Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

"Pamiętnik Marty Pears "
Pamiętnikiem opiekuje się Margot

  Wpis dla Czytelników
Dodała Marta Pears Czwartek, 16 Lipca, 2009, 20:36

Moi drodzy. Wiem, że od maja nie było notki. A nie było, bo strona miała problemy a potem... a potem ja sama zauważyłam, że i tak nikomu nie robi, czy wpis jest, czy go nie ma. Doszłam do wniosku, że publikowanie tego opowiadania na stronie w tym pamiętniku zaczyna się z wolna mijać z celem i nie sprawia mi przyjemności tej, co kiedyś. Ponieważ jednak cenię sobie wszystkich, którzy chcą poznać dalsze losy Marty - a pamiętajcie, że do końca jeszcze trochę! - nie zamierzam zostawić Was z niczym. Odchodzę z pamiętnika, ale jeśli ktokolwiek chce przeczytać dalsze części (a wiele jest napisanych, nie mówię, że wszystkie, ale wiele), niech zgłosi się do mnie na maila (marta.g3@vp.pl)lub na gg: 7486705 .
Dziękuję na koniec wszystkim, którzy pomogli w założeniu i przetrwaniu pamiętnika i którzy sprawili, że warto było pisać. Dziękuję :) Do usłyszenia być może niebawem :)

[ 2226 komentarze ]


