końcu słońce wydostało się zza horyzontu i uniosło ponad falami. Patrzyłam na to z zachwytem i ściśniętym gardłem: to było coś wspaniałego. Potem spojrzałam na Dracona i zobaczyłam, że klęka przede mną a w dłoni trzyma otwarte, aksamitne pudełeczko z pierścionkiem, w którego diamentowym oczku odbiły się pierwsze promienie słońca.
-Wyjdziesz za mnie?- zapytał cicho, patrząc mi prosto w oczy z półuśmiechem a ja patrzyłam na niego i nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Szybko otarłam łzę, która wymknęła mi się na pliczek i, kiwając głową, odpowiedziałam drżącym głosem:
-Tak.
Powtarzając to, zaczęłam się śmiać głośno ze szczęścia. Draco podniósł się, krzycząc z radości i, chwyciwszy mnie mocno, uniósł wysoko w górę i zaczął się ze mną kręcić w kółko. Kiedy mnie postawił z powrotem na ziemi, zaczęliśmy się całować, śmiejąc się na przemian. Potem włożył mi pierścionek, cały czas uśmiechając się.
-Jesteś najwspanialszym, najbardziej nienormalnym, najsłodszym facetem, jakiego znam, wiesz?- szepnęłam mu do ucha. –Żeby zabrać mnie do Szkocji i tu się oświadczyć… tylko ty mogłeś wpaść na coś takiego!
-Chciałem poczekać, aż skończy się twoja żałoba, ale pomyślałem, że… chyba nie warto czekać.- powiedział, przytulając mnie mocno. Pokiwałam głową na znak, że się z nim zgadzam a w chwilę później byliśmy z powrotem u siebie,.
Zrobiliśmy sobie po kubku gorącej kawy i usiedliśmy przed kominkiem. Pijąc i uśmiechając się do siebie, rozmawialiśmy o wielu sprawach, podczas gdy za oknem nastawał nowy dzień. W pewnym momencie Draco zapytał:
-Zrobisz coś dla mnie?
-Zrobię. - odparłam z uśmiechem, ale znikł on, jak tylko Draco wypowiedział swoją prośbę.
-Chciałbym, żebyśmy jutro odwiedzili moich rodziców. Chcę im przedstawić swoją narzeczoną.
-Jesteś pewien, że to dobry pomysł?- spytałam z lekkim wahaniem.
-Tak, to bardzo dobry pomysł.- powiedział nieoczekiwanie stanowczo.- Jestem ich jedynym synem, powinni się cieszyć z tego, że ich odwiedzam i że chcę się z nimi dzielić swoim szczęściem. Mama na pewno będzie zadowolona, a ojciec nie może już nic zrobić. Albo pogodzi się z faktem, że chcę, byśmy tworzyli jedną, kochającą się rodzinę, albo niestety będzie musiał poradzić sobie z tym problemem w inny sposób.- umilkł na chwilę, patrząc w nicość, a potem dodał ciszej: -Gdyby tylko nie był tak zaślepiony tą chorą nienawiścią, pokochałby cię z pewnością jak córkę.
Spojrzał na mnie wyczekująco. Pogładziłam go po ramieniu, mówiąc łagodnie:
-Dobrze. Pójdziemy jutro na kolację do twoich rodziców. Twój ojciec… zaakceptuje mnie… kiedyś.

Po południu poszliśmy do miasta. Chciałam kupić jakąś ładną sukienkę, po części z okazji kolacji u Malfoyów a po części, dlatego że byłam bardzo szczęśliwa. Radości, jaka mną zawładnęła, nie potrafiłam wyrazić. Byłam pewna, że teraz jesteśmy już oboje na prostej drodze do tego, o co walczyliśmy, jak wszyscy ludzie- do niezakłóconego troskami, szczęśliwego, wspólnego życia pełnego miłości i marzeń.
Wybraliśmy w końcu sukienkę z ciemnoczerwonego jedwabiu z czarnym paskiem. Była to sukienka bardzo elegancka i skromna. Spodobała nam się na samym początku, ale, nie chcąc później żałować, obejrzeliśmy najpierw wiele innych i przekonaliśmy się, że jednak tamta pierwsza była najładniejsza.

Następnego dnia pogoda była nadal piękna. Było mroźno ale słonecznie. Od rana myślałam tylko o kolacji u rodziców Dracona, choć przed nim starałam się kryć swoje zdenerwowanie. Wczoraj dałam się przekonać, ale tłumione i ,niestety, nie bezpodstawne obawy wróciły do mnie z całą mocą, jak tylko wstałam. Pani Malfoy mogłaby sobie nawet mnie ubóstwiać, tylko że dziwnym trafem wydawało mi się, że mimo wszystkiego pan Malfoy ma tu o wiele więcej do powiedzenia. Wolałam nie wyobrażać sobie jego reakcji na wieść o naszych zaręczynach. Myślałam, że udało mi się skutecznie zakamuflować te ponure refleksje poprzez unikanie rozmowy z Draconem na temat zasadniczy, zapewnianie go, że wszystko w porządku i zbywanie uśmiechem. Pomyliłam się. Właśnie miałam wyjść do fryzjera, gdy udało mu się dopaść mnie w progu.
-Marta, zaczekaj chwilę.
-Draco, nie teraz, muszę już iść.- próbowałam się wykręcić, ale on oparł się jedną ręką na drzwiach, zamykając mi je przed nosem a drugą uniósł stanowczo moją twarz tak, by spojrzeć mi w oczy i powiedział z naciskiem:
-Nigdzie nie pójdziesz, dopóki mi nie powiesz, co jest grane.
-Nic, wszyst…
-Tylko nie chcę słyszeć tego „wszystko w porządku”- przerwał mi w pół słowa. –Powiedziałaś to dzisiaj dwadzieścia osiem razy i za każdym razem kłamałaś. Widzę przecież, że coś się dzieje i chciałbym wiedzieć, co.
Milczałam. Draco zapytał, opuszczając ręce:
-Chodzi o tę kolację, tak? Boisz się, jak zareaguje mój ojciec?
-Draco, ja wiem, że ty zamierzasz postawić go przed faktem dokonanym, wiem, że twoja mama nie ma nic przeciwko mnie, ale zrozum, on mnie nienawidzi i jest tak jakby głową twojej rodziny!- wyrzuciłam z siebie. –Nic nie da twoja stanowczość ani sympatia twojej matki, jeśli on… jeśli on się z tym nie pogodzi!
Milczał ciężko więc mówiłam dalej, zaciskając dłonie w pięści.
-Draco, ja naprawdę chcę, żebyśmy byli szczęśliwi, ale obawiam się, że tym razem go nie doceniasz, że… że…
-Marta. Zdecydowaliśmy się oboje na mocny, długi krok. Postanowiliśmy być razem, wziąć ślub, mieć rodzinę.- mówił teraz bardzo spokojnie i bardzo łagodnie. Położył mi dłonie na ramionach. –Ojciec nie może w nieskończoność nam grozić i traktować mnie jak swoją własność. Jestem jego synem a on jest moim ojcem i oboje jesteśmy wobec tego do pewnych spraw zobowiązani, ale nie do wiecznej uległości, akceptacji poniżania drugiej osoby i braku własnej woli. Już raz popełniłem ten błąd i posłuchałem go. Jeśli popełnię go drugi raz, będzie to oznaczać, że jestem nikim, niegodnym szacunku i litości robaczkiem, który pozwala się deptać przez innych nawet jeśli są równi mu lub od niego mniejsi. On musi przyjąć do wiadomości, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie i że jestem z tobą szczęśliwy. Wierzę, że mimo swoich wad, mimo swojego uporu i zaciekłości kocha mnie i pragnie mojego szczęścia, tylko nie zawsze umie to okazywać, przyzwyczaił się za bardzo do bycia moim cieniem a są przecież w życiu takie chwile, kiedy trzeba z tego cienia zrezygnować.
Słuchałam go z głową opartą o powieszone na pięknym wieszaku nasze płaszcze i kurtki. Kiedy skończył, położyłam mu głowę na piersi i szepnęłam:
-Dziękuję.
Bez słowa przytulił mnie i zaczął gładzić po włosach.
-Już za późno, by mógł się wtrącić. Zaręczyliśmy się i teraz pozostaje mu tylko wykazać się z pozycji ojca, kochającego swojego syna.
Pokiwałam głową. Pocałował mnie i szepnął mi do ucha:
-Nie martw się, wszystko będzie dobrze, przecież będziesz tam ze mną. Nie pozwolę cię skrzywdzić, wiesz o tym.
-Wiem.- uśmiechnęłam się niepewnie i dotknęłam jego twarzy.
-Cieszę się.

Nieuchronnie zbliżała się ta godzina. Kiedy do godziny siódmej brakowało już tylko dwudziestu minut, otworzyłam drzwi. Draco był już gotowy, czekał na dole w salonie i co chwilę pytał, kiedy zejdę. Był ciekaw mojego wyglądu, bo kiedy wróciłam od fryzjera, kazałam mu nie wychodzić z kuchni dopóty, dopóki nie znalazłam się na górze.
Zeszłam powoli na dół. Włosy miałam ułożone niby naturalnie, ale doskonale ścięte. Sukienka leżała na mnie jak ulał i w duchu sądziłam, że wyglądam całkiem przyzwoicie, ale kiedy pod schodami stanął Draco, okazało się, że byłam w błędzie.
Przez chwilę nic nie mówił, patrząc na mnie a potem, z leciutkim uśmiechem wziął mnie w ramiona i szepnął mi do ucha:
-Wyglądasz przepięknie.-
a ja uśmiechnęłam się lekko i odpowiedziałam cicho:
-Dziękuję, ty również.
Miał na sobie nową, ciemną szatę i pachniał przepięknie, jakby lawendą ale w połączeniu z czymś nieokreślonym. Wtuliłam twarz w jego ramię i przez chwilę staliśmy tak, nie mając ochoty się ruszyć. W końcu, gdy zegarek z salonu, wybijający także kwadranse, wybił 18:45, drgnęłam i wysunęłam się z jego objęć.
-Musimy iść.
-Chodź.- chwycił mnie za rękę i poszliśmy do przedpokoju. Otuliwszy się płaszczami, wyszliśmy na ulicę i skierowaliśmy się w stronę jej końca, gdzie majaczył dwór Malfoyów. Nasze cienie podążały za nami w ciepłym świetle ulicznych latarni, a kamienne płyty chodnika odbijały kroki.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 13.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:58

-Czyżby to bolało? Bardziej, niż śmierć rodziców… niż zdradzanie swojego pana…? Ach, tak… zapominam wciąż, że nie jestem twoim panem… a więc cieszyłaś się, mogąc mnie wydać, tak? Odpowiedz, proszę…
Krążył nade mną z różdżką w dłoni. Nie mogłam złapać tchu, ból obezwładniał mnie skutecznie. Zwinięta w kłębek, leżałam u jego stóp, próbując nie poddać się, ale było to niełatwe. Zmusiłam się, by nie krzyczeć, myślałam, że ratuję w ten sposób swoją dumę i honor.
-Nie chcesz odpowiedzieć? Buntujesz się, tak? Crucio!
Z całej siły zacisnęłam zęby, by nie zawyć z bólu.
-Przekazałaś informacje o planie zamachu na podsekretarza… ciekawi mnie tylko, komu… Ministerstwu, które nagrodziło cię za to propozycją wymiany prawniczej?- mówił prawie szeptem, nadal celując we mnie różdżką. –A może… Zakonowi Feniksa?
-Nie, mój Panie, zaklinam, przysięgam, ja nie… nie…
- Crucio!
Czułam, że za chwilę stracę przytomność. Ból odbierał mi zmysły, przed oczyma miałam setki wirujących kół, co pewien czas pojawiały się w nich szparkowate oczy Voldemorta i jego wężowe nozdrza. Czułam, że opadam z sił, że nie wytrzymam tej walki.
- Crucio!
Ostatkiem sił pomacałam dłonią w poszukiwaniu różdżki, ale napotkałam tylko ziemię. Poczułam , że wiruję w przestrzeni, że otacza mnie zimna, lepka mgła. Powoli traciłam świadomość.
-Odpowiadaj! Pracujesz dla Zakonu Feniksa, tak?
-Nie… Czarny Panie, jestem…jes…j…
- Nie umrzesz tak łatwo, nie… będziesz jęczeć u mych stóp i błagać o Avada Kedavra… kto z tobą pracował? Kto jest waszym zwierzchnikiem? Kto? Crucio!
Nie miałam siły otworzyć ust i odpowiedzieć. Mgła oblepiała mnie coraz bardziej.
Nagle z tej mgły wyłoniła się czyjaś twarz. Znałam ją ale nie widziałam jej dobrze, bo zamazywała mi się przed oczyma. Ta twarz chciała mi coś powiedzieć, ale znikła, jakby zagłuszył ją trzask różdżki i kolejne zaklęcie Cruciatus. Przestawałam już odczuwać ból, w głowie mieszały mi się obrazy i słowa, dźwięki i zapachy. Nagle wydało mi się, że wszystko się uspokoiło. Zapadła cisza ale mgła pozostała. Cały czas nie mogłam się ruszyć, ale czułam, że coś jest nie tak. Jak przez watę usłyszałam głosy.
-Zostaw ją, odejdź… nic jej nie pomoże… ona umiera.
-Nie! Marta, błagam cię, spójrz na mnie, Marta…
-Odejdź, odejdź, nie pogrążaj siebie i jej… Crucio!
-Nie! Zostaw ją, zabij mnie, nie ją, błagam… Panie!
-Odejdź, jeśli sam nie chcesz zginąć!
-Nie, Czarny Panie… to wszystko moja wina!
-Nie kłam Czarnemu Panu, on zna się na łgarstwach… robisz to tylko po to, by ją uratować… nie trudź się, już niedługo przestanie cierpieć…
-Przysięgam, to ja powiedziałem o zamachu na Cottona Albusowi Dumbledore’owi!
-Nie uratujesz jej już, Draco… Crucio!
Znowu przeszył mnie paraliżujący ból, ale jednocześnie napotkał on opór, nie docierał wszędzie, zupełnie jakby zatrzymał się tylko na sercu. Powoli znikała ohydna mgła, czułam napływające zewsząd ciepło, dające mi ukojenie. Chaos w umyśle też z wola zanikał, czułam, że Voldemort przestał się nade mną znęcać. Usłyszałam strzępki słów.
-Ja cię wydałem, Panie… Ministerstwo działało do spółki z Zakonem Feniksa… torturowali mnie, żebym przekazał im plan zamachu… powiedziałem im, że zostanie zabity w pobliżu Chaffercross, powiedziałem mu, przez kogo i kiedy! Panie, wiem, że jestem…
-Draco, na miłość boską, zamilknij!
-Lucjuszu, nie przerywaj mu… to, co mówi, jest zgoła interesujące…
-To ja stałem wtedy na polanie w kapturze, to mnie chcieliście zaatakować.
-Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?
-Bałem się… postanowiłem przeczekać, domyśliłem się po fakcie, że mogło to być polowanie na kreta i miałem nadzieję, że podejrzany będzie ktoś inny… to był ten ostatni raz, kiedy współpracowałem z Ministerstwem, obiecali mi hojną sumę… dotarła do Gringotta trzy dni temu… miałem nadzieję, że sprawa przyschnie.
-To ty zdradziłeś?
-Tak, ja… ale bardzo żałuję, ukarz mnie, jeśli chcesz, Panie, przysięgam, że już będę silniejszy, nie wydam cię nigdy… mogę okupić swoją winę informacjami o Zakonie Feniksa. Chcieli mnie zwerbować i wydobyć informacje o tobie, Panie, ale nie poddałem się. Znam niektóre szczegóły ich akcji.
Poczułam ponowny przypływ bólu. Chciałam mu przerwać, ale nie dałam rady. Wciąż nie widziałam nic poza zamazanymi jasno-ciemnymi plamami.
Zapadło milczenie. Po chwili przerwał je Voldemort piskliwym głosem.
--Kto kieruje Zakonem?
-Albus Dumbledore!
-Kto należy do Zakonu?
-Nie wiem, Panie… nie znam innych członków, oni się kryją z zebraniami, ich kwatera jest w starym pałacu Merlina pod Newcastle, widzą go tylko członkowie, hasłem jest „Fawkes”, imię feniksa Dumbledore’a. Knują spisek przeciwko tobie, panie, przeciwko śmierciożercom.
-Coś więcej?
-Szykują zasadzkę wespół zespół z Ministerstwem Magii. Chcą obalić twój reżim za miesiąc w akcji, która ma kryptonim KAMELIA. Mają zwabić cię jakimś urzędnikiem jeśli nie uda się z Potterem, a potem zamierzają cię…
-Pears należy do tej organizacji?
-Nie, mój Panie…
-Lucjuszu… trudno mi w to uwierzyć, ale chyba skierowałeś podejrzenia na niewłaściwą osobę… wiesz coś o Zakonie Feniksa?
-Nie, mój Panie ale przysięgam, że Pears ma konszachty z ludźmi działającymi na twą niekorzyść, ona nagrała ten zamach na Cottona!
-Ojcze, to nieprawda, nieprawda, to moja wina, to ja im powiedziałem, torturowali mnie, wtedy gdy nie było mnie kilka dni, trzymali mnie w obskurnych lochach i chodzili w kapturach na głowach, żebym ich nie rozpoznał, ale Dumbledore’a poznałem po głosie!
-Dość! Draco, odsuń się. Lucjuszu, uspokój się, nie zamierzam zabić twojego syna, mimo, że nas zdradził, ale chce okupić swoją winę…
-On kłamie… to ona…
-Lucjuszu, nie unoś się… wszystko zostanie sprawdzone, nie dam się zwieść po raz kolejny, bez obaw. Bądź tak łaskaw i zabierz stąd swojego syna. Zajmij się też ciałem.
-Mój Panie, dzięki ci za łaskę…
-Wystarczy, Draco. Wiem już wszystko, co chciałem wiedzieć, ale jeśli okaże się, że mnie okłamałeś, moi ludzie znajdą cię wszędzie.
-Nie, Panie, przenigdy!
-Dobrze. A teraz odejdź stąd. Muszę pomyśleć. Zostawcie mnie samego.
Usłyszałam szum i zgiełk gdzieś obok. Kilkudziesięciu śmierciożerców ruszyło w stronę furtki, ich kroki odbijały się od ziemi, z której nagle ktoś mnie podniósł. Usłyszałam czyjeś głosy, ale ponownie wszystko zaczęło się zamazywać, naszły mnie mdłości i zawroty głowy. Lepka mgła spowiła wszystko mgnieniu oka a potem straciłam przytomność.
Dopiero później dowiedziałam się, że Draco i prof. Snape próbowali mnie ocucić przez dwie godziny po przeniesieniu mnie do Kwatery, ale podobno nie reagowałam na nic. Nie spodziewali się, że klątwa Cruciatus podziała na mnie tak mocno, podobno zapadłam w jakiś stan zbliżony do śpiączki. Wybudzili mnie około trzeciej nad ranem.
Leżałam na rozłożonej kanapie, nakryta dwoma kocami. Obok wezgłowia łóżka stał taboret kuchenny, a na nim tacka z kilkoma buteleczkami, napełnionymi różnokolorowymi eliksirami a dalej stół i szafki z naczyniami. Zrozumiałam, że jestem w kuchni, ale miałam problem z umiejscowieniem jej… nie była to nasza kuchnia ani kuchnia Hermiony. Dopiero po paru sekundach dotarło do mnie, że jestem na Grimmauld Place. Kiedy spróbowałam usiąść, zakręciło mi się w głowie i zrobiło mi się trochę słabo, ale zaraz ktoś podbiegł do mnie i przytrzymał mnie, mówiąc łagodnie:
-Nie wstawaj jeszcze, jesteś za słaba.
Oczy mi zaszły mgłą, więc nie widziałam, kto przy mnie jest. Po głosie poznałam jednak, że to Draco. Wyciągnęłam dłoń i po omacku natrafiłam na jego twarz, jego policzek. Pod powiekami poczułam łzy. Draco chwycił ją i pocałował a potem, siadając na brzegu kanapy, przytulił mnie, szepcząc:
-Już wszystko dobrze, jesteś bezpieczna. Proszę cię, nie płacz, tylko gorzej się poczujesz.
-Nic mi nie jest.- szepnęłam, podnosząc lekko głowę i próbując się uśmiechnąć. Pogładził mnie po twarzy i oparł głowę na mojej.
-Przepraszam, że ci nie powiedziałam, ale nie mogłam. Gdyby to zależało tylko ode mnie…
-Wiem, nie musisz nic mówić. Ja wszystko rozumiem… też powinienem był ci powiedzieć. Może wtedy byłoby łatwiej… może zdążyłbym przybyć szybciej.
Trzasnęły drzwi, gdy do środka wszedł Severus Snape. Nadal miał na sobie czarną szatę, w której był na zebraniu, a w dłoni trzymał pękatą buteleczkę z jasnozielonym eliksirem. Widząc, że siedzę, zwolnił kroku. Draco wstał i powiedział:
-Przebudziła się przed chwilą.
-Dobrze.- Snape skinął głową i spojrzał na mnie a potem na szafkę.- Draco, zanieś te leki pani Weasley, nie będą już potrzebne.
Kiedy Draco wyszedł cicho z kuchni, mój były opiekun stanął koło mnie i jeszcze raz spojrzał mi uważnie w oczy.
-Wszystko w porządku?
-Tak, tylko kręci mi się jeszcze w głowie.
-To akurat zrozumiałe. Wypij to.- podał mi buteleczkę. Kiedy ją opróżniłam, kontynuował.
-Pamiętasz cokolwiek?
-Tak, wszystko.- pokiwałam głową.- Pamiętam przemowę Czarnego Pana, wszystko do momentu, gdy zaczął mnie torturować i…- zamyśliłam się na chwilę, bo przez głowę przeleciały mi strzępki urywanych zdań. Tak, pamiętałam coś jeszcze.
-Zostaw ją, odejdź… nic jej nie pomoże… ona umiera.
-Nie! Marta, błagam cię, spójrz na mnie, Marta…
-Odejdź, odejdź, nie pogrążaj siebie i jej… Crucio!
-Nie! Zostaw ją, zabij mnie, nie ją, błagam… Panie!
-Odejdź, jeśli sam nie chcesz zginąć!
-Nie, Czarny Panie… to wszystko moja wina!
-Nie kłam Czarnemu Panu, on zna się na łgarstwach… robisz to tylko po to, by ją uratować… nie trudź się, już niedługo przestanie cierpieć…
-Przysięgam, to ja powiedziałem o zamachu na Cottona Albusowi Dumbledore’owi!
-Nie uratujesz jej już, Draco… Crucio!