 
Część 57.
Dodała Marta Pears Środa, 06 Maja, 2009, 13:26

-Aha i piętnastego jest zebranie.
-Piętnastego? O której i gdzie?
-Nie wiem, Severus mi nie powiedział.
-A… właśnie, czy mam jakoś z nim…
-Udaj się na zebranie z Lucjuszem. Przepraszam, ale muszę już iść, King na mnie czeka, zaraz zaczynamy akcję, pa i powodzenia!
-Nie dziękuję, pa! Uważaj na siebie, Tonks!
Wysoka, zgrabna, choć może trochę zbyt chuda dziewczyna z ciemnorudym warkoczem wybiegła z kwatery, jak zwykle budząc portret wściekłej byłej właścicielki domu przy Grimmauld Place. Westchnęłam, spojrzałam na zegarek i poszłam do kuchni, zrobić sobie herbaty. Przede mną parę godzin oczekiwania.
Była ponura, październikowa noc. Otrzymałam dyżur w Kwaterze, podczas gdy King i Tonks mieli dorwać Dołohowa na gorącym uczynku. Oczywiście, Lucjuszowi powiedziałam, że spędzam noc u przyjaciół. To był jeden z tematów, na jaki wolałam z nim nie rozmawiać: ostatecznie może i się zmienił w stosunku do mnie, ale nie miałam pewności, że zupełnie wystąpił z grona śmierciożerców, choć jego zachowanie było prawdziwie zaskakujące.
Oczywiście, wiedziałam, że godząc się na zamieszkanie z nim, godzę się na pakt milczenia o sprawach Zakonu, nie sądziłam jednak, że będzie to tak proste. Lucjusz zdawał się zapomnieć o tym, że stoimy ideologicznie po dwóch stronach barykady i wcale się z tym nie kry ani zbytnio nie ujawniał. Nie poruszałam tego tematu dla bezpieczeństwa lecz w głębi duszy zastanawiałam się, o co mu chodzi i czy to jakaś gra, czy kolejna zmiana.
Dotąd nie myślałam o technicznej stronie mojej pracy dla Zakonu po tym, jak zamieszkałam z ojcem Dracona. Zapewne sądziłam, że „jakoś to się załatwi”, ale byłam święcie przekonana, że nadal będę pracować z prof. Snapem! Słowa Tonks nieco mnie więc zaskoczyły, mimo że były rozsądne, jak osądziłam po zastanowieniu się. Ciekawe, jak podejdzie do tego Lucjusz , pomyślałam, siadając w fotelu z kubkiem herbaty i patrząc na zasłonięte storami okna. Czy sam zaproponuje wspólne udanie się na zebranie śmierciożerców? Skoro wie o nim Kwatera, wie też pewnie i on…
Jeśli dziwiła mnie obojętność ojca Dracona na to, co poprzednio stanowiło rdzeń jego życia, to trudno byłoby nazwać to, co poczułam, gdy w noc z piętnastego na szesnastego października chciałam po cichu wymknąć się z Wiltshire i udać do Corax (tam bowiem miało się odbyć zebranie, z tego, co napisał mi prof. Snape) a w holu natknęłam się na Lucjusza.
-Nie śpi pan?- zapytałam głupio o jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy. W dłoni trzymałam płaszcz.
-Idziesz tam?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Jego głos był twardy. Przełknęłam ślinę. Decydujący moment… co powiedzieć?
-A pan nie?
-Nie pozwolę ci tam iść.- podszedł do mnie. -Popełniasz błąd… ty… nie powinnaś do nich należeć.
-Przecież sam pan wie, że śmierciożercą się jest raz na całe życie.- powiedziałam z niedowierzaniem. To dlatego przez cały czas nie wykazywał zainteresowania, myślałam, że nie wie o zebraniu a on świadomie nie chce tam iść…
Ze względu na ważność misji Zakonu nie mogłam pozwolić sobie na uzależnienie się od decyzji Malfoya; kiedy więc do dnia poprzedzającego zebranie w Corax nie zagadnął mnie ani słowem na ten temat, zmuszona byłam ratować się innymi sposobami. Skontaktowałam się z profesorem Snapem, który podał mi godzinę i miejsce zebrania; poinformowałam go też, że ze strony Lucjusza nie mogę liczyć na wsparcie i że niepokoi mnie to. Severus kazał mi nie zwracać na to uwagi, ale po tym, jak krótko mi odpisał, zrozumiałam, że zwrócił uwagę.
-Czarny Pan ma wielki cel, ale dochodzi do niego po trupach.- powiedział przez zaciśnięte zęby. -Nie mogę… nie mogę tam iść!
-Jeśli pan tam nie pójdzie, zostanie pan ukarany. On będzie zły…
-Nie mogę tam iść.- powtórzył. Patrzyłam na niego i myślałam gorączkowo, co zrobić, żeby go przekonać. Byłam pewna, że jeśli nie stawi się na zebraniu, Voldemort nie będzie się z nim patyczkował.
-Wiem, że się pan zmienił… nie może…
-Nie idź tam, proszę. Przez to straciłem Dracona i Narcyzę… nie chcę, żebyś ty też w to wpadła.
-Ale… panie Malfoy…
-Zrozum, on postępuje źle. Nie mogę… nie mam już przekonania co do jego ideologii. Nie wierzę w to, że on polepszy świat… nie można polepszyć świata, odbierając nam osoby, które…- urwał i spojrzał na mnie. Widziałam, że jest bardzo zdenerwowany, a czas płynął. Dobrze, że nie jest za nim, tylko czy akurat teraz musiało to wyniknąć? Nie mogę tam nie iść… to wzbudzi podejrzenia… co robić, Boże, pomóż!
Spojrzałam na niego raz jeszcze, uważniej. Byłam pewna, że nie kłamie. Założyłam płaszcz, odwróciłam się i ruszyłam w stronę drzwi lecz on złapał mnie mocno za dłoń i obrócił ku sobie.
-Nie rób tego.- niemalże warknął na mnie. Szczęki mu drgnęły. -Nie idź tam, rozumiesz?
-Niech mnie pan puści, skoro obraca się pan przeciwko niemu, to pana sprawa, ja podejmę sama decyzję!- odparłam, bo teraz byłam już zirytowana i bałam się, że wszystkie moje plany legną w gruzach. Lucjusz stracił nad sobą panowanie i wiedziałam, że nie da się nijak przekonać. Wyrwałam się mu i pobiegłam do drzwi. Gdy chciałam je otworzyć, poczułam koniec różdżki na swoim karku.
-Jeśli otworzysz te drzwi, oszołomię cię.
Stałam bez ruchu. Do jasnej cholery! Co ja mam teraz zrobić? Na pewno się nie zawaha przed Drętwotą… Słyszałam, jak ciężko oddycha. Obróciłam się w jego stronę a on opuścił dłoń, patrząc na mnie uważnie. Zastanawiałam się nad tym, co powinnam teraz zrobić i przychodziła mi do głowy tylko jedna rzecz. Ba, ryzykuję tak wiele!
Wyciągnęłam różdżkę i skierowałam ją przeciwko niemu. Uniósł nieco brwi lecz nie spuścił ze mnie wzroku. Patrzyłam w jego zwężone źrenice. Tylko to jedno zaklęcie! , pomyślałam w duchu i uniosłam różdżkę, jak do ataku. To wystarczyło.
- Expelliarmus! - zawołał.
- Tacitum Consensus!
Różdżka Lucjusza skierowała się dokładnie naprzeciw mojej i promienie obu złączyły się w jeden. Oślepiło nas na ułamek sekundy fioletowe światło, a potem zakończyłam połączenie.
Lucjusz patrzył na mnie z wyraźnym niedowierzaniem, a także na swoją różdżkę.