-Coś jeszcze?
Wzrok Mistrza Eliksirów był przeszywający. Przełknęłam ślinę i dodałam cicho:
-Tak. Słyszałam, co Draco powiedział Czarnemu Panu.
Twarz Severusa drgnęła lekko.
-To, co Draco przekazał Czarnemu Panu, to nie jest tylko kłamstwo wymyślone na poczekaniu.
Ja cię wydałem, Panie… Ministerstwo działało do spółki z Zakonem Feniksa… torturowali mnie, żebym przekazał im plan zamachu… powiedziałem im, że zostanie zabity w pobliżu Chaffercross, powiedziałem mu, przez kogo i kiedy! Panie, wiem, że jestem…
-Draco, na miłość boską, zamilknij!
-Lucjuszu, nie przerywaj mu… to, co mówi, jest zgoła interesujące…
-To ja stałem wtedy na polanie w kapturze, to mnie chcieliście zaatakować.
-Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?
-Bałem się… postanowiłem przeczekać, domyśliłem się po fakcie, że mogło to być polowanie na kreta i miałem nadzieję, że podejrzany będzie ktoś inny… to był ten ostatni raz, kiedy współpracowałem z Ministerstwem, obiecali mi hojną sumę… dotarła do Gringotta trzy dni temu… miałem nadzieję, że sprawa przyschnie.
-To ty zdradziłeś?

-Co ma pan na myśli?
-Dyrektor Dumbledore prosił, abym ci przekazał, że wszystko będzie w porządku. Podjął kroki zmierzające do uwiarygodnienia wersji Dracona tak, abyście oboje byli bezpieczni, przynajmniej przez ten miesiąc.
Spojrzałam mu w oczy. Wiedział, o co chciałam zapytać. Jego głos był suchy i rzeczowy.
-Nie można wykluczyć, że Czarny Pan mimo wszystko odkryje kłamstwo… ale na razie nie ma powodu do obaw. Zakon zrobi wszystko, co będzie w jego mocy.
-Może mi pan obiecać, że…- zaczęłam, ale urwałam, gdy w kuchni ponownie pojawił się Draco. Obrzucił nas spojrzeniem nieco zaniepokojonym.
-Przeszkadzam?- zatrzymał się pośrodku kuchni niepewnie, ale profesor Snape odpowiedział spokojnie, odwracając się:
-Skądże. Wiem już wszystko, co chciałem wiedzieć. Panno Pears, moja odpowiedź brzmi: nie.
Szybko opuścił kuchnię, kłaniając się z krótkim „Do widzenia” . Po chwili usłyszałam trzask zamykanych zewnętrznych drzwi. Spuściłam głowę, żeby ukryć twarz, której wyrazu nie byłam pewna. Słowa prof. Snape’a, zwłaszcza ostatnie, nie poprawiły mojego samopoczucia. Bałam się, lecz nie chciałam swojego lęku przelewać na Dracona, który podszedł do mnie powoli, a potem uniósł moją twarz i spojrzał mi prosto w oczy. Miał piękne, mądre oczy koloru zamarzniętej tafli jeziora. Teraz odbijał się w nich blask żyrandola.
-Co się dzieje?- zapytał cicho, bardzo cicho. Potrząsnęłam głową i objęłam go, mocno się do niego przytulając.
-Nic.- odpowiedziałam.- Po prostu… trochę się martwię.
-Niepotrzebnie.- mruknął, całując moje włosy.- Wszystko będzie dobrze. Naprawdę nie masz się czego bać.
-Ale mam o kogo.
-Marta, Dumbledore się wszystkim zajął. – odsunął mnie na długość ramienia i spojrzał na mnie uważnie. –Nie chcę, abyś o tym myślała, nic mi się nie stanie.
Wiedział, że i tak będę się martwić, ale nie przekonywał mnie dłużej.
-Pani Weasley pytała, czy napijesz się herbaty.
-Tak, chętnie.
Uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech, choć pewnie był on dość blady.
-W salonie jest Hermiona z Ronem i Harrym. Chcą się z tobą zobaczyć, mogą wejść?
-Jasne.
Kilka minut później przy stole usiadła trójka moich przyjaciół i zarazem współlokatorów. Wszyscy mieli zaniepokojone miny i blade twarze. Kiedy zobaczyli, że już trzymam się nieźle, nastroje im się trochę polepszyły.
-O rany, naprawdę już ze mną wszystko dobrze, nie miejcie takich przerażonych min!- zawołałam raźno, ale oni tylko coś odmruknęli. Pierwsza odezwała się Hermiona.
-Rozmawiałam ze Snapem jak wychodził i wiem, że nie jest aż tak źle. Twierdzi, że wyjdziesz z tego, ale miał dziwną minę.
Wzruszyłam ramionami.
-Minę miał, bo rozmawiałam z nim chwilę na temat… na temat tego, co się stało.
Zapadło krótkie milczenie.
-Kingsley wam przesłał sowę?- zapytałam cicho. Tym razem odpowiedział Harry.
-Też, ale to tuż po tym, jak zjawił się Draco.
Spojrzałam na nich ze zdziwieniem. Hermiona pokiwała głową i dodała:
-To od niego dowiedzieliśmy się, że coś jest nie tak. Wpadł do nas nieoczekiwanie…
Prawie podskoczyłam, gdy otworzyły się drzwi, w których stanęła pani Weasley z tacą pełną filiżanek a za nią wszedł Draco z wielkim dzbankiem parującej herbaty. Pani Weasley szybko rozdała wszystkim filiżanki, porozmawiała ze mną chwilę na temat mojego stanu a potem przeprosiła nas i wyszła. Draco przysiadł na krawędzi mojej kanapy. Hermiona podjęła temat, zerkając na niego:
-Draco przyszedł do nas, pytając, gdzie jesteś. Twierdził, że widział twoją przerażoną twarz i kogoś, kto ci groził, że miał jakieś wizje, które…
-Słyszałem twój głos. Wołałaś mnie… a potem znienacka zobaczyłem twoją twarz, bladą z przerażenia i bólu a nad tobą stała jakaś wysoka postać z różdżką wycelowaną w ciebie.- włączył się Draco. –Nie był to sen ani wyobraźnia, to było zupełnie tak, jakbym…
-Jakbyś zobaczył to w swojej głowie.- dopowiedział Harry a Draco przytaknął:
-Dokładnie. Pomyślałem, że coś się stało i postanowiłem na wszelki wypadek zajrzeć do ciebie, sprawdzić… W chwili, gdy otworzyła mi Hermiona, a w głębi zobaczyłem Rona jeszcze nie myślałem, że coś nie gra. Stwierdziłem, że pewnie jesteś w drodze do domu ale na wszelki wypadek zapytałem…
-Nie spodziewaliśmy się tego więc nie wiedzieliśmy, co mu powiedzieć.- wtrącił Ron. –W końcu to Hermiona zadecydowała, że powiemy prawdę, zwłaszcza, gdy opowiedział nam o tych swoich wizjach.
-Było to o tyle zaskakujące, że Kingsley, który pełnił dyżur w Kwaterze, nie dał nam znać, że coś ci grozi… zdążyłem nawet to powiedzieć na głos, gdy pojawiła się sowa. W liście od Kingsleya znajdowały się tylko trzy słowa :”Wskazówka przesunęła się”. Hermiona krzyknęła. Już wiedzieliśmy, że Draco miał rację, ale nie wiedzieliśmy, co robić.
- W końcu postanowiliśmy udać się do Kwatery. Kingsley powiedział nam, że tylko twoja wskazówka znalazła się nagle na „Śmiertelnym niebezpieczeństwie”.
-Chciałem natychmiast udać się na zebranie, ale nie pozwolili mi. Ściągnęli Dumbledore’a.
-Dumbledore uznał, że trzeba się pośpieszyć, bo nie wiadomo, jak długo będziesz w stanie utrzymać się przy życiu. Draco przekonał go, że poradzi sobie na zebraniu, oczywiście stosując się do jego wytycznych. Wymyślił fałszywe dane, które miały przekupić Sami-Wiecie- Kogo. Draco miał je przekazać, unikając wrażenia, że wciska kit tylko po to, by cię uratować.
-Słyszałam, co mu mówiłeś.- wtrąciłam. –Faktycznie, na początku śmierciożercy i Czarny Pan myśleli, że to bujda, ale potem uwierzyli.
Znowu zapadło milczenie. Przerwał je Ron.
-Hermiona nie odrywała oczu od zegara. Od momentu wyjścia Dracona upłynęło zaledwie jakieś dwadzieścia minut, ale każda minuta dla nas była jak wieczność. Wtedy wskazówka przeskoczyła wolno na „W drodze do domu” i zaczęliśmy prawie krzyczeć z radości.
-Tylko że gdy w chwilę później pojawił się Snape i Draco, niosący cię zupełnie, jakbyś była… no, nie wyglądało to dobrze.- dodał Harry.
-Próbowali wrócić ci przytomność przez parę godzin.
-Cały czas byłaś jakby w śpiączce, nie reagowałaś kompletnie na leki, które ci dawaliśmy.- to już Draco. Obejmował mnie teraz mocno, choć jego ton był spokojny.
-Dziękuję.- szepnęłam, patrząc na nich po kolei.- Przede wszystkim dziękuję, że zaufaliście Draconowi.
-Daj spokój. Każdy by tak postąpił.- mruknęli, ale mieli już nieco pogodniejsze miny. Harry nawet zrobił coś na kształt uśmiechu w stronę Dracona. Ucieszyło mnie to, że chłopacy zaczynają go coraz bardziej akceptować.
-Prof. Snape uważa, że możesz opuścić Kwaterę, ale pani Weasley zapewne nie będzie chciała o tym słyszeć, zmieniła Kingsleya, więc lepiej zostańcie tu na noc.- powiedziała Hermiona, wstając.- Jest już późno, to jest… wcześnie, ale powinnaś jeszcze trochę odpocząć. Nie będziemy zawracać głowy. Dajcie znać, jak już będziecie u siebie, ok.?
Pożegnali się i wyszli. Draco poszedł zamknąć za nimi drzwi i porozmawiać z panią Weasley, a potem wrócił do mnie.
-Połóż się i prześpij się trochę, choć pewnie zaraz zaczną ptaki ćwierkać.- poradził, ale ja pokręciłam głową:
-Nie jestem zmęczona. To ty powinieneś się przespać.
-Ja nie jestem śpiący.
Usiadł koło mnie i złapał mnie za rękę. Uśmiechnęłam się i oparłam o niego.
-Więc jednak jesteś w Zakonie Feniksa?- zapytałam.
-Tak, ale na trochę innych zasadach. Jestem… ujmijmy to tak, cichym agentem.
Milczeliśmy przez chwilę. Kolejne pytanie padło z jego ust:
-Zajmujesz się tylko szpiegowaniem wśród śmierciożerców razem z prof. Snapem?
-Nie tylko, ale tym przede wszystkim. Kiedyś uratowaliśmy dom vice przewodniczącego Wizengamotu, Gargota przed nalotem śmierciożerców. To było po tym, jak skazał na śmierć dwóch z więzionych w Azkabanie popleczników Sam- Wiesz- Kogo.
Do kuchni weszła mama Rona. Miała na sobie wielki, pasiasty fartuch kuchenny i narzutę z lekkiej, białej wełny. W ramionach miała gruby, kolorowy pled.
-Draco, może pościelę ci u góry? Jest dopiero wpół do czwartej, jeszcze zdążysz pospać kilka godzin a ja posiedzę przy Marcie.- zaproponowała, ale Draco odmówił.
-Dziękuję, ale zostanę tutaj, nie jestem zmęczony.
-To chociaż okryj się tym, teraz nie czujesz zimna, ale za godzinę będziesz przemarznięty.
Usłuchał. Pani Weasley ziewnęła.
-Pani Weasley, pani niech idzie się położyć, my sobie naprawdę poradzimy. I tak dużo pani dla nas już zrobiła.- powiedziałam stanowczo. Pani Weasley trochę się wahała, mówiła o śniadaniu i czuwaniu, ale w końcu wspólnymi siłami ja i Draco przekonaliśmy ją, by poszła spać. Gdy znikła w drzwiach, rychło i my poczuliśmy się senni. Chwilę jeszcze rozmawialiśmy, aż w końcu niepostrzeżenie zasnęliśmy.

14.

[ 3504 komentarze ]


 
Część 12.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:56

Za oknem szumiał deszcz. Nie było widać nic prócz rozmazanych latarni ulicznych, niezbyt wyraźnie rozświetlających ciemność na placu. Wiał lekki wiatr. Zanosiło się na burzę.
-Spokojnie, macie jeszcze siedemnaście minut do wyruszenia, na pewno zaraz się pojawi, jest punktualny.
Odwróciłam się od okna i spojrzałam na wysokiego Murzyna, który stał pośrodku salonu z dłońmi wbitymi w kieszenie. Jego poważne, jasne oczy patrzyły na mnie spokojnie, a w głosie brzmiały uspokajające i dodające otuchy nuty. –Nie denerwuj się, oni tylko na to czekają, jesteś łatwiejszym celem…
-A ty na moim miejscu byś się nie denerwował, Kingsley?- odparłam cicho. –Staram się, ale im bliżej tej godziny, tym bardziej tracę nad sobą samokontrolę.
-Pewnie, że tak, jeszcze bardziej.- uśmiechnął się, błyskając białymi zębami. –To normalne… ale często zdradliwe. Musisz uwierzyć, że wszystko będzie dobrze… a wtedy będziesz silniejsza.
Drgnęłam, bo usłyszałam trzaśnięcie wejściowych drzwi. Po chwili w wejściu do pokoju stanął Severus Snape w czarnej, ociekającej wodą pelerynie. Zsunąwszy kaptur, spojrzał na mnie krótko i zwrócił się do Kingsleya:
-Wszystko w porządku, Shacklebolt?
-Najzupełniej.- pokiwał głową. Severus spojrzał znowu na mnie i spytał kamiennym głosem:
-Czujesz się na siłach?
-Tak, oczywiście.- kiwnęłam głową i nałożyliśmy kaptury.
-Lepiej być tam wcześniej… trzeba przejść kawałek.- dodał już spod kaptura i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Kiedy mijałam Kingsleya, ten puścił do mnie oko i zacisnął kciuki a potem, dopilnowawszy naszej deportacji, spojrzał na zegarek i zamknął starannie drzwi.
Tymczasem profesor Snape i ja właśnie wylądowaliśmy w jakiejś dzikiej, parkowej alei, oświetlonej wielkimi, smolistymi pochodniami. Ich ogień rzucał dziwne cienie. Drzewa były bardzo rosochate a ich gałęzie wyglądały jak łapy jakiegoś wielogłowego smoka, trawa była zaniedbana, gęsta i pełna chwastów a na ścieżce tu i ówdzie walały się śmieci. Staliśmy koło zdemolowanej ławeczki, na której widniało purpurowe graffiti: MAGIA JEST POTĘGĄ , jedyny bardziej kolorowy element w tym ponurym, deszczowym krajobrazie. Za drzewami w oddali widziałam zarys czegoś, co przypominało piaskownicę i zrujnowane bujaczki, ale wtem zdusiłam krzyk: za bujaczkami znajdował się nieporośnięty trawą, olbrzymi, prostokątny plac a na nim pełno strzelnic… w których tarczami byli żywi ludzie… Dławiąc się i tracąc nad sobą kontrolę, ruszyłam gwałtownie w tamtą stronę, przeskakując ławkę, ale Severus chwycił mnie za szatę, wskutek czego potknęłam się i przewróciłam. Wciąż jednak patrzyłam na rzęsiście oświetlony plac.
-Tam… są ludzie!- sapnęłam ale on złapał mnie mocno za rękę, postawił na nogi i powiedział cichym, rozkazującym tonem:
-Nie zapominaj, gdzie jesteśmy. Chodź.
Pociągnął mnie w stronę ścieżki a następnie poprowadził mnie nią. Widząc, że nie odrywam wzroku od strzelnicy- teraz stwierdziłam, że ludzie, przypięci do wielkich makiet byli zupełnie nieprzytomni, a prawie przed każdym stała postać w kapturze z łukiem gotowym do wystrzału- powiedział cicho:
-To bardzo nieuczęszczana, ponura okolica, zamieszkiwana wyłącznie przez byłych więźniów Azkabanu, wrogów mugoli i częściowo śmierciożerców. Czarny Pan ma tu swoich ludzi… odprawia się tu czasami czarno magiczne pokazy, to taki playground dla śmierciożerców, kiedy trzeba się rozładować psychicznie, odludzie i ewentualne miejsce zebrań.- przerwał na chwilę. Od strony placu dobiegł nas gardłowy, obrzydliwy śmiech. -Ci ludzie, to oszołomieni mugole, szlamy i charłaki, codzienna rozrywka nocna co młodszego pokolenia, ale nie tylko… Nikt z porządnych czarodziejów ani czarownic nigdy nie zapuszcza się choćby za próg tej dzielnicy.
-To Antrim?- spytałam prawie szeptem. –Byłam tu kiedyś, bardzo dawno temu… i pamiętam, że wszystko wyglądało inaczej!
-To cały czas Londyn i peryferia Śmiertelnego Nokturnu.- powiedział tak, jakby wymawiał nazwę pierwszej lepszej przecznicy w mugolskiej części stolicy a nie miejsca, w którym czarną magię unoszącą się w powietrzu, można było kroić nożem, podobnie jak nienawiść, zło i radość z torturowania tak zwanego marginesu społecznego. –W ostatniej chwili nastąpiła zmiana… a to oznacza, że Czarny Pan ma skrystalizowane podejrzenia co do posiadania zdrajcy w gronie swoich popleczników… jak również może to oznaczać, że Lucjusz Malfoy zrobił kolejny krok.
Poczułam na plecach dreszcze, ale opanowałam się i bez słowa poszłam za profesorem Snapem w kierunku jaśniejącej na końcu ścieżki metalowej, w połowie zdezelowanej furtki.
W miarę, gdy się do niej zbliżaliśmy, z każdej strony skrzyżowania a także zza drzew przychodziły postaci zakapturzone tak samo, jak i my. W milczeniu jedna z nich podeszła do furtki, uderzyła wnętrzem dłoni jej wystającą, świecącą złotawo gałkę niczym klakson samochodowy, a wówczas furtka otworzyła się i, kiedy wszedł, zamknęła.
Po kolei każdy ze śmierciożerców musiał nacisnąć dwa razy zaczarowaną klamkę, aby móc dostać się do tego czegoś, co było za nią ukryte. Wszyscy, którzy wchodzili, szli pomiędzy wysokimi murami zaniedbanego, rozrośniętego dzikiego bluszczu w kierunku jaśniejącej słabo na końcu szpaleru plamki.
Profesor Snape i ja spokojnie wmieszaliśmy się w oczekujący tłum a już po kilku minutach przemierzaliśmy bluszczowy labirynt.
Na jego końcu był wielki plac, podobny do tego, który niedawno mijałam, oświetlony ustawionymi w ogromny krąg pochodniami. Wewnątrz pierścienia światła kolejny tworzyli już przybyli śmierciożercy a pośrodku nich stał Czarny Pan, w milczeniu patrzący w stronę nadchodzącego rzędu popleczników. Kiedy już uformowaliśmy wszyscy krąg, przemówił.
-Witam was, śmierciożercy.
-Witaj, Czarny Panie.- rozległ się zbiorowy pomruk.
-Witam także tego, który nas zdradził… bądź zdradziła.- dodał. W kręgu zapadło pełne napięcia i zaniepokojenia milczenie. Poczułam, że robi mi się odrobinę gorąco, ale zaraz pozbyłam się tego uczucia, w myśl wszystkich wskazówek udzielonych mi przez członków Zakonu. Czarny Pan powiódł powoli wzrokiem po wszystkich zakapturzonych zgromadzonych, jakby czekał na to, że zdrajca sam się zdradzi nerwowym zachowaniem, ale ponieważ wszyscy stali nieruchomo w milczeniu, oczekując dalszych jego słów, kontynuował po krótkiej chwili.
-Spotykając się tutaj z wami, mam nadzieję wyjaśnić pewną wielce kłopotliwą sprawę, sprawę dosyć nieprzyjemną. – splótł końce wiotkich, bladych palców i mówił dalej, przechadzając się wolno. – Mówię mianowicie o zdrajcy, który wydał na siebie wyrok podczas ataku na podsekretarza Stevena Cottona. Nie sądzę, by była to próba sabotażu, nie sądzę też, by był to przypadek, aby w chwili, gdy losy sekretarza miały się dopełnić, znikąd pojawili się ludzie wysłani przez Ministerstwo i udaremnili zamach. Nasz towarzysz, który brał udział w ataku, dojrzał jakąś zakapturzoną osobę, która przyglądała się wszystkiemu z ukrycia od strony ludzi Ministerstwa i która znikła po tym, jak została zauważona. Od tamtego momentu, a działo się to dziesięć tygodni temu, ów towarzysz powziął silne podejrzenia co do tego, że w naszym gronie jest ktoś, kto działa na naszą niekorzyść, ktoś, kto niefortunnie dla siebie tamtego dnia został zauważony, a tym samym- wydał na siebie wyrok. Może moja wiara w to byłaby mniejsza, gdyby nie fakt, że sam widziałem na własne oczy tę osobę, gdyby nie fakt, że teraz większość naszych porażek- a na szczęście, było ich niewiele- dotąd wytłumaczalna motywacją buntu, dziś nabiera sensu jako motywowana chęcią zemsty. –urwał na chwilę i znowu popatrzał na śmierciożerców. W dalszym ciągu nikt nie odważył się poruszyć.
Zamach na podsekretarza Cottona? Myślałam gorączkowo, jednocześnie pamiętając o oklumencji. Skoro brało w tym udział Ministerstwo, powinno być o tym głośno w prasie; skoro nie było, znaczy to, że musieli uczynić potworny wysiłek w celu wyciszenia całej sprawy… dlaczego? O co w tym wszystkim chodzi? Miałam sporo elementów tej układanki, tyle że żaden nie pasował do drugiego. Zastanawiał mnie też ów tajny współpracownik, który wg Czarnego Pana wychylił się podczas ataku… niemożliwe, by był to człowiek z Zakonu, wiedzielibyśmy… ale z drugiej strony… W tok moich rozmyślań wbił się głos kontynuującego Czarnego Pana.
-Tak… zemsta. To piękna rzecz, ale jakże zgubna! Kieruje losami tak wielu w tak wielu dziedzinach… jednakże tutaj nie było to zbyt mądre posunięcie… ale może nie mówmy jeszcze o osobie, którą podejrzewam.
Podszedł nieco bliżej do śmierciożerców i zaczął iść wzdłuż ich kręgu, nie patrząc na mijanych. Szedł wolno, jakby z namaszczeniem. Ponownie spróbowałam uspokoić się, niestety, bez zamierzonego efektu i stałam, czekając, aż zatrzyma się przy mnie, bo czułam, że to zrobi.
-Oczywiście, nie wolno nam rzucać podejrzeń bez dowodów… ale w tej sytuacji najmniejszy cień podejrzenia plus to, co stało się podczas ataku na ministerialną osobistość składa się na wystarczający materiał dowodowy… ach, ten prawniczy slang.- dodał prawie szeptem. –A teraz opowiem wam trochę o zamachu na sekretarza Cottona, zwlekając do ostatniej chwili z przedstawieniem wam twarzy szpiega...ostatecznie i ja potrafię wykrzesać z siebie odrobinę litości.
Śmierciożercy zaśmiali się drwiąco tym razem: doskonale było wszystkim wiadomo, że wobec zdrajców Czarny Pan nie zna litości; jeżeli zwleka teraz z odkryciem oblicza jednego z nich, to bynajmniej nie przez łaskawość wobec szkodnika a przez chęć odegrania lepszego przedstawienia w czasie jego uśmiercania. Byłam gotowa założyć się, że zwlekanie miało doprowadzić zdrajcę do szczytu paniki, skruchy… i wszystko wskazywało na to, że to ja mam tak się czuć, więc znowu zrobiłam wszystko, by odnieść przeciwny efekt, podczas gdy Czarny Pan kontynuował swoją przechadzkę.
-Od pewnego już czasu dochodziły mnie głosy, iż wśród moich popleczników są szpiedzy. Nie ignorowałem tego, a jeśli tak to wyglądało, to dlatego, że czekałem, aż ktoś się wychyli, podczas gdy ja obmyślałem skuteczny sposób przekonania się o lojalności moich sług. W końcu wymyśliłem atak na ministerialnego urzędnika, Stevena Cottona, który maczał palce w uchwaleniu niewygodnej dla nas ustawy. Doszedłem do wniosku, że powiadomię o akcji śmierciożercę, który nie posunie się do pokrzyżowania mi planów ze względu na to, że ma u mnie dług, który musi spłacić… i faktycznie, nie zawiodłem się na tobie, Lucjuszu.- Voldemort przystanął przy jednym ze śmierciożerców, znajdującym się na lewo ode mnie, a ten schylił się głęboko i powiedział cicho i szybko:
-Dziękuję Ci, Czarny Panie, ze te słowa pełne łaski!
-Lucjusz przekazał bardzo dokładne informacje wszystkim śmierciożercom, nie pomijając osoby podejrzewanej. Jak bowiem zakładał mój plan, nie chciałem póki co wprowadzać zamieszania w szeregach popleczników i ufać do końca w podejrzenia oraz sugestie Lucjusza… lecz nie znaczy to, że nie miałem ich na uwadze. Bardzo dokładnie obserwowałem przebieg zdarzeń, ale nie odbiegał on pozornie od normy. Liczyłem na to, że zdrajca okaże się głupcem, chwytającym się pierwszej lepszej okazji, głupcem, który nieświadomie wpadnie w pułapkę ludzkiego charakteru i, ceniąc daleko bardziej uznanie swojego prawdziwego zwierzchnika ode mnie, wystawi mnie wraz z moim planem… i jak zwykle, nie pomyliłem się.
Przebiegły mnie zimne dreszcze od stóp do głów. Uświadomiłam sobie w tym momencie, że wszystko nie tyle ja sprzedałam Voldemorta Ministerstwu, co ktoś mnie Voldemortowi. Chciałam spojrzeć na Severusa Snape’a ale nie wiedziałam, gdzie stoi, poza tym teraz najmniejszy ruch mógł pogorszyć moją sytuację. Skupiłam się z całej siły na słowach Czarnego Pana, cały czas powtarzając sobie w duchu: „oklumencja”.
-Każdy z was w domyśle miał zachować tę informację dla siebie, chociaż zakazu rozprzestrzeniania jej nie było: może to źle, a może dobrze; przecież informacja, która doszła do zdrajcy, i tak zostałaby wydana bez względu na zakaz. Rzecz jasna, nie miałem pojęcia, kto jest zdrajcą, gdyż bazowałem tylko na podejrzeniach Lucjusza… ale coraz bardziej przekonujące podejrzenia sprawiły, że stanąłem twarzą w twarz z jego tożsamością jako faktem.-
Czarny Pan zatrzymał się kilka osób ode mnie. Stanęłam nieruchomo i prosto, bo zawładnął mną nie tyle paraliżujący spokój, co jakiś bezwład, cisza i pustka. Nie potrafiłam się ruszyć; przez umysł przepływały mi urywane zwroty: „przekonujące podejrzenia”, „tożsamością jako faktem”… lecz ich znaczenie nie docierało do mnie, tak jakbym nagle otępiała na wszystko. Bardzo wyraźnie ujrzałam, że Czarny Pan zrobił jeszcze kilka kroków i tuż przy moim boku obrócił się lekko i podszedł bliżej środka koła. Blask płomieni zagrał na jego białej twarzy. Powoli, bardzo powoli zwrócił czerwone, szparkowate oczy na wprost i zbliżył się niespiesznie; bo do czegóż by miał się śpieszyć? Jego ofiara stała tuż przed nim, w pułapce... nie mogła uciec.
-Tak oto nadszedł moment na to, bym podzielił się z wami moimi podejrzeniami. Tak, przyznaję,- Czarny Pan powiódł wzrokiem po kole teraz poruszających się nerwowo śmierciożerców -że sam jestem winien temu, iż do tej pory wszystkie czyny tej dwulicowej osoby były niewykryte. Proszę was tylko o jedno: w chwili, gdy wskazana przeze mnie osoba pojawi się w środku koła, nie reagujcie. Śmiem mniemać, iż przynajmniej kilkoro z was z chęcią wypowiedziałoby Zaklęcie Niewybaczalne pod adresem tejże osoby, lecz muszę was powstrzymać. Niegodna ona waszych wysiłków, a poza tym chciałbym, aby pobyła z nami jeszcze przez pewien czas, nim wszystko zostanie wyjaśnione. Jeśli jej czas dobiegnie końca, sam się nią zajmę.
Nastało milczenie, ale było to milczenie niewiele mające wspólnego ze spokojem: wręcz przeciwnie, czuć było rosnące napięcie i jakieś zwierzęce podniecenie śmierciożerców. Próbowałam przypomnieć sobie, co mówił mi prof. Snape podczas ćwiczeń oklumencji, ale jego głos zlał się w jedno z głosem Voldemorta, który huczał w mojej głowie. Nie, pomyślałam, nie wolno mi się poddać, on tylko mnie podejrzewa.
Potem nagle przed oczyma stanęła mi twarz Dracona i poczułam piekący ból w gardle i pod powiekami. Draco nie ma pojęcia, że nie jestem w domu Hermiony, tylko wiele kilometrów dalej, w zupełnie innym towarzystwie, nie ma pojęcia, co mi grozi. Mogłam go stracić w tej chwili szybciej, niż za sprawą jednego słowa jego ojca i naraz ogarnął mnie żal oraz gniew, olbrzymi, duszący gniew, zaślepiający mnie i powodujący, że krew w moich żyłach buzowała. Świadomość, że krok dalej cały mój trud, z którym doszłam do spełnienia swoich pragnień pójdzie na marne, dodała mi nagle siły i nienawiści, ale w tej chwili właśnie usłyszałam swoje nazwisko i poczułam, że jest ktoś, kto nade mną góruje, kogo wściekłość przewyższa moją i pożera ją niczym wielogłowy smok. Lord Voldemort powiedział cicho, acz dostatecznie głośno, by mógł go usłyszeć każdy śmierciożerca, stojący w kręgu.
-Panno Pears… na co pani czeka?
Drgnęłam i wyszłam z szeregu, czując, że jego wściekłość wiąże mnie i próbuje mnie przełamać. Wyczułam, że mur śmierciożerców za mną szumi i faluje, ich szepty otaczały mnie niczym fale wzburzonego morza ale ja bez zatrzymania kierowałam się ku wysokiej postaci przede mną, w długiej szacie, z czerwonymi szpakowatymi oczyma i nozdrzami jak u węża. Ani razu nie obejrzałam się w tył. Widziałam tylko tę pełną gniewu oraz nienawiści postać, ale wewnątrz mnie, wciąż tkwił obraz Dracona, jego twarzy, oczu i ust, słyszałam jak na jawie dźwięk jego głosu i czułam jego zapach. Znikł dopiero wtedy, gdy postać Czarnego Pana z różdżką opuszczoną do boku była już nie dalej, jak cztery i pół stopy ode mnie. Zatrzymałam się przed nim i spojrzałam mu prosto w coś, co u człowieka nazwałabym twarzą, w coś, co u człowieka nosiło nazwę oczu i praktycznie natychmiast poczułam potworny ból w klatce piersiowej, promieniujący na całe ciało a oczy zaszły mi ciemną mgłą.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 11.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:50