-Co to było?- zapytał z wściekłością pomieszaną z lękiem. -Co ty zrobiłaś?
Odetchnęłam głęboko i spokojnie zdjęłam płaszcz. Dłonie mi trochę drżały. Nie sądziłam, że ten czar będzie tak wyczerpujący. Machinalnie rozpięłam guzik szaty i zsunęłam ją z ramion, zostając w swetrze. Podwinęłam lewy rękaw aż do barku. Lucjusz śledził moje ruchy w milczeniu; w chwili, gdy ujrzał moje nagie ramię, bez śladu Mrocznego Znaku, drgnął silnie.
-Miał pan rację.- powiedziałam cicho. Czułam na czole krople potu. Tak, byłam osłabiona, ale już było po wszystkim… teraz najważniejsze, by zrozumiał… -Należę do organizacji o nazwie Zakon Feniksa. Jestem szpiegiem wśród śmierciożerców. Jest pan odtąd związany Tajemnicą, więc jeśli mnie pan oszukał, jeśli spróbuje pan przekazać tę informację jakiemuś śmierciożercy, pan zginie również. Teraz muszę już iść. Wrócę za parę godzin.
Słyszał, jestem pewna, że słyszał, ale wyraźnie był wstrząśnięty. Chciał coś powiedzieć lecz nie mógł. Różdżka wysunęła mu się z ręki. Dumbledore miewa czasem genialne pomysły, pomyślałam z uznaniem, zamykając za sobą drzwi i spiesznie podążając w kierunku bramy. Chłodne powietrze otrzeźwiło mnie. Ochłonęłam. Oby się jeszcze nie zaczęło!
Kiedy byłam na Grimmauld Place w noc akcji Tonks i Kingsleya, tak naprawdę chodziło nie tyle o dyżur, co o spotkanie z prof. Dumbledorem. W ramach dodatkowego zabezpieczenia nałożył na mnie Zaklęcie Milczącej Przysięgi, Tacitus Consensus . Czar ten działa podobnie, jak Zaklęcie Tajemnicy i Wieczysta Przysięga, a polega na tym, że wybraną osobę można uczynić nierozerwalnym strażnikiem tajemnicy - powierzonej dowolnej informacji- tylko wtedy, gdy osoba ta spróbuje pozbawić cię różdżki za pomocą Expelliarmusa . Wypowiedzenie formuły Zaklęcia Milczącej Przysięgi spowoduje wówczas połączenie się różdżek oraz nałożenie czaru na drugiego strażnika. Gdyby chciał on przekazać powierzone mu dane komuś innemu nie w sposób określony przez Tacitus Consensus , zginąłby natychmiast. Pamiętam, że powiedziałam wtedy do Dumbledore’a, że szkoda, że nie odkrył tej formuły wcześniej, gdy byłam z Draconem. Odpowiedział: ‘Musiałem być pewien, że zadziała i będzie bezpieczny. Źle nałożony może mieć fatalne następstwa, nie chciałem ryzykować życia któregokolwiek z was.’
Z chwilą, gdy uświadomiłam sobie, że Lucjusz zmienił swoje poglądy diametralnie, zrozumiałam, że tylko przekonując go, że nie jestem prawdziwą śmierciożerczynią umożliwię sobie kontynuowanie misji dla Zakonu. Wiedziałam, że samo udowodnienie, iż nie mam wypalonego na ramieniu Mrocznego Znaku nie uchroni mnie w razie, gdybym pomyliła się co do niego i gdyby zechciał wydać mnie śmierciożercom. Tacitus Consensus przypieczętował to wotum zaufania w sposób ostateczny.
Tymczasem, biegłam ścieżką między wrzosowiskami do zgromadzenia w oddali. Wiało i było mało przyjemnie, ponadto wciąż nie doszłam w stu procentach do siebie po nałożeniu Zaklęcia Milczącej Przysięgi. Żeby się szybko skończyło! , poprosiłam w duchu, zajmując swoje miejsce w szeregu, wyrównując oddech i oczyszczając umysł.

[ 408 komentarze ]


 
Część 56.
Dodała Marta Pears Niedziela, 19 Kwietnia, 2009, 19:54

Faktycznie, następnego dnia okazało się, że to Stworek jest autorem nocnego pożaru i tego nędznego psikusa z zamknięciem w bibliotece. Nie wiem, jak to się stało, że się przyznał - mam tylko nadzieję, że ojciec Dracona nie zrobił mu krzywdy. Za karę miał mnie przeprosić lecz odmówił i uparcie wpatrywał się w swoje brzydkie, małe stopy, gdy jego pan stał nad nim z wymagającą miną a ja stałam obok, czując się trochę dziwnie.
-Stworku, to jest nasz gość i jako taki wymaga szacunku, rozmawialiśmy o tym.- żachnął się Lucjusz po paru minutach bezwzględnej ciszy. -Rozkazuję ci przeprosić Martę!
-Stworek bardzo szanuje swojego pana, ale nie może wykonać tego rozkazu przy całym swym oddaniu szlachetnemu rodowi Malfoyów.- wymamrotał skrzat. Jego pan powtórzył rozkaz, Stworek- swoje i tak to trwało jeszcze przez pewien czas.
Ostatecznie nie doczekałam się przeprosin od Stworka, chociaż skrzat nie został wydalony ze służby (zbyt wiele spraw prywatnych znał, poza tym, był już stary i trudno by było znaleźć kogoś na jego miejsce a jemu samemu - nowy dom). Nie pojmowałam z początku, jak taki mały skrzat mógł w swym zacietrzewieniu posunąć się aż do zrzucenia na mnie winy za spalenie książek; nie mieściło mi się w głowie, że potrafił mnie nie cierpieć do takiego stopnia. Nie próbowałam jednak być dla niego milszą (uprzejma byłam nadal), bo wiedziałam, że zostałabym za to ofuknięta i nazwana po raz n- ty jakimś miłym określeniem, które mamrotał sobie pod nosem, mijając mnie, a które brzmiały dziwnie podobnie do „szlama”.
W połowie września dostałam bardzo uprzejmy i elegancki w tonie list od Ministra Magii. W liście tym wyrażał radość z powodu mojego uniewinnienia i zapewniał, że Ministerstwo zawsze stało po mojej stronie (akurat!). Jednocześnie informował o zakończeniu mojego urlopu i pytał, czy zechcę wrócić na zajmowane dotąd stanowisko. Zaprosił mnie na rozmowę w poniedziałek o dwunastej.
Nie wahałam się ani chwili z decyzją o pójściu na spotkanie. Zjawiłam się w gabinecie Knota o oznaczonej porze, ale tylko po to, by…
-Chce pani złożyć rezygnację?- zapytał, rzucając okiem na pismo, które mu podałam. -Jest pani tego całkowicie pewna?
-Tak, panie ministrze.- potwierdziłam patrząc na jego śmieszną, podłużną twarz z ostrym podbródkiem i małe oczka przepełnione zdumieniem oraz niezrozumieniem.
-Ależ… jeśli wolno spytać, bo nie napisała pani tego tutaj… jakie są powody tej decyzji? Czy to coś z naszej strony, złe warunki, za niska pensja?
-Nie, myślę o założeniu kancelarii, ale jeszcze nie teraz.
-No, cóż… skoro tak… jest mi bardzo przykro, że kończy pani z nami współpracę, ale życzę powodzenia na nowej drodze życia.- powiedział i uśmiechnął się głupio. -Przepraszam, wiem, jak to brzmi.
-Dziękuję. Oboje dobrze wiemy, że jest to panu na rękę. Może i moje zaświadczenie o niekaralności straciło tylko ważność na miesiąc, ale i tak zapewne adnotacja trafiła do moich akt. Szanuję Ministerstwo i nie chcę panu bruździć. Do widzenia.- to mówiąc, opuściłam jego gabinet. Noo… chyba mogę być z siebie dumna! , pomyślałam, skręcając do wind i wpadłam na Hermionę.
-Cześć, Marta!- spojrzała na mnie z zaskoczeniem. -A co ty tu robisz? Wróciłaś do pracy?
-Nie, nie… przeciwnie, właśnie złożyłam prośbę o rezygnację.- uśmiechnęłam się wesoło. Hermiona parsknęła śmiechem.
-No, to pewnie załatwiłaś Knota na amen! Miał minę, co? Wiesz co, jak masz chwilę, chodźmy na herbatę, pogadajmy, mam akurat luz w robocie… chyba, że się spieszysz?
-No coś ty, mam teraz dużo wolnego czasu.
Poszłyśmy do bufetu. Hermiona zamówiła sobie i mnie białą herbatę z nutą morelową i zajęłyśmy stolik w kącie.
-Nie widziałam cię od miesiąca, powiedz, jak ci tam?- zapytała, gdy już dostałyśmy filiżanki z parującą porcją teiny.
-A jak mi ma być?- roześmiałam się. - Zamierzam tam zostać na stałe… pisałam już do Dorian w sprawie mieszkania, wraca w grudniu z wymiany i wprowadzi się na Florence Alley z powrotem. Nie chciała czynszu za te parę miesięcy, wiedziała, co się ze mną działo. Jest dobrze, Stworek mnie nie akceptuje, ale Lucjusz go ustawił.
-Stworek przesiąkł jego poglądami.- prychnęła. -Słuchaj, ale naprawdę jest ci tam dobrze? Lucjusz jak się zachowuje? Bo nie obraź się, ale odniosłam wrażenie, że… jak wyprowadziłaś się tam, to… trochę nam się urwały kontakty.