Nie pamiętam, co dokładnie się stało: przypominam sobie tylko, że strasznie krzyczałam. Chyba rzuciłam się biegiem w stronę domu, Draco próbował mnie zatrzymać, ale wyrywałam się mu. Wbiegłam do otwartego domu i zobaczyłam ich… a potem pamięć mi się urwała. Ocknęłam się na jakiejś kanapie, w ciemnym pokoju, wyglądającym na salon. Bardzo bolała mnie głowa i nie mogłam zrozumieć, co się stało i gdzie jestem. Potem przed oczyma pojawiła mi się zielona czaszka i zerwałam się z kanapy na równe nogi. Rodzice…
-Rodzice… mama…- wychrypiałam a potem zobaczyłam mnóstwo płatków przed oczyma i zrobiło mi się słabo oraz duszno, ale nie upadłam: ktoś mnie złapał i powiedział:
-Połóż się, jesteś zbyt słaba, by wstać, proszę cię.
Machinalnie i półświadomie spełniłam prośbę nieznajomego głosu. Usłyszałam jakieś szepty, ale nie miałam pojęcia, kto jest w pomieszczeniu. Zamknęłam oczy i chyba zasnęłam.
Obudziłam się, gdy ktoś delikatnie pogłaskał mnie po dłoni. Czułam się lekko oszołomiona, przed oczyma wciąż migały mi chaotyczne sceny a moje serce biło w zdecydowanie zbyt szybkim rytmie. Kiedy się uspokoiłam, ktoś powiedział cicho i łagodnie:
-Marto… jeśli czujesz się na siłach, mogłabyś wstać?
-Co… kim… kto tu…- pytałam bezładnie, próbując opanować zawroty głowy gdy przybrałam pozycję siedzącą a głos odpowiedział:
-To ja, Hermiona… profesor Dumbledore jest na dole, zejdziesz się z nim zobaczyć, czy mam go zawołać tutaj?
-Nie, w porządku, zejdę.- powiedziałam już spokojniej a gdy po chwili z pomocą Hermiony stanęłam na nogi, zapytałam: -Gdzie ja jestem?
-W swoim domu.
Potem wolno zostałam poprowadzona po schodach w dół a następnie- korytarzem do kuchni na parterze.
Wewnątrz niej, przy eleganckim, owalnym drewnianym stole siedzieli Harry, Ron, Draco i profesor Albus Dumbledore na szczycie. Zegar wiszący nad stołem wskazywał godzinę siódmą wieczorem; na stole stał wielki dzbanek z parującą herbatą i sześć szerokich filiżanek. Na mój widok Draco wstał gwałtownie i zrobił taki ruch, jakby chciał wyjść zza stołu i podbiec do mnie, ale profesor Dumbledore położył na jego ramieniu dłoń. Draco usiadł, nie odrywając ode mnie wzroku. Jego twarz była blada i wstrząśnięta ale nie odezwał się.
-Dobry wieczór.- przemówił dyrektor Hogwartu, unosząc się zza stołu i podchodząc do mnie. Uścisnął mnie lekko i powiedział cicho. –Wyrazy współczucia, Marto. Jesteśmy razem z tobą, wszystkim nam bardzo przykro z powodu tej straty i postaramy się pomóc ci w każdy dostępny sposób.
-Dziękuję.- mruknęłam i usiadłam przy stole, naprzeciw Dracona a po lewej ręce Dumbledore’a, podczas gdy Hermiona nalała mi herbaty.
-Rozmawiałem już z Draconem na temat tego, co się stało, ale, rzecz jasna, chciałbym porozmawiać także z tobą, bo ciebie najbardziej to dotyczy. Nie masz nic przeciwko, byśmy porozmawiali tutaj?
-Nie.
Hermiona i Ron oraz Harry podnieśli się natychmiast; Draco nie ruszał się, patrząc na mnie, ale Harry położył mu rękę na ramieniu i wymienili się spojrzeniami. Po sekundzie Draco pokiwał potakująco głową i ,uniósłszy się zza stołu, wyszedł za moimi przyjaciółmi, mówiąc cicho, gdy mnie mijał:
-Będę w salonie.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, profesor Dumbledore powiedział spokojnym, cierpliwym głosem:
-Rozumiem, jakie to dla ciebie bolesne, ale musimy rozwikłać przyczyny tego niesłychanego zajścia. Może nie powinienem wymagać tyle od ciebie tak świeżo po… ale uważam, że każda strata czasu umniejsza nasze szanse na poznanie prawdy. Ponieważ znam już ogólny zarys, poprzestanę tylko na konkretnych pytaniach, abyś nie musiała opowiadać wszystkiego od początku do końca. Zgadzasz się ze mną, że wielu czarodziejów wiedziało o twoim niemagicznym pochodzeniu?
-Tak.
-Kto z grona śmierciożerców wiedział o tym?
-Podejrzewam, że tylko Lucjusz Malfoy… i sam Voldemort. Teraz nie jestem pewna… może Lucjusz zdradził tę informację innym, ale nie wiem, jaki mógłby mieć w tym interes, skoro Voldemort uwierzył, że mimo że nieczystej krwi, to jestem szczerze oddana jego rozkazom.
-Czy ktoś znał adres twoich rodziców?
-Tylko Hermiona, Harry i Ron. Nigdy nie jeździłam tam z żadnym z czarodziejów, dopiero dzisiaj miałam tam pojechać z kimś… raczej też nie istniała możliwość, by ktoś mnie wyśledził, to mała wieś ale nie na pustkowiu, wszyscy tam się znają i są zsolidaryzowani… nie mam pojęcia , jak mogło do tego dojść.
Dumbledore milczał chwilę a potem powiedział, łącząc ze sobą opuszki palców i patrząc na mnie uważnie.
-Za zabójstwem twoich rodziców stoją śmierciożercy. Obawiam się, że ta wojna, o której mówił Lucjusz, już się rozpoczęła.

Rozmowa z profesorem Dumbledorem trwała około godziny. Pytania, odpowiedzi, subiekcje, aluzje, sugestie, podejrzenia- przez to wszystko musiałam przejść aczkolwiek od momentu, gdy –świadomie lub nie- profesor Dumbledore zaczął utwierdzać mnie w przekonaniu, że śmierć moich rodziców była ostrzeżeniem Lucjusza Malfoya przed dalszymi działaniami, przestałam czuć cokolwiek poza czymś w rodzaju nienawiści i pragnienia poznania prawdy. Narodziła się we mnie wola walki. Wiedziałam, że kiedyś, prędzej lub później, pomszczę moich rodziców bo nie zamierzałam pozwolić, by Lucjusz Malfoy decydował o moim życiu: ani poprzez zastraszanie mnie, ani poprzez mordowanie po kolei wszystkich bliskich mi osób. Dyrektor zdawał się być kontent z mojej siły ducha i nie omieszkał mi tego wyjawić pod koniec naszego spotkania.
-Miałem nadzieję, że uda ci się przemóc ból oraz rozpacz i nie zawiodłem się… muszę cię jednak ostrzec: bez względu na to, jak bardzo chciałabyś pomścić śmierć bliskich, nigdy nie zniżaj się do poziomu mordercy… akurat w tej sytuacji tą zasadą powinnaś się kierować. Nie warto, Marta, jeśli pozwolisz mu wciągnąć się w tę szaleńczą grę, w której chodzi o życie lub śmierć tych, na których ci zależy, trzeba walczyć z myślą o nich. Jak zapewne wiesz, w mugolskiej historii świata istniał ktoś taki jak Hammurabi, król babilońskiego imperium. To on jest autorem między innymi prawa „oko za oko, ząb za ząb” ale często zasada ta prowadzi nie do satysfakcji lecz zguby, dotyczącej nie tylko samego siebie ale i osób, które są dla nas ważne, rozumiesz?
-Rozumiem. Wiem, co mam robić.
-Przede wszystkim nie trać kontroli nad sobą. Będzie to szczególnie ważne podczas zgromadzenia… będzie to dla ciebie wielki sprawdzian, nie wiem, czy nie największy. Nikt nie będzie mógł ci pomóc, nawet gdyby chciał, a wszyscy będą chcieli cię przetestować. Pytam po raz ostatni: jesteś pewna, że sobie poradzisz?
-Tak, panie profesorze.
-W takim razie, koniec na dzisiaj… aha, jeszcze jedno… nie martw się o rodzinę, zajmiemy się tym. Teraz wszystko w twoich rękach i nie pozwól, by ktoś cię za nie złapał.
Kiedy dyrektor wyszedł, ja również opuściłam salon. W korytarzu spotkałam Dracona i przez chwilę poczułam się trochę tak, jakby mój bojowy duch i siła woli osłabły ale zaraz zacisnęłam zęby i nakazałam sobie spokój. Draco stał niepewnie, jakby nie wiedząc, co zrobić i co powiedzieć; patrzył na mnie wręcz z niepokojem a ja milczałam bez ruchu, bo nagle dotarło do mnie, sama nie wiem czemu, że Draco jest j e g o synem… tak jakby miało mieć to dla mnie jakieś znaczenie. To było bardzo dziwne uczucie, tak jakby ktoś zmieszał w mojej głowie moje myśli z myślami, które nigdy dotąd nie przyszły mi do głowy… a które usilnie wypychały się na pierwszy plan. Kiedy do niego podeszłam, dziwne uczucie przeszło, zostawiając tylko pustkę. Bez słowa oparłam głowę na jego piersi a on po prostu pogładził mnie po włosach i przytulił do siebie; chyba sprawiłam mu tym ulgę równie wielką jak sobie.

Poszliśmy do salonu w którym siedzieli moi przyjaciele.
-Dobrze się czujesz?- spytała Hermiona cicho.
Wzruszyłam w odpowiedzi ramionami, czułam się tak, jakbym nie miała w sobie żadnych uczuć. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że byli w Norze na urodzinach Freda i George’a, mieli zostać tam do niedzieli… a tymczasem byli tutaj.
-Wiecie co, dziękuję wam, że przyjechaliście, ale muszę iść się położyć... wciąż mam zawroty głowy.- skłamałam i bez słowa opuściłam salon. Nie minęło pół minuty, jak zamknęłam się w swoim pokoju.

Harry i Ron patrzyli na siebie ze zaskoczeniem a Hermiona spoglądała na wyjście z salonu. Draco stał nieruchomo, jakby ze zdumienia wmurowało go w podłogę. Po chwili odezwała się Hermiona, mówiąc ze sztuczną otuchą:
-Cóż, musimy ją zrozumieć… każde z nas czułoby się tak samo, to jasne… przeżyła szok. Dajmy jej spokój. Draco- zwróciła się do niego. –proszę cię, zajrzyj do niej raz jeszcze potem, czy coś się nie stało… i daj nam znać, gdybyś czegoś potrzebował.
-Dzięki, dam sobie radę.- odpowiedział z niezamierzoną oschłością. Troje byłych Gryfonów bez słowa opuściło kuchnię a następnie dom, Draco zaś, chwilę pokręciwszy się bezładnie po kuchni, w końcu wbił dłonie w kieszenie i ruszył na górę tak cicho, jak tylko mógł. Przystanął pod drzwiami pokoju Marty, jakby namyślając się, czy nie wejść do środka ale po chwili wycofał się ostrożnie do swojego pokoju.


Byłam świadoma tego, że moje zachowanie chwilami było irracjonalne, ale działo się ze mną coś dziwnego, z czym nie umiałam sobie poradzić. Draco usiłował pomóc mi na wszystkie sposoby, był przy mnie cały czas, ale to nie dawało efektów: parę razy nawet zachowałam się jak skończona idiotka, krzycząc na niego, że nie potrzebuję jego pomocy oraz że ma mi dać święty spokój i uciekając z płaczem do swojego pokoju. Byłam straszna a on to znosił w milczeniu i z cierpliwością: mogłam liczyć na niego zawsze, choć nie zawsze odwzajemniałam się mu tym samym, szczególnie w tym czasie.
Również Hermiona, Ron i Harry parę razy zmuszeni byli znosić moje dziwne zachowanie, ale oni też nie uczynili mi słowa komentarza. Chyba wszyscy wiedzieli, że nie jestem sobą. Gdy patrzyłam w coraz smutniejsze oczy Dracona, widoczne na jego bladej twarzy i jego coraz bardziej wymuszony uśmiech, pękało mi serce na myśl, że to wszystko moja wina, ale nie potrafiłam być z nim i przy nim tak, jak tego potrzebował i na co sobie wielką troską zasłużył.
Tak upłynął jeden koszmarny tydzień. Pochowałam swoich rodziców na cmentarzu w Londynie, towarzyszyli mi moi przyjaciele, znajomi i Zakon. Z tego wszystkiego przypomniałam sobie o zebraniu dopiero w czwartek, dzień po pogrzebie rodziców, gdy podczas zgromadzenia w Kwaterze podszedł do mnie profesor Snape z kondolencjami.
-Spotkamy się na Grimmauld Place o dziesiątej wieczorem. Miejsce uległo zmianie.- powiedział cicho a ja pokiwałam głową na znak, że przyjęłam do wiadomości, ale on nie odszedł. Spojrzał na mnie z uwagą i powiedział:
-Wszystko w porządku?
-Tak, dlaczego nie?- odpowiedziałam nieco niegrzecznie, ale on zareagował natychmiast, tak jakby chyba spodziewał się takiego przyjęcia.
-Może dlatego, że z powodu śmierci twoich rodziców Draco myśli o wyprowadzeniu się a twoi przyjaciele szukają znajomych, którzy leczą depresję.- warknął. Nie tyle rozzłościł mnie, co wprawił w niebotyczne zaskoczenie.
-Draco… myśli o wyprowadzce? Skąd pan wie?
-Bo ja umiem się opanować i wysłuchać. Rozmawialiśmy o tym.
-Ale…ja staram się z tym walczyć… tylko że coś się… jakby ktoś mną zawładnął… ja naprawdę nie chciałam ani razu na niego krzyczeć ani nic… to jest silniejsze ode mnie, nie umiem dać sobie z tym rady!
-Więc dlaczego go odtrącasz?- zapytał ostro. –Oni wszyscy chcą ci pomóc.- machnął ręką. –Hermiona, Ron, Harry, Draco, próbują do ciebie dotrzeć, bo wiedzą, jak wstrząsnęło tobą to, co się stało, ale ty ich odtrącasz!- potrząsnął mną. - Jak mają ci pomóc, skoro im to utrudniasz?
-Nie wie pan, jak się czuję… nie wie pan, jak ciężko jest to przemóc!- wyszarpnęłam się gwałtownie. -Straciłam właśnie rodziców i coś we mnie pękło! Próbuję z tym walczyć!
-Zaiste, nic mi o tym nie wiadomo…- skrzywił usta jakby w gorzkim uśmiechu pełnym sarkazmu. -…chociaż ja nie miałem ojca od najmłodszych lat, bo mnie nienawidził… a matka miała tyle zgryzot na głowie, że ledwo ciągnęła na posadzie matki i ojca w jednej osobie, ale zawsze umiałem docenić pomoc. Radzę ci, jeśli nie chcesz go stracić, to się opanuj!
Z tymi słowy zakręcił się na pięcie, załopotał czarną peleryną i wyszedł.
Bardzo chciałam zmienić swoje zachowanie a słowa Snape’a wryły mi się głęboko w serce. Był to jednak ważny dzień i nie mogłam wywinąć się od kłamstwa. Gdy wróciłam do domu, Dracona nie było na dole.
-Draco?- zawołałam ale nikt mi nie odpowiedział. Z biciem serca rzuciłam torbę w bok i ruszyłam na obchód domu. Nie było go w salonie ani w kuchni, więc poszłam do góry, z sercem w gardle i duszą na ramieniu, a kiedy otworzyłam drzwi jego pokoju, zobaczyłam, że siedzi w swoim ulubionym fotelu i czyta jakieś papiery. Na odgłos otwieranych drzwi oderwał od nich wzrok i wstał.
-Przepraszam, byłem zajęty… wołałaś mnie?- spytał, patrząc na mnie. Poczułam, że za chwilę się rozpłaczę. Wszystko mi się pomieszało… przytaknęłam cicho:
-Tak… myślałam… myślałam, że…
-Co myślałaś?- spytał, podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego i dokończyłam prawie szeptem:
-…że… odszedłeś.
Łzy wymknęły mi się na policzki.
-Draco, przepraszam cię, wybacz mi moje całe zachowanie, ja… ja nie byłam sobą, to nieprawda, co mówiłam, ja naprawdę cię potrzebuję… proszę, nie odchodź…!- urwałam, bo on przytulił mnie mocno do siebie i powiedział:
-Nigdy w życiu.

Wyjaśniliśmy sobie wszystko. Dziwna blokada i chłód w moim sercu znikły. Czułam, że moje zdumiewające zachowanie należało jakby nie do mnie i że ta tajemnicza osoba, która władała mną przez ostatnie parę dni, opuściła nareszcie moje ciało. Teraz dopiero poczułam się normalnie i trzeźwo, dotarło do mnie znaczenie słów dyrektora Hogwartu i mogłam psychicznie przygotować się do najtrudniejszej misji w moim życiu, jak przypuszczałam. Zaczęłam już od powiadomienia Dracona o tym, że muszę popilnować domu przyjaciołom.
-Draco… muszę wyjść w sobotę wieczorem… Hermiona i reszta wyjeżdżają do Nory, jakaś impreza rodzinna no i prosili mnie, żebym popilnowała im domu. To nie potrwa długo, w sobotę rano już powinnam być.- powiedziałam, starając się brzmieć jakbym mówiła prawdę.
-Może nie powinnaś iść tam sama, pójdę z tobą, hm?- zaproponował zgodnie z moimi oczekiwaniami, ale na to też byłam przygotowana. Nie zgodziłam się, mówiąc z udaną lekkością:
-Nie, dziękuję, poradzę sobie… poza tym Hermiona prosiła mnie o przejrzenie jakiś szpargałów w jej kufrze dotyczących prawa, twierdzi, że są tam materiały, które mogą przydać mi się w nowej sprawie...zostań w domu, nic mi nie będzie, już wszystko w porządku. W niedzielę się zobaczymy.
-Jak chcesz.- odpowiedział, wzruszając ramionami i uśmiechnął się.- A teraz chodź, zjedzmy spokojnie kolację. Herbata już stygnie.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 11.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:50

N
ie pamiętam, co dokładnie się stało: przypominam sobie tylko, że strasznie krzyczałam. Chyba rzuciłam się biegiem w stronę domu, Draco próbował mnie zatrzymać, ale wyrywałam się mu. Wbiegłam do otwartego domu i zobaczyłam ich… a potem pamięć mi się urwała. Ocknęłam się na jakiejś kanapie, w ciemnym pokoju, wyglądającym na salon. Bardzo bolała mnie głowa i nie mogłam zrozumieć, co się stało i gdzie jestem. Potem przed oczyma pojawiła mi się zielona czaszka i zerwałam się z kanapy na równe nogi. Rodzice…
-Rodzice… mama…- wychrypiałam a potem zobaczyłam mnóstwo płatków przed oczyma i zrobiło mi się słabo oraz duszno, ale nie upadłam: ktoś mnie złapał i powiedział:
-Połóż się, jesteś zbyt słaba, by wstać, proszę cię.
Machinalnie i półświadomie spełniłam prośbę nieznajomego głosu. Usłyszałam jakieś szepty, ale nie miałam pojęcia, kto jest w pomieszczeniu. Zamknęłam oczy i chyba zasnęłam.
Obudziłam się, gdy ktoś delikatnie pogłaskał mnie po dłoni. Czułam się lekko oszołomiona, przed oczyma wciąż migały mi chaotyczne sceny a moje serce biło w zdecydowanie zbyt szybkim rytmie. Kiedy się uspokoiłam, ktoś powiedział cicho i łagodnie:
-Marto… jeśli czujesz się na siłach, mogłabyś wstać?
-Co… kim… kto tu…- pytałam bezładnie, próbując opanować zawroty głowy gdy przybrałam pozycję siedzącą a głos odpowiedział:
-To ja, Hermiona… profesor Dumbledore jest na dole, zejdziesz się z nim zobaczyć, czy mam go zawołać tutaj?
-Nie, w porządku, zejdę.- powiedziałam już spokojniej a gdy po chwili z pomocą Hermiony stanęłam na nogi, zapytałam: -Gdzie ja jestem?
-W swoim domu.
Potem wolno zostałam poprowadzona po schodach w dół a następnie- korytarzem do kuchni na parterze.
Wewnątrz niej, przy eleganckim, owalnym drewnianym stole siedzieli Harry, Ron, Draco i profesor Albus Dumbledore na szczycie. Zegar wiszący nad stołem wskazywał godzinę siódmą wieczorem; na stole stał wielki dzbanek z parującą herbatą i sześć szerokich filiżanek. Na mój widok Draco wstał gwałtownie i zrobił taki ruch, jakby chciał wyjść zza stołu i podbiec do mnie, ale profesor Dumbledore położył na jego ramieniu dłoń. Draco usiadł, nie odrywając ode mnie wzroku. Jego twarz była blada i wstrząśnięta ale nie odezwał się.
-Dobry wieczór.- przemówił dyrektor Hogwartu, unosząc się zza stołu i podchodząc do mnie. Uścisnął mnie lekko i powiedział cicho. –Wyrazy współczucia, Marto. Jesteśmy razem z tobą, wszystkim nam bardzo przykro z powodu tej straty i postaramy się pomóc ci w każdy dostępny sposób.
-Dziękuję.- mruknęłam i usiadłam przy stole, naprzeciw Dracona a po lewej ręce Dumbledore’a, podczas gdy Hermiona nalała mi herbaty.
-Rozmawiałem już z Draconem na temat tego, co się stało, ale, rzecz jasna, chciałbym porozmawiać także z tobą, bo ciebie najbardziej to dotyczy. Nie masz nic przeciwko, byśmy porozmawiali tutaj?
-Nie.
Hermiona i Ron oraz Harry podnieśli się natychmiast; Draco nie ruszał się, patrząc na mnie, ale Harry położył mu rękę na ramieniu i wymienili się spojrzeniami. Po sekundzie Draco pokiwał potakująco głową i ,uniósłszy się zza stołu, wyszedł za moimi przyjaciółmi, mówiąc cicho, gdy mnie mijał:
-Będę w salonie.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, profesor Dumbledore powiedział spokojnym, cierpliwym głosem:
-Rozumiem, jakie to dla ciebie bolesne, ale musimy rozwikłać przyczyny tego niesłychanego zajścia. Może nie powinienem wymagać tyle od ciebie tak świeżo po… ale uważam, że każda strata czasu umniejsza nasze szanse na poznanie prawdy. Ponieważ znam już ogólny zarys, poprzestanę tylko na konkretnych pytaniach, abyś nie musiała opowiadać wszystkiego od początku do końca. Zgadzasz się ze mną, że wielu czarodziejów wiedziało o twoim niemagicznym pochodzeniu?
-Tak.
-Kto z grona śmierciożerców wiedział o tym?
-Podejrzewam, że tylko Lucjusz Malfoy… i sam Voldemort. Teraz nie jestem pewna… może Lucjusz zdradził tę informację innym, ale nie wiem, jaki mógłby mieć w tym interes, skoro Voldemort uwierzył, że mimo że nieczystej krwi, to jestem szczerze oddana jego rozkazom.
-Czy ktoś znał adres twoich rodziców?
-Tylko Hermiona, Harry i Ron. Nigdy nie jeździłam tam z żadnym z czarodziejów, dopiero dzisiaj miałam tam pojechać z kimś… raczej też nie istniała możliwość, by ktoś mnie wyśledził, to mała wieś ale nie na pustkowiu, wszyscy tam się znają i są zsolidaryzowani… nie mam pojęcia , jak mogło do tego dojść.
Dumbledore milczał chwilę a potem powiedział, łącząc ze sobą opuszki palców i patrząc na mnie uważnie.
-Za zabójstwem twoich rodziców stoją śmierciożercy. Obawiam się, że ta wojna, o której mówił Lucjusz, już się rozpoczęła.

Rozmowa z profesorem Dumbledorem trwała około godziny. Pytania, odpowiedzi, subiekcje, aluzje, sugestie, podejrzenia- przez to wszystko musiałam przejść aczkolwiek od momentu, gdy –świadomie lub nie- profesor Dumbledore zaczął utwierdzać mnie w przekonaniu, że śmierć moich rodziców była ostrzeżeniem Lucjusza Malfoya przed dalszymi działaniami, przestałam czuć cokolwiek poza czymś w rodzaju nienawiści i pragnienia poznania prawdy. Narodziła się we mnie wola walki. Wiedziałam, że kiedyś, prędzej lub później, pomszczę moich rodziców bo nie zamierzałam pozwolić, by Lucjusz Malfoy decydował o moim życiu: ani poprzez zastraszanie mnie, ani poprzez mordowanie po kolei wszystkich bliskich mi osób. Dyrektor zdawał się być kontent z mojej siły ducha i nie omieszkał mi tego wyjawić pod koniec naszego spotkania.
-Miałem nadzieję, że uda ci się przemóc ból oraz rozpacz i nie zawiodłem się… muszę cię jednak ostrzec: bez względu na to, jak bardzo chciałabyś pomścić śmierć bliskich, nigdy nie zniżaj się do poziomu mordercy… akurat w tej sytuacji tą zasadą powinnaś się kierować. Nie warto, Marta, jeśli pozwolisz mu wciągnąć się w tę szaleńczą grę, w której chodzi o życie lub śmierć tych, na których ci zależy, trzeba walczyć z myślą o nich. Jak zapewne wiesz, w mugolskiej historii świata istniał ktoś taki jak Hammurabi, król babilońskiego imperium. To on jest autorem między innymi prawa „oko za oko, ząb za ząb” ale często zasada ta prowadzi nie do satysfakcji lecz zguby, dotyczącej nie tylko samego siebie ale i osób, które są dla nas ważne, rozumiesz?
-Rozumiem. Wiem, co mam robić.
-Przede wszystkim nie trać kontroli nad sobą. Będzie to szczególnie ważne podczas zgromadzenia… będzie to dla ciebie wielki sprawdzian, nie wiem, czy nie największy. Nikt nie będzie mógł ci pomóc, nawet gdyby chciał, a wszyscy będą chcieli cię przetestować. Pytam po raz ostatni: jesteś pewna, że sobie poradzisz?
-Tak, panie profesorze.
-W takim razie, koniec na dzisiaj… aha, jeszcze jedno… nie martw się o rodzinę, zajmiemy się tym. Teraz wszystko w twoich rękach i nie pozwól, by ktoś cię za nie złapał.
Kiedy dyrektor wyszedł, ja również opuściłam salon. W korytarzu spotkałam Dracona i przez chwilę poczułam się trochę tak, jakby mój bojowy duch i siła woli osłabły ale zaraz zacisnęłam zęby i nakazałam sobie spokój. Draco stał niepewnie, jakby nie wiedząc, co zrobić i co powiedzieć; patrzył na mnie wręcz z niepokojem a ja milczałam bez ruchu, bo nagle dotarło do mnie, sama nie wiem czemu, że Draco jest j e g o synem… tak jakby miało mieć to dla mnie jakieś znaczenie. To było bardzo dziwne uczucie, tak jakby ktoś zmieszał w mojej głowie moje myśli z myślami, które nigdy dotąd nie przyszły mi do głowy… a które usilnie wypychały się na pierwszy plan. Kiedy do niego podeszłam, dziwne uczucie przeszło, zostawiając tylko pustkę. Bez słowa oparłam głowę na jego piersi a on po prostu pogładził mnie po włosach i przytulił do siebie; chyba sprawiłam mu tym ulgę równie wielką jak sobie.

Poszliśmy do salonu w którym siedzieli moi przyjaciele.
-Dobrze się czujesz?- spytała Hermiona cicho.
Wzruszyłam w odpowiedzi ramionami, czułam się tak, jakbym nie miała w sobie żadnych uczuć. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że byli w Norze na urodzinach Freda i George’a, mieli zostać tam do niedzieli… a tymczasem byli tutaj.
-Wiecie co, dziękuję wam, że przyjechaliście, ale muszę iść się położyć... wciąż mam zawroty głowy.- skłamałam i bez słowa opuściłam salon. Nie minęło pół minuty, jak zamknęłam się w swoim pokoju.

Harry i Ron patrzyli na siebie ze zaskoczeniem a Hermiona spoglądała na wyjście z salonu. Draco stał nieruchomo, jakby ze zdumienia wmurowało go w podłogę. Po chwili odezwała się Hermiona, mówiąc ze sztuczną otuchą:
-Cóż, musimy ją zrozumieć… każde z nas czułoby się tak samo, to jasne… przeżyła szok. Dajmy jej spokój. Draco- zwróciła się do niego. –proszę cię, zajrzyj do niej raz jeszcze potem, czy coś się nie stało… i daj nam znać, gdybyś czegoś potrzebował.
-Dzięki, dam sobie radę.- odpowiedział z niezamierzoną oschłością. Troje byłych Gryfonów bez słowa opuściło kuchnię a następnie dom, Draco zaś, chwilę pokręciwszy się bezładnie po kuchni, w końcu wbił dłonie w kieszenie i ruszył na górę tak cicho, jak tylko mógł. Przystanął pod drzwiami pokoju Marty, jakby namyślając się, czy nie wejść do środka ale po chwili wycofał się ostrożnie do swojego pokoju.