-Hermiono, to wszystko dlatego, że musiałam się tam zaaklimatyzować. Naprawdę nic się nie zmieniło poza tym, a Lucjusz… no, cóż, jest o wiele inny, niż ten, jakiego znałam dotąd. Już prawie przywykłam do tego, że traktuje mnie przyjaźnie.
-Ufasz mu?
-Hm… powiem tak, mam się na baczności lecz jednocześnie widzę, że on się stara, żeby wszystko jakoś naprawić. Nie mogę tego zignorować.
-Kurczę, chciałabym, żeby wszystko się między wami ułożyło, ale coś nie mogę uwierzyć, że on naprawdę przeszedł na inną wiarę.
-Kiedy stracił Narcyzę, uświadomił sobie, że mogłam zrobić wszystko, ale nie mogłabym odpowiadać za jej śmierć. On… nie powinien być sam.
-Marta…- spojrzała na mnie z niedowierzaniem. -Ty się nad nim litujesz?
-Hermiono, nie trywializuj. Ja tylko… żal mi go.- dokończyłam ciszej. -Zrozum, obserwowałam go przez ten czas, śmierć żony naprawdę nim wstrząsnęła. To ty mi mówiłaś, że każdy zasługuje na drugą szansę, prawda?
-Przez tyle lat cię gnębił a teraz nagle tęskno mu za synową?- wbrew mej prośbie, pozwoliła sobie na ironię. -Jakie to nie w jego stylu… no, ale skoro twierdzisz, że jest uczciwy, to OK. Może się w końcu dogadacie.
-Może.- kiwnęłam głową. -A co u was? Jak tam potomstwo?- spojrzałam z uśmiechem na jej uwypuklony brzuch. Hermiona rozpromieniła się wyraźnie.
-Potomstwo ma się całkiem dobrze, Phillips twierdzi, że to dziewczynka, Ron pewnie wolałby synka, ale zobaczymy.
-No, jasne! Ty byś wolała córkę, on syna, tak jest zawsze.
-Mam nadzieję, że nie będzie dla niej gorszym ojcem tylko dlatego, że będzie dziewczynką, nie chłopcem. Marta… a jak jest między tobą i Harrym?
-Prawdę mówiąc, nie miałam z nim kontaktu od wtedy… a dlaczego pytasz?
-Bo…- zaczerwieniła się lekko. -Bo coś mi się wydaje, że on… że on i Ginny… no, wiesz. Harry bardzo cierpiał, gdy byłaś w Azkabanie… Ginny go pocieszała, tłumaczyła mu… potem powiedziała mi, że jej na nim zależy, ale nie uszczęśliwi go nigdy, bo on wciąż kocha ciebie.
-O, matko.- spojrzałam na nią, z trudem powstrzymując się od większego zdziwienia. -No, nieźle mnie zaskoczyłaś… Harry i Ginny? Nie spodziewałam się… ale jeśli o mnie chodzi, ja im życzę jak najlepiej, przecież wiesz, że ja i Harry… to niemożliwe. A on? Co sądzi o Ginny, wiesz?
-Podpytywałam Rona, twierdzi, że Harry chyba z wolna zaczyna przywiązywać do niej coraz większą uwagę, tylko czuje się rozdarty między tobą a nią. Nie, żeby liczył na to, że zmienisz zdanie, ale… no, sama wiesz.
-Dobra, spróbuję z nim porozmawiać i przekonam go, że Ginny, to świetna dziewczyna.- uśmiechnęłam się tajemniczo. Hermiona odwzajemniła uśmiech i zeszłyśmy na temat Nory, państwa Weasley (nie mogą doczekać się wnuka / wnuczki) i bliźniaków, którzy dostali zlecenie dla koncernu w Stanach Zjednoczonych.
Jeszcze tego samego dnia spotkałam się z Harrym, zupełnie przypadkowo. Odprowadził mnie do Wiltshire i po drodze rozmawialiśmy, choć dość chaotycznie i niemrawo.
-Harry, jeśli chcesz być z Ginny, to ja nie będę się wtrącać.- powiedziałam w końcu, gdy doszliśmy do płotu posesji. -Sam wiesz, że między nami… tylko przyjaźń, a Ginny… to wspaniała dziewczyna, mądra, wrażliwa, dobra. Na pewno ułoży ci się z nią.
-Naprawdę?- spojrzał na mnie z wyraźną ulgą.
-Naprawdę.- uśmiechnęłam się na widok jego miny. -Będzie dobrze, zobaczysz.
-No a ty?- spojrzał w kierunku rezydencji. -Chcesz już na stałe tu zostać?
-Ja sobie poradzę.- odpowiedziałam z przekonaniem. Harry życzył mi wszystkiego dobrego i pożegnaliśmy się.

Harry i Ginny faktycznie stali się parą i świetnie się między nimi układało. Widziałam ich kiedyś na spacerze w parku i bardzo przypominali mi mnie samą sprzed lat, gdy miałam przy sobie Dracona. Teraz zaś miałam przy sobie jego ojca…

[ 996 komentarze ]


 
Część 55.
Dodała Marta Pears Czwartek, 02 Kwietnia, 2009, 21:00

Chciałam podziękować serdecznie za niezasłużone I miejsce w konkursie na pamiętnik marca '09, a zarazem pochylić czoło przed autorkami pamiętników Wiktora Kruma i Luny Lovegood. Gratuluję;*
Oddaję Wam 55 wpis i spieszę z prostowaniem, że Severus wcale nie miał być Jasperem, zwodzi Was wyobraźnia i głupie skojarzenia, moja przygoda z panem J. zaczęła się długo po stworzeniu tej partii opowiadania :-D Nic więcej na temat związku Marty z Severusem nie powiem, czytajcie i