Byłam świadoma tego, że moje zachowanie chwilami było irracjonalne, ale działo się ze mną coś dziwnego, z czym nie umiałam sobie poradzić. Draco usiłował pomóc mi na wszystkie sposoby, był przy mnie cały czas, ale to nie dawało efektów: parę razy nawet zachowałam się jak skończona idiotka, krzycząc na niego, że nie potrzebuję jego pomocy oraz że ma mi dać święty spokój i uciekając z płaczem do swojego pokoju. Byłam straszna a on to znosił w milczeniu i z cierpliwością: mogłam liczyć na niego zawsze, choć nie zawsze odwzajemniałam się mu tym samym, szczególnie w tym czasie.
Również Hermiona, Ron i Harry parę razy zmuszeni byli znosić moje dziwne zachowanie, ale oni też nie uczynili mi słowa komentarza. Chyba wszyscy wiedzieli, że nie jestem sobą. Gdy patrzyłam w coraz smutniejsze oczy Dracona, widoczne na jego bladej twarzy i jego coraz bardziej wymuszony uśmiech, pękało mi serce na myśl, że to wszystko moja wina, ale nie potrafiłam być z nim i przy nim tak, jak tego potrzebował i na co sobie wielką troską zasłużył.
Tak upłynął jeden koszmarny tydzień. Pochowałam swoich rodziców na cmentarzu w Londynie, towarzyszyli mi moi przyjaciele, znajomi i Zakon. Z tego wszystkiego przypomniałam sobie o zebraniu dopiero w czwartek, dzień po pogrzebie rodziców, gdy podczas zgromadzenia w Kwaterze podszedł do mnie profesor Snape z kondolencjami.
-Spotkamy się na Grimmauld Place o dziesiątej wieczorem. Miejsce uległo zmianie.- powiedział cicho a ja pokiwałam głową na znak, że przyjęłam do wiadomości, ale on nie odszedł. Spojrzał na mnie z uwagą i powiedział:
-Wszystko w porządku?
-Tak, dlaczego nie?- odpowiedziałam nieco niegrzecznie, ale on zareagował natychmiast, tak jakby chyba spodziewał się takiego przyjęcia.
-Może dlatego, że z powodu śmierci twoich rodziców Draco myśli o wyprowadzeniu się a twoi przyjaciele szukają znajomych, którzy leczą depresję.- warknął. Nie tyle rozzłościł mnie, co wprawił w niebotyczne zaskoczenie.
-Draco… myśli o wyprowadzce? Skąd pan wie?
-Bo ja umiem się opanować i wysłuchać. Rozmawialiśmy o tym.
-Ale…ja staram się z tym walczyć… tylko że coś się… jakby ktoś mną zawładnął… ja naprawdę nie chciałam ani razu na niego krzyczeć ani nic… to jest silniejsze ode mnie, nie umiem dać sobie z tym rady!
-Więc dlaczego go odtrącasz?- zapytał ostro. –Oni wszyscy chcą ci pomóc.- machnął ręką. –Hermiona, Ron, Harry, Draco, próbują do ciebie dotrzeć, bo wiedzą, jak wstrząsnęło tobą to, co się stało, ale ty ich odtrącasz!- potrząsnął mną. - Jak mają ci pomóc, skoro im to utrudniasz?
-Nie wie pan, jak się czuję… nie wie pan, jak ciężko jest to przemóc!- wyszarpnęłam się gwałtownie. -Straciłam właśnie rodziców i coś we mnie pękło! Próbuję z tym walczyć!
-Zaiste, nic mi o tym nie wiadomo…- skrzywił usta jakby w gorzkim uśmiechu pełnym sarkazmu. -…chociaż ja nie miałem ojca od najmłodszych lat, bo mnie nienawidził… a matka miała tyle zgryzot na głowie, że ledwo ciągnęła na posadzie matki i ojca w jednej osobie, ale zawsze umiałem docenić pomoc. Radzę ci, jeśli nie chcesz go stracić, to się opanuj!
Z tymi słowy zakręcił się na pięcie, załopotał czarną peleryną i wyszedł.
Bardzo chciałam zmienić swoje zachowanie a słowa Snape’a wryły mi się głęboko w serce. Był to jednak ważny dzień i nie mogłam wywinąć się od kłamstwa. Gdy wróciłam do domu, Dracona nie było na dole.
-Draco?- zawołałam ale nikt mi nie odpowiedział. Z biciem serca rzuciłam torbę w bok i ruszyłam na obchód domu. Nie było go w salonie ani w kuchni, więc poszłam do góry, z sercem w gardle i duszą na ramieniu, a kiedy otworzyłam drzwi jego pokoju, zobaczyłam, że siedzi w swoim ulubionym fotelu i czyta jakieś papiery. Na odgłos otwieranych drzwi oderwał od nich wzrok i wstał.
-Przepraszam, byłem zajęty… wołałaś mnie?- spytał, patrząc na mnie. Poczułam, że za chwilę się rozpłaczę. Wszystko mi się pomieszało… przytaknęłam cicho:
-Tak… myślałam… myślałam, że…
-Co myślałaś?- spytał, podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego i dokończyłam prawie szeptem:
-…że… odszedłeś.
Łzy wymknęły mi się na policzki.
-Draco, przepraszam cię, wybacz mi moje całe zachowanie, ja… ja nie byłam sobą, to nieprawda, co mówiłam, ja naprawdę cię potrzebuję… proszę, nie odchodź…!- urwałam, bo on przytulił mnie mocno do siebie i powiedział:
-Nigdy w życiu.

Wyjaśniliśmy sobie wszystko. Dziwna blokada i chłód w moim sercu znikły. Czułam, że moje zdumiewające zachowanie należało jakby nie do mnie i że ta tajemnicza osoba, która władała mną przez ostatnie parę dni, opuściła nareszcie moje ciało. Teraz dopiero poczułam się normalnie i trzeźwo, dotarło do mnie znaczenie słów dyrektora Hogwartu i mogłam psychicznie przygotować się do najtrudniejszej misji w moim życiu, jak przypuszczałam. Zaczęłam już od powiadomienia Dracona o tym, że muszę popilnować domu przyjaciołom.
-Draco… muszę wyjść w sobotę wieczorem… Hermiona i reszta wyjeżdżają do Nory, jakaś impreza rodzinna no i prosili mnie, żebym popilnowała im domu. To nie potrwa długo, w sobotę rano już powinnam być.- powiedziałam, starając się brzmieć jakbym mówiła prawdę.
-Może nie powinnaś iść tam sama, pójdę z tobą, hm?- zaproponował zgodnie z moimi oczekiwaniami, ale na to też byłam przygotowana. Nie zgodziłam się, mówiąc z udaną lekkością:
-Nie, dziękuję, poradzę sobie… poza tym Hermiona prosiła mnie o przejrzenie jakiś szpargałów w jej kufrze dotyczących prawa, twierdzi, że są tam materiały, które mogą przydać mi się w nowej sprawie...zostań w domu, nic mi nie będzie, już wszystko w porządku. W niedzielę się zobaczymy.
-Jak chcesz.- odpowiedział, wzruszając ramionami i uśmiechnął się.- A teraz chodź, zjedzmy spokojnie kolację. Herbata już stygnie.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 10.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:49

Pewnego dnia Draco zaprosił mnie do swojego nowego domu. Rodzice kupili mu go, kiedy jeszcze był w Szkocji; postawiony był na końcu ulicy, przy której mieściła się rezydencja Malfoyów.
Dom był rzeczywiście piękny, piętrowy, pomalowany na ciepłe kolory.
-Sam go urządziłeś, czy twoi rodzice maczali w tym palce? –zapytałam, spacerując po salonie. –Piękne kolory, przytulnie tutaj.
-Dziękuję, ale to bardziej zasługa Laury Fields, mama zatrudniła ją do projektu i oto efekt. Przyznam szczerze, że mi się całkiem podoba… chodź na górę, pokażę ci piętro. Roztacza się stamtąd genialny widok.
-Laura jest przyjaciółką Hermiony, ostatnio się spotkały… Hermiona mówiła, że dziewczyna ma talent i żyłkę do tego…- urwałam, bo nagle stanęłam na piętrze, w niewielkim pokoju z pięknymi, drewnianymi meblami. Na wprost było okienko, oplecione bluszczem a widok zapierał dech w piersiach. Draco podszedł do mnie i objął mnie od tyłu.
-Podoba ci się?
-To mało powiedziane…- szepnęłam opierając głowę o jego ramię. -Piękne, skromne, nastrojowe pomieszczenie… widok też jest fantastyczny.
-Cieszę się… bo chciałbym… bardzo bym chciał… żebyś tutaj zamieszkała… ze mną.
Milczałam całe siedem sekund, bo jego słowa wytrąciły mnie z równowagi. Draco, nie zważając na to, mówił dalej z pozoru obojętnym głosem:
-To byłby twój pokój… pomyślałem, że tu jest więcej światła, niż w tym drugim, mogłabyś tu pracować spokojnie, a w cieplejsze dni w salonie, przy kominku… ale oczywiście, jeśli zechcesz… bo jeśli nie, możesz śmiało powiedzieć, zrozumiem.
-Draco…- odwróciłam się do niego i bardzo mocno go przytuliłam. – Ja… o niczym innym nie marzę… bardzo… bardzo bym chciała…! Muszę porozmawiać o tym z Hermioną, Ronem i Harrym… zaskoczyłeś mnie.- spojrzałam na niego, uśmiechając się. –Bardzo mile mnie zaskoczyłeś!
-Więc… chciałabyś… naprawdę? Przeprowadziłabyś się tu?- spojrzał na mnie z pełnym szczęścia niedowierzaniem a kiedy przytaknęłam, uściskał mnie i zaczął całować a potem szepnął mi do ucha: -Kocham cię.
-Nie, to ja ciebie kocham. – odpowiedziałam. –Ale muszę jeszcze to z nimi omówić, żeby nie było im przykro.
-Na pewno im nie będzie przykro, cieszą się z twojego szczęścia.- powiedział a ja uświadomiłam sobie, że mówi prawdę.
-Dobrze, powiem im jeszcze dzisiaj. – dotknęłam jego dłoni i uścisnęłam ją mocno.- A teraz pokaż mi w takim razie ten drugi pokój.
-Jest tutaj.- uśmiechnął się i poprowadził mnie z powrotem na piętro, a tam w prawo.

Prośba Dracona naprawdę mnie zaskoczyła, lecz przyprawiła zarazem o takie szczęście, że nie mogłam dojść do siebie jeszcze długo. Jedząc z nim pyszną kolację w przytulnej kuchni, próbowałam przyzwyczaić się do myśli, że to będzie mój dom i ile razy o tym myślałam, czułam się tak, jakbym zaraz miała się rozerwać na tysiąc szczęśliwych motyli. W końcu udało mi się sprawić, że ta myśl przemówiła do mnie, że w końcu dotarło do mnie jej pełne znaczenie.

Późnym wieczorem Draco odprowadził mnie na Gotta Howna. Hermiona i Ron mieli następnego dnia wyjeżdżać gdzieś na południe w sprawach służbowych, więc podejrzewałam, że już będą spali, ale tutaj czekało mnie zaskoczenie: oboje siedzieli jeszcze w kuchni przy stole w nikłym świetle lampy, pijąc herbatę i rozmawiając cicho. Moje wejście ucieszyło ich.
-Hej, jeszcze nie śpicie?- weszłam bezszelestnie i usiadłam na brzegu ławy. Ron wstał po kubek dla mnie a Hermiona podgrzała różdżką czajnik.
-Nie, jakoś tak, nie mogłam zasnąć. – odpowiedziała Hermiona, nalewając mi herbaty i uśmiechając się. Ron spojrzał na nią z niepokojem.
-Hermiona martwi się, że coś ci się stanie. – wyjawił niepewnie, siadając naprzeciwko niej. Hermiona, o dziwo, nie zaprzeczyła ani nie ofuknęła go tylko wypiła łyk herbaty i spojrzała na mnie z troską.
-Hermiono, nic mi nie będzie, przecież zebranie dopiero za trzy tygodnie i w dodatku nic się nie zdarzyło, Zakon trzyma rękę na pulsie, wierz mi.- położyłam dłoń na jej dłoni i spojrzałam na nią poważnie. – Jestem bezpieczna, wszystko będzie w najlepszym w porządku, nic się nie zdarzy. Nie powinnaś tak się denerwować.
-Pani Weasley też się martwi, to chyba od niej się zaraziłam.- pociągnęła nosem i uśmiechnęła się jakoś krzywo. –Nie martwię się, po prostu nie mam pojęcia, co może tam się zdarzyć, a mam złe przeczucia.
-Dobrze wiesz, że muszę tam się stawić… ja też się boję, jak zawsze, ale przecież…
…przecież nie będzie tam sama.- dokończył za mnie Ron, przesiadając się do Hermiony. –Snape tam będzie.
-A czy on może coś zrobić? – zapytała z rozdrażnieniem Hermiona.- Nic jej nie pomoże, bo jest związany regulaminem, nie będzie mógł jej uratować, jeśli Lord Voldemort zrobi jej krzywdę a nie daj Boże…
-Dość tego, Hermiono, wymyśliłaś sobie optymistyczny temat rozważań. –warknęłam na nią szorstko, żeby przywrócić ją do porządku. –Jutro musisz wcześnie wstać i być wyspana, nic złego się nie zdarzy, nie wolno ci się tak martwić, bo zwariujesz. Uspokój się, ale już.
-Dzięki, ale wiesz, że ja i tak będę się denerwować.- wytarła nos i dopiła herbatę. –Masz rację, chyba lepiej będzie, jak pójdę spać…
-Tylko jeszcze małą chwilkę, coś wam powiem, skoro już tu jesteśmy… chciałabym wiedzieć, co wy na to, gdybym wam powiedziała, że chcę się wyprowadzić. To znaczy, nie gdzieś indziej… to znaczy… no… do domu… do domu Dracona. - Ron i Hermiona zamarli na chwilę a zaraz potem uśmiechnęli się dość promiennie, więc kontynuowałam: --Ten dom… ten dom jest na tej samej ulicy, co rezydencja Malfoyów, tyle że na końcu… Draco dzisiaj o tym mi powiedział, byłam tam… no i ja się zgodziłam… tylko nie wiem, czy wam nie będzie przykro.
-Zwariowałaś…? Nam przykro?- zaczął Ron ale Hermiona go przebiła:
-Bardzo się cieszymy! Fajnie nam się mieszkało, ale skoro to chodzi o Dracona, to naprawdę super! Podobało ci się tam?
-Bardzo… Laura projektowała ten dom, jest przepiękny i taki przytulny.- zaśmiałam się cicho.
-Ale pod jednym warunkiem.- zastrzegł nagle Ron. –Że będziesz tam szczęśliwa.
-Załatwione. – uśmiechnęłam się. – Dzięki, naprawdę… cieszę się, że to aprobujecie.
-A jak niby nie mielibyśmy aprobować, wiedząc, że chodzi o Dracona?- wtrącił wesoło Ron a Hermiona dodała z zainteresowaniem:
-A kiedy się wyprowadzasz?
-Dzisiaj jest środa… nie wiem jeszcze, pogadam z Draconem, może już w końcu tygodnia. Nie mam tych moich rupieci dużo.- klepnęłam ją po ramieniu. – No dobra, teraz możesz iść spać, koleżanko, mój byt jest zabezpieczony.
-Szkoda tylko, że nie dotyczy to tego cholernego zebrania.-mruknęła Hermiona i wstała i, opierając się o Rona, ale nie chcąc mącić za bardzo nastroju, dorzuciła: –Cóż… nic na to nie poradzę, że nie umiem inaczej… ja nie mogę żyć spokojnie, widząc, co się dzieje…
-Hermiono, wszystko gra, najważniejsze, że żyjemy i jesteśmy zdrowi a reszta się absolutnie nie liczy.- powiedziałam bardzo stanowczo i, złożywszy jej i Ronowi życzenia dobrej nocy, udałam się do siebie.

Tak, jak to powiedziałam Hermionie i Ronowi, przeprowadzka odbyła się w końcu tygodnia. Okazało się, że moich rzeczy jest nieco więcej niż się spodziewałam, w związku z czym nie tylko Draco, ale też Ron i Harry a nawet Hermiona zaangażowała się w pomoc przy mojej przeprowadzce. Moim przyjaciołom i dotychczasowym współlokatorom mój nowy dom bardzo się spodobał: Hermiona prawie zaniemówiła z wrażenia, wszedłszy do mojego pokoju, podczas gdy Ron i Harry głośno chwalili wygodne kanapy w salonie i imponujący kominek, a także barwy ścian. Draco milczał, ale widziałam po jego oczach, że te pochwały sprawiają mu ogromną przyjemność.
Na koniec nastrój zrobił się tak szampański, że istotnie bez szampana się nie obeszło a trójka gości wyszła z domu dobrze po północy, podczas gdy ja zajęłam się urządzaniem mojego pokoju i aklimatyzowaniem się w nowym miejscu zamieszkania z wydatną pomocą Dracona; wskutek tego zaspałam dokumentnie i dopiero gwałtowna burza wyrwała mnie ze snu.
Na noc zostawiłam otwarte okno w mojej sypialni i trochę napadało mi do środka, ale nie chciało mi się wstać, by je zamknąć: czułam, że jeszcze jestem trochę śpiąca, ale jednocześnie słyszałam jakiś łoskot na dole w kuchni więc zerknęłam na zegarek, z głęboką nadzieją, by było dopiero po siódmej, ale wskazówki radośnie tkwiły na godzinie… pierwszej. Myślałam, że spadnę z łóżka! Szybko zerwałam się i pierwsze co, to zamknęłam okno. Potem wyjrzałam na korytarz i usłyszałam jakiś cichy hałas na dole. Poszłam się umyć, ubrałam się, zeszłam na dół… i oniemiałam. Na stole w jadalni stał wielki, kryształowy wazon pełen kwiatów, stół nakryty był dla dwóch osób przepiękną, porcelanową zastawą we fiołki a obok stał koszyczek z bułkami, srebrna maselniczka i prześliczna miseczka z dżemem brzoskwiniowym a nieco w tyle dzbanek z parującą, aromatyczną kawą. Wiem, że to pewnie głupie albo dziecinne, ale wzruszyłam się strasznie, tyle że to nie był jeszcze koniec, bo wtedy z kuchni wyszedł Draco, uśmiechnięty, ubrany w bardzo twarzową czerń a ja poczułam, że chce mi się śpiewać, skakać i tańczyć do utraty tchu z radości.
-Witaj.- szepnął mi do ucha, przytulając mnie do siebie. -Jak ci się spało w nowym pokoju?
-Doskonale.- odpowiedziałam, wtulając twarz w jego ramię i śmiejąc się cicho. -Draco, czy ty wiesz, która jest godzina?
-Wiem.- roześmiał się także i pocałował mnie. -Nie chciałem cię wcześniej budzić. Mam nadzieję, że mimo tego, iż pora jest bardziej obiadowa, nie wzgardzisz skromnym śniadankiem?
-Nie wzgardzę.- roześmiałam się z całego serca i usiedliśmy do stołu. -Draco, jesteś niesamowity!

Tak było prawie co dzień: schodziłam do kuchni i czekało na mnie już pyszne śniadanie, za to obiady przygotowywaliśmy losowo: które z nas wróciło wcześniej, zajmowało się kuchennymi sprawami, niemniej często bywało tak, że oboje wracaliśmy na tyle późno, że na myślenie o jedzeniu zwyczajnie nie starczało nam sił. Zdarzało się, że mieliśmy wolne wieczory: wtedy albo gdzieś wychodziliśmy, nie raz i nie dwa wpadaliśmy do moich przyjaciół a czasem po prostu zostawaliśmy w domu, by napić się w spokoju wina, porozmawiać albo pójść wcześniej spać i odpocząć.
W nowym domu i nowym starym związku czułam się świetnie, co zauważało wiele osób, choć całą prawdę znali tylko moi najbliżsi. Pracowałam jak dawniej, ale z większym zapałem i ochotą: spacerując po Londynie, nie musiałam rozmyślać o żadnych nieprzyjemnych sprawach, bo na razie kaliber większości moich problemów sprowadzał się do tego, co przygotować na obiad bądź czy na pewno mówiłam Draconowi o tym czy o tamtym.
Pewnego dnia nie było mnie wieczorem w domu: musiałam zostać trochę dłużej w Ministerstwie i nie zdążyłam uprzedzić o tym Dracona. Gdy wróciłam, zobaczyłam, że na mój widok twarz mu stężała a szczęki zadrgały. Był też dziwnie blady.
-Draco, co się stało? Przepraszam, że nie uprzedziłam cię…- powiedziałam, rzucając torbę i robiąc krok w jego stronę, ale on był szybszy: sam podszedł, objął mnie i przytulił mocno. Czułam, że coś się stało i na pewno nie było to zbicie mojego ulubionego kubka czy przymus nagłego wyjazdu na dwumiesięczne szkolenie; czułam w kościach, że to ma raczej związek ze wspaniałą rodzinką Dracona z drugiego końca ulicy. –Draco…- spojrzałam na niego uważnie. –Powiesz mi?
-Chodź do kuchni, muszę się czegoś napić… mamy chyba resztkę wina.- brzmiała jego odpowiedź. Głos mu się odrobinę rwał z emocji. Co, u licha…?
Gdy znaleźliśmy się w kuchni, nalał mnie oraz sobie, wypił dwa kieliszki prawie duszkiem i powiedział:
-Ojciec był tu przed chwilą… mam nadzieję, że go nie spotkałaś.
Zmroziło mnie to, co usłyszałam.
-Nie, nie spotkałam.
Draco mówił dalej, wciąż nienaturalnie sztywnym głosem.
-Chciał wiedzieć, czy to prawda, że mieszkamy razem więc powiedziałem mu, że tak, na co on spytał, co ja sobie wyobrażam, jak śmiem i tak dalej. Słowem, był taki wściekły, że niewiele brakowało, a rozwaliłby pół mieszkania; zażądał, żebym cię wyrzucił stąd jak najprędzej albo rozpocznie się wojna. Powiedziałem mu, że prędzej każę jemu się stąd wynieść niż tobie, na co on powrzeszczał jeszcze trochę, jakim to podłym i niewdzięcznym synem jestem i że w takim razie on uważa, że nie ma syna, ja na to, że w takim razie nie mam ojca, a potem w końcu wyszedł, omal nie rozbijając drzwi. Zdaje się, że farba odpadła przy futrynie.
Spojrzałam na niego lękliwie i wypiłam wino.
-Myślisz, że tym razem należało go potraktować poważnie, tak?- spytał, odstawiając głośno kieliszek na stół a kiedy pokiwałam głową w niezobowiązujący sposób, dodał:
-Nie sądzę, żeby mógł zrobić już więcej złego, i tak przekroczył swoje granice. W każdym razie, mówię poważnie: nie zamierzam się nim przejmować, a jak zrobi ci krzywdę, to pożałuje. Kocham cię i nikt ani nic tego nie zmieni, a jeśli ktoś spróbuje mi cię odebrać… Marta, nie może tak być, żeby ktoś sterował naszym życiem!- żachnął się na moje nieprzekonanie i położył mi dłoń na policzku. –Uwierz mi, ja naprawdę mam rację a co do ojca, jeśli gdzieś cię spotka i spróbuje coś ci powiedzieć na ten temat, to tylko daj mi znać.
Wielka kłótnia Dracona z Lucjuszem na szczęście przeszła bez większego echa w mieście i nikt mi nie dogadywał w związku z tym, ale zalęgła się we mnie myśl, o której nie mogłam wspomnieć Draconowi, a która pęczniała we mnie coraz bardziej. Podzieliłam się nią pewnego wietrznego popołudnia, kiedy Draco wyjechał na trzy dni do Bristolu, z Hermioną i Harrym, którzy właśnie byli w domu.
-Więc myślisz, że z czystej zemsty Lucjusz Malfoy może wydać cię Voldemortowi podczas zebrania, bo chce wziąć odwet za mieszkanie z Draconem i tak dalej?- spytał Harry z niepokojem.- Myślicie, że mógłby posunąć się do czegoś takiego?
-Niestety, uważam, że to bardzo prawdopodobne. – westchnęła Hermiona, podając mi kubek z herbatą i stawiając dwa pozostałe na stole. -Przecież on jej nienawidzi i nadarza mu się świetna okazja… dwa w jednym, że tak powiem.
-Musisz na siebie uważać.
-Wiem o tym, ale na zebraniu nie będę miała już żadnej szansy na cokolwiek… jeśli okaże się, że Malfoy ma coś na mnie, co przemówi do Voldemorta… to koniec. Problem w tym, że nie mam bladego pojęcia, co on może mieć na mnie, Dumbledore i Snape też nic nie podejrzewają… więc stajemy oko w oko z nieznanym.
-Marta… a… słuchaj… ty nie sądzisz… że on… będzie… no wiesz… że będzie chciał cię…- wydukała Hermiona, patrząc na mnie z troską. Harry zerknął na nią i odparł:
-Hermiono, on zabija tylko tych śmierciożerców, którzy mu się jawnie narażą a skoro Dumbledore, jako przełożony Zakonu i Snape, jako partner Marty nie wiedzą o żadnym takim przypadku, są oboje bezpieczni.
-Ale Lucjusz Malfoy nie blefuje! Nie mówiłby tak, gdyby nie miał czegoś w zanadrzu… a ja boję się, że to może być coś poważnego, nawet jeśli nieprawdziwego.
-Lucjusz miałby podłożyć nam świnię, bo podejrzewa, że jesteśmy podwójnymi agentami, ale nie ma na to jeszcze dowodów?- myślałam na głos. -To byłoby możliwe, gdyby Voldemort przeprowadził jakąś tajną akcję i która zostałaby udaremniona przez ludzi z Ministerstwa czy coś w tym stylu: wtedy miałby dowód na to, że ma szpiega w gronie, co nie zmienia faktu, że nie wiedziałby kto nim jest. Śmierciożerców jest dużo i na pewno wszyscy skłamaliby… nie, to jest jakieś pogmatwane.
-Nie, nie, to by pasowało… Voldemortowi coś nie wyszło, wścieka się… Lucjusz Malfoy mówi mu, że widział ciebie i Snape’a na jakimś zebraniu albo słyszał wasze rozmowy… och, to może być cokolwiek, co rzuci cień na któregokolwiek śmierciożercę… a że akurat ma na pieńku z tobą, więc tym samym załatwi prywatne porachunki plus zasłuży się u Voldemorta.
Scenariusz Hermiony zszokował nieco zarówno mnie jak i Harry’ego: może nie tyle dlatego, że był straszny: przede wszystkim był realistyczny… niemniej, uzgodniliśmy, że porozumiem się w tej sprawie z dyrektorem szkoły.
-Draco nic nie wie o zebraniu?- zapytał cicho Harry.
-Nie. Nie wie nawet, że jestem w Zakonie… przecież nie wiemy, czy mogę mu ufać, chociaż ja uważam, że tak. Poza tym… nie mogę się ujawniać, prawda? I nie chodzi nawet o to, że on jest synem Lucjusza Malfoya.
-A co mu powiesz, kiedy udasz się na zebranie?
-Że wybieram się do was, kazaliście mi popilnować mieszkania, czy coś.- wzruszyłam ramionami.
-Nie pojawia się na zebraniach?
-Nie, nigdy. Harry, powiedziałabym mu, gdyby to ode mnie zależało, ale Zakon mi zabrania i nie mogę go narażać. Może być cichym agentem.
-A co, jeśli się dowie, że to było kłamstwo, z tym mieszkaniem?
-Nie dowie się.- powiedziałam stanowczo.- skoro mogłam ukrywać się przed tyloma ludźmi, to dlaczego nie udałoby mi się ukryć przed nim…? Chociaż ciężko mi milczeć na ten temat… nigdy z zasady nie rozmawiamy o Voldemorcie, a teraz to już przestaliśmy rozmawiać w ogóle o jego rodzinie. Chcemy w piątek jechać do moich rodziców.
-To wspaniale… my wybieramy się do Nory, bliźniacy świętują urodziny no i robią wielką fetę pod tytułem wyciągamy zapas ze sklepiku. Harry jedzie z nami i zostajemy tam do niedzieli.
-Gdybyście pojechali za tydzień, to nie musiałabym okłamywać po części Dracona.- mruknęłam ale Hermiona pokręciła głową.
-Nie ma mowy, nigdy nie wyjeżdżaliśmy, kiedy miałaś zebrania poza tym pamiętaj, że z reguły kilka dni potem jest zebranie w Zakonie.
Tak, to prawda. Hermiona zawsze była z Ronem i Harrym na miejscu, gdy udawałam się razem z profesorem Snapem na zebranie śmierciożerców.
W kwaterze wisiał wielki zegar z nazwiskami wszystkich członków Zakonu i tyleż samo srebrnych wskazówek, które ukazywały stan, w jakim znajdował się każdy z członków. Podobny zegar, tyle że rodzinny, miała mama Rona. Mimo że teoretycznie tajność misji Zakonu uniemożliwiała z reguły udzielenie pomocy zwłaszcza osobom, które szpiegowały śmierciożerców na zebraniach, jak profesor Snape czy ja, to zawsze jednak była nadzieja, że jeśli wskazówka przesunie się na „Śmiertelne zagrożenie", to będzie można podjąć jakieś działania w obronie ich życia.
Obowiązywały nas dyżury w Kwaterze pod zegarem, chociaż najczęściej bywającą tam osobą była mama Rona.
Tym razem zanosiło się na to, że będzie goręcej, niż zazwyczaj i choć ja też bałam się, wiedziałam, że nie mogę odmówić. Gra toczyła się o najmniejsze dowody zaufania i o wielkie czyny: stawka była spora; co prawda, nasze życie zawsze wchodziło w jej skład i zawsze musieliśmy z dwóch danych: Zakonu bądź życia wybrać to pierwsze, ale w tej sytuacji zapowiadało się na coś poważniejszego.

Profesor Dumbledore i profesor Snape potwierdzili moje domysły a właściwie ponury scenariusz Hermiony. Niezbyt to było pocieszające, ale trzymałam się. Profesor Dumbledore powiedział, że postara się zrobić co tylko w jego mocy, by dowiedzieć się czegoś więcej przed zebraniem, ale tym razem pierścień informacji okazał się skutecznie zamknięty i nic nie dało śledzenie. Byłam zdana na siebie i wiedziałam o tym: wiedział o tym też Zakon, ale pożegnanie było jak zwykle przed takimi misjami: krótkie, rzeczowe i szorstkie; ryzykując zawsze utratę życia, należało uodpornić się, poza tym mimo wszystko na duchu podnosiła mnie obecność Severusa Snape’a.

Tymczasem, zebranie przybliżało się: pozostało do niego już tylko dziewięć dni. Był piątek. Draco i ja przemierzaliśmy w spokoju wiejską uliczkę, otoczoną ozłoconymi blaskiem słońca polami i łąkami, barwnymi od kwiatów. Z daleka widziałam już górę przy zakręcie, za którą mieszkali moi rodzice. Po drodze opowiadałam Draconowi o nich i o moim dzieciństwie, tutaj spędzonym. Dochodziliśmy do zakrętu.
-Wiesz, moi rodzice byli bardzo tolerancyjni na te sprawy i nie traktowali mnie jak wariatki, bo umiałam latać, tylko rozumieli, co to znaczy i prawdę mówiąc, oni chyba oczekiwali bardziej tego zaproszenia do Hogwartu ode mnie. Są cudowni, zobaczysz, mama jest moją najlepsza przyjaciółką, tata zawsze był świetnym majstrem, stęskniłam się za nimi, ostatni raz byłam tu cztery tygodnie temu i chętnie zo…
Urwałam. Stanęliśmy na zakręcie, z którego zawsze doskonale widoczny był wesoły czerwony dach mojego domu i dym, unoszący się z komina. Draco złapał mnie mocno za ramię. Teraz nie było tego wesołego blasku słońca w dachówkach ani dymu; był za to wielki, zielony znak na niebie, ukazujący czaszkę, połykającą węża, dokładnie tuż nad kominem, który uchował się chyba cudem, bo cała reszta była doszczętnie spalona.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 9.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:47

Zaraz po śniadaniu napisałam krótki, rzeczowy list do profesora Dumbledore’a a już po półgodzinie miałam odpowiedź, w której dyrektor Hogwartu prosił o jak najszybsze spotkanie w szkole. Zebrałam się więc szybko i poszłam powiadomić przyjaciół o mojej wizycie.
-Będę niedługo, ktoś chce, żebym przekazała coś profesorowi Dumbledore’owi?
-Nie, raczej nie.- odparli chórem.
-Dobra, w takim razie idę. –pomachałam ręką. W przedpokoju dogonił mnie głos Hermiony:
-Uważaj na siebie!
-Taa, i jak spotkasz gdzieś po drodze ojca Dracona, to weź mu nakop!- dodał Ron, a ja parsknęłam śmiechem i wyszłam na ulicę. Ranek nie był najbardziej słoneczny, ale przynajmniej przestało padać. Spokojnie minęłam róg ulicy i teleportowałam się a kilka sekund później stałam już pod wielką bramą Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Musiałam wysłać profesorowi wiadomość przez patronusa gdyż szkoła posiada takie zabezpieczenia, iż nie mogłabym ot, tak, wejść sobie po prostu na jej teren. Już po chwili pojawiła się osoba, którą wysłano po mnie a był nią mój dawny opiekun, Severus Snape.
-Dzień dobry, profesorze.- przywitałam go standardowo, kiedy już otworzył mi bramę i wpuścił do środka.
-Dzień dobry, panno Pears. – mruknął i dodał, ruszając natychmiast.- Tędy proszę.
Bez słowa poszłam za nim. Profesor Snape podobnie jak między innymi ja, Hermiona, Harry i Ron, był członkiem Zakonu Feniksa, ale starannie się z tym ukrywał. Był moim partnerem a także mentorem w misji zleconej przez Zakon, tj. szpiegiem w szeregach śmierciożerców. Śledziliśmy ich, wykrywaliśmy plany Lorda Voldemorta i braliśmy udział w tajnych zebraniach śmierciożrców. Zadanie było ściśle tajne, wiedzieli o nim oprócz nas tylko moi przyjaciele oraz profesor Dumbledore i kilku aurorów.
Do kręgu śmierciożerców należał też Lucjusz Malfoy i dlatego jego słowa o tym, iż rzekomo wie o mojej podwójnej roli były tak niebezpieczne. W każdej chwili mógł donieść Czarnemu Panu o mnie, tym samym wydając na mnie wyrok śmierci, a profesor Snape nie mógłby nic zrobić, ponieważ musiał pozostać nieujawnionym w myśl zasad; gdyby spróbował mi pomóc, sam stałby się podejrzanym a tym samym -spalonym dla Zakonu. Mieliśmy obowiązek spośród wierności Zakonowi połączonej ze ścisłym przestrzeganiem jego zasad oraz ratowania własnego życia wybrać zawsze to pierwsze, bez względu na wszystko, chyba że ratowanie współtowarzyszy byłoby lepsze dla Zakonu, ale takie sytuacje praktycznie nie miały miejsca.
Dość szybko doszliśmy do budynku szkoły. Wewnątrz Snape powiedział do mnie tonem doskonale obojętnym:
-Profesor Dumbledore oczekuje pani w swoim gabinecie. Pani wybaczy, ale muszę wracać na zajęcia.
-Dziękuję… do widzenia, profesorze.
-Do widzenia.
Skinąwszy mi głową, odwrócił się i znikł w korytarzu wiodącym do lochów. Odwróciłam się i ruszyłam schodami na górę. Po drodze do gabinetu profesora Dumbledore mijałam uczniów, którzy przyglądali mi się z ciekawością, ale żaden z nich mnie nie zaczepił. Na widok Ślizgonów uśmiechałam się w duchu, bo przypominały mi się moje lata, które tu spędziłam w takim samym stroju, z zielono-srebrnymi lamówkami.
Stanęłam przed posągiem chimery, która strzegła wejścia do gabinetu dyrektora i wypowiedziałam hasło, które profesor Dumbledore podał mi w liście. Chimera odskoczyła, ukazując koliste schody, prowadzące do pięknych, drewnianych drzwi. Zapukałam, a usłyszawszy zaproszenie, weszłam do środka.
Kiedy uczyłam się w Hogwarcie, nieczęsto miewałam okazję do bycia w gabinecie dyrektora, który był naprawdę imponujący. Szczerze mówiąc, zapoznałam się z nim lepiej dopiero po ukończeniu szkoły, kiedy zaczynałam pracować dla Zakonu Feniksa. Dyrektor starał się unikać sprowadzania członków Zakonu do Hogwartu, ale kiedy nie miał pretekstu ani czasu, by spotkać się na innym, bardziej neutralnym gruncie, spotykaliśmy się z nim właśnie tutaj, czasem tylko udając, że jesteśmy z ministerstwa bądź z Proroka Codziennego.
-Witaj, Marto. –profesor Dumbledore odłożył szybko pióro, odsunął od siebie pergamin i wstał zza swojego dużego biurka, by przywitać się ze mną.
-Witam, panie profesorze.- uśmiechnęłam się. –Miło pana widzieć.
-Tak, tak, z pewnością, szkoda tylko, że w takiej sprawie , nieprawdaż? –przymrużył filuternie oko i wskazał mi puszysty fotel przed biurkiem.- Siadaj proszę, czego się napijesz? Dostałem właśnie znakomitą herbatę z Irlandii, znajoma z Ministerstwa spędza tam urlop, wie, jak przepadam za wywarami ziołowymi z mocną domieszką owoców… może skosztujesz?
-Dziękuję, może być.
-Proszę.- dyrektor machnął krótko różdżką a przede mną pojawiła się cieniutka filiżanka aromatycznej, parującej herbaty.
-Dziękuję, jest naprawdę genialna.- powiedziałam, upiwszy łyk.
-Cieszę się.
-Milczeliśmy chwilę a potem profesor Dumbledore zaczął swój wywiad.
-Nie ukrywam, że twój list zaniepokoił mnie. Rozumiem, że Lucjusz Malfoy zasugerował ci w rozmowie, że wie o twojej pracy dla kogoś poza Lordem Voldemortem, tak?
-Tak.
-Mogłabyś opowiedzieć dokładnie, jak do tego doszło?
-Spotkałam Dracona Malfoya w ministerstwie, zaczęliśmy rozmawiać, no i wtedy podszedł jego ojciec… trochę się pokłóciliśmy… między innymi powiedziałam, że niezbyt chwalebną drogę do szczęścia Dracona wybrał, wręczając całe życie łapówki oraz omijając rozmaite przepisy, na co on powiedział, że jak na prawnika to niezbyt chwalebne, by oskarżać go publicznie bez dowodów zwłaszcza, i że on bez trudu mógłby udowodnić j e m u, że gram na dwa fronty i że to nie j e m u jestem wierna. Oczywiście, starałam się nie okazać, jak bardzo mnie to zaniepokoiło, by byłoby to równoznaczne z przyznaniem się do podwójnej roli… spytałam tylko, czy to ultimatum, a on powiedział, że nie chce o tym dłużej dyskutować i że powinnam się cieszyć, że ktoś taki, jak on dał komuś takiemu, jak ja wybór. Oczywiście, chodziło o to, żebym dała spokój Draconowi, bo jak nie, to rozpoczniemy otwartą wojnę.
-Otwartą wojnę, tak? To jego własne słowa?
-Dokładnie jego własne.
-Zastanawiające.- Dumbledore zetknął czubki palców i spojrzał przez nie w jakiś punkt w próżni, głęboko myśląc. – Zwłaszcza, że z tego, co mi wiadomo, wasza działalność, twoja i Severusa jest wciąż z powodzeniem utrzymywana w konspiracji… a słowa Lucjusza dowodzą, że wcale nie z takim powodzeniem.
-No właśnie… panie dyrektorze, pan dobrze wie, co się dzieje na tych zebraniach i na wszystkich akcjach… posiada pan raporty… nikt nas nie podejrzewał ani nikogo innego, nie zdradziliśmy się z niczym, chyba że to tylko gra w ciemno, może to tylko jakiś ryzykowny blef…- powiedziałam cicho i niepewnie, nie chcąc zakłócać jego rozmyślań.
-Wiesz dobrze, jak niebezpiecznym graczem jest dla nas Lucjusz… przed upadkiem Lorda Voldemorta był jego prawą ręką, a po jego upadku pierwszym, który zaprzeczał swym powiązaniom z nim… a teraz został przywrócony do łask, chociaż ciągle spłaca swój dług… może właśnie w ten sposób, chociaż miejmy nadzieję, że nie… ale jesteś pewna, że nikt cię nie śledził teraz?
-Na pewno nie, poza tym zawsze mogę powiedzieć, że ma pan kłopoty z prawem, panie dyrektorze.- rzuciłam i zaraz chwyciłam się za usta, podczas gdy dyrektor wybuchł śmiechem. –O matko, przepraszam… nie powinnam była… chodziło mi o to, że gdyby ktoś miał podejrzenia, to…
-Nie przejmuj się, każda chwila śmiechu jest bardzo cenna. –uśmiechnął się już i, chwyciwszy dzbanek, zaproponował mi dolewkę herbaty. Zgodziłam się. Milczeliśmy znów kolejne pięć minut.
-W sprawie Lucjusza i jego słów należy działać niezwłocznie. Podczas najbliższego zebrania powiadomię o tym wszystkich członków Zakonu. Myślę, że do tego czasu jesteście bezpieczni, zwłaszcza, że kolejne zebranie śmierciożerców odbywa się, zgodnie z waszymi informacjami, za miesiąc kilkanaście kilometrów pod Antrim, zgadza się?
-Tak.
-No więc sądzę, że przez te kilka tygodni nic niepokojącego nie powinno się zdarzyć, ale proszę, informuj mnie o wszystkim. Powiadomię o tym też profesora Snape’a.- powiedział i, odwróciwszy się na chwilę, wrzucił szczyptę proszku Fiuu do kominka i powiedział do mnie cicho: - Powinien już kończyć lekcje… Severusie, jak skończysz dręczyć podopiecznych profesor McGonnagall z trzeciego roku na temat właściwości tojadu żółtego, zajrzyj proszę do mojego gabinetu.- odwrócił się do mnie i zapytał: -Coś jeszcze?
-Nie, to wszystko, panie dyrektorze.
-To może w takim razie porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym?- uśmiechnął się tajemniczo i, skłoniwszy głowę, powiedział z szacunkiem: -Serdeczne gratulacje z okazji promocji i propozycji wyjazdu na wymianę międzynarodową. Przepływ wieści z Ministerstwa do Hogwartu działa na okrągło.- mrugnął okiem.
-Och, bardzo dziękuję, tylko że ja odrzuciłam tę ofertę; nie mogłabym jej przyjąć, to byłoby wbrew mnie poniekąd…
-No i trudniej byłoby komunikować się z Zakonem, prawda?- dorzucił profesor żartobliwie, na co zaśmiałam się i przyznałam:
-Faktycznie, o tym pomyślałam dopiero na sam koniec… to jest pierwszorzędny argument, lecz nie nadawałby się dla pana Ministra.
-To z pewnością racja, nie byłby tym zachwycony jak i zresztą nie będzie z powodu twojej odmowy. Znam Korneliusza wystarczająco długo, dotąd bardzo wielu matołków przewinęło się przed jego biurkiem, chociaż pod skrzydła Wizengamotu trafiają najlepsi, więc miał wiele powodów, by bardzo sobie cenić ciebie a teraz sprawiłaś mu zawód.
-Tak… to znaczy… nie mogłam postąpić inaczej, bo jednak… chciałam zachować …życie prywatne. To znaczy… ekhem… jestem szczęśliwa z obecnego stanu rzeczy. Wiem, pewnie panu to trudno zrozumieć.
-Przeciwnie, bardzo dobrze to rozumiem.- pochylił się i dodał tonem, jakby zdradzał mi wielką i pilnie strzeżoną tajemnicę. –Miłość jest najpiękniejszą sprawą, jaka może nam przydarzyć się w życiu i jako taka wymaga traktowania ponad wszystko… łatwo można ją stracić a bardzo trudno odzyskać, podobnie jak raz stracone zaufanie czy przyjaźń.
-Dziękuję, profesorze.- odparłam cicho, czerwieniąc się. – Miło to słyszeć.
Bardzo dziwnie się czułam, rozmawiając o swoich uczuciach z moim dawnym dyrektorem a obecnie osobą kierującą organizacją antyczarnomagiczną… ale skoro mogłam usłyszeć coś takiego, opłacało się. Harry zawsze uważał, że Dumbledore zasługuje na pełnię zaufania w każdej sprawie, nawet jeśli byłaby to sfera bardzo prywatna a teraz miałam okazję stwierdzić, że nie pomylił się.
-Skoro już jesteśmy w tym temacie, proszę tylko, choć pewnie sama znasz zasady, byś uważała zwłaszcza teraz na swoje postępowanie w stosunku do ojca Dracona i zachowanie w jego towarzystwie. Po prostu stała czujność, jak to lubi powtarzać Alastor, dobrze? Mimo całej swej niechęci do ciebie może pokusić się o wykorzystanie pewnych relacji między tobą a swoim synem do celów, które posłużyć mogłyby Czarnemu Panu w sposób, który zaszkodziłby Zakonowi i jego członkom.
-Tak, oczywiście, to zrozumiałe.
-Cieszę się bardzo.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Profesor, nie ruszając się z miejsca, powiedział „Proszę” a do środka wszedł profesor Snape. Dumbledore bez użycia różdżki wyczarował drugi fotel i wskazał mu go z uprzejmym uśmiechem, następnie zaproponował także herbatę, ale profesor Snape odmówił.
-Lucjusz Malfoy zasugerował Marcie, że wie o jej podwójnej lojalności, tak to ujmijmy. Twoim zdaniem istnieją ku temu przyczyny lub mogły zaistnieć, Severusie?
-Nie sądzę.- odpowiedział z kamiennym spokojem profesor Snape, prostując się lekko. –Chyba że także w Zakonie jest szpieg.- powiedział, patrząc na Dumbledore’a uważnie, ale ten odsunął jego podejrzenia, mówiąc:
-Ufam wszystkim członkom Zakonu bez wyjątku i nie sądzę, że wśród nas jest zdrajca. Myślę raczej, że póki co, Lucjusz pozostaje w sferze podejrzeń. Znasz go dłużej, uważasz, że mógłby prowadzić śledztwo na własną rękę, by zmazać swoją winę?
-Bardzo możliwe, o ile zleciłby mu to Czarny Pan… sam nie przyłożyłby ręki do żadnego z tego typu przedsięwzięć, gdyż za bardzo liczy się od pewnego momentu ze zdaniem i wolą Czarnego Pana, choć w pozostałych sferach życia wykazuje spryt i przebiegłość, mogące mu pomóc w tym zadaniu, gdyby potrafił właściwie nimi operować. – wyjaśnił chłodno.
-Jego słowa, w formie groźby odnosiły się raczej do Marty, więc nie mamy podstaw do przypuszczania, czy zna innych członków i jak dużo o naszej działalności wie. Wykluczam też możliwość blefowania… przynajmniej na razie. Moim zdaniem, jesteście bezpieczni do czasu zebrania w Antrim… ale mimo wszystko, należy wzmóc czujność, rzecz jasna, niezauważalnie dla wroga.
-Mogę wiedzieć, w jakich okolicznościach doszło do takich pogróżek?- zapytał Severus, patrząc na mnie.
-Drobna awantura w Ministerstwie o podłożu prywatnym, groźby które odebrałam jako ultimatum… chodziło o Dracona i mnie… użył też zwrotu otwarta wojna.
-Mówiłem już Marcie o specjalnej czujności, skoro teraz będzie widywać częściej Lucjusza, ale nie sądzę, by mogła więcej dla tej sprawy zrobić. – dodał Dumbledore. –Chyba że ty masz jakieś zastrzeżenia bądź pomysły, chętnie ich wysłuchamy.
-Zgadzam się z panem, dyrektorze. Można też porozumieć się z resztą członków na zebraniu co do Lucjusza i zagrożenia, jakie na razie pada na Martę, ale niedługo może paść na cały Zakon.
-Pomyślałem o tym.- uśmiechnął się i spojrzał na nas. – Miło, że się zgadzamy. Cóż… Myślę, że to już wszystko, chyba że… Marto? Severusie?
-Nie, ja już nic…- potrząsnęłam głową a profesor Snape zrobił to samo.
-W takim razie dziękuję wam bardzo, ale niestety, czas nas goni… o drugiej muszę być w Ministerstwie. Marto, bardzo dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia do następnego naszego spotkania, Severusie, możesz już odejść, nie będę zatrzymywać cię dłużej.
-Do widzenia.- powiedzieliśmy jakoś razem, profesor Snape i ja, i opuściliśmy okrągły gabinet. W milczeniu przeszliśmy na niższe kondygnacje budynku i tam dopiero się rozstaliśmy, zanim jednak poszliśmy każde w swoja stronę, profesor Snape powiedział do mnie:
-Powodzenia z Lucjuszem.
-Dziękuję… chociaż nie bardzo rozumiem, dlaczego…?- spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Odwzajemnił mi się lekkim błyskiem w oku i tajemniczą wypowiedzią.
-Draco jest wystarczająco silny by mu się przeciwstawić, nie przejmuj się traktowaniem jego rodziny.
Aha… no tak… dziękuję… i do widzenia…- odparłam po chwili, kaszląc lekko, bo zaskoczenie nijak nie chciało mnie opuścić, chociaż już nie raz mój były opiekun potrafił być ze mną szczery i pomóc mi kilkoma tajemniczymi słowami, tak jak dziś.
-Do widzenia.- skłonił się lekko i, odwróciwszy się na pięcie, udał się w stronę podziemi. Poczekałam aż zejdzie do lochów, pokręciłam głową, by niedowierzanie uleciało na dobre i pchnęłam wielkie drzwi zamku.

Po powrocie do domu streściłam rozmowę z dyrektorem Hogwartu przyjaciołom. Poczuli ulgę na wieść o tym, że profesor Dumbledore potraktował sprawę poważnie, poważniej, niż się spodziewaliśmy. Niemniej, oczywiście, wszyscy troje radzili mi naprawdę uważać do czasu zebrania śmierciożerców w Antrim.

Profesor Dumbledore nie mylił się również co do Ministra Magii i jego stosunku do mojej decyzji, odnoszącej się do wymiany ze Szwecją. Nie był zachwycony moja odmową, najwyraźniej liczył, że mimo wszystko po namyśle zdecyduję się tam pojechać, ale w końcu udało mi się go udobruchać i sprawić, że moje argumenty przemówiły do niego.

Nareszcie mogłam szczerze powiedzieć, że jestem o wiele szczęśliwsza niż jeszcze kilka tygodni temu. Myśl o tym, że może w końcu moje życie jakoś się ułoży, towarzyszyła mi stale, poza tym Draco bardzo dbał o to, by uśmiech był jak najczęstszym gościem na mej twarzy. Żadne z moich przyjaciół nie odnosiło się do niego z niechęcią, bo dzięki Hermionie wszyscy przywykli do tego, że jest częstym gościem i polubili go. Do łez śmiechu i wzruszenia doprowadził mnie Harry, mówiąc któregoś dnia, kiedy wróciłam wieczorem do domu po spotkaniu z Draconem:
-Nie twierdzę, że już go polubiłem, bo takich spraw, jakie wyczyniał nam w szkole do piątej klasy trudno zapomnieć, ale zdaje się, że wyrósł na porządnego faceta, w każdym razie, nie znam nikogo, kto tak potrafiłby kochać ciebie i tak o ciebie dbać… a jednocześnie jest genialnym przyjacielem, mam rację?
Bardzo cieszyło mnie to, w jaki sposób do całej sprawy podchodzili, bo zależało mi na ich zdaniu. Wspierali mnie zawsze i wszędzie.

[ Brak komentarzy ]


« 1 3 4 5 6 7 8 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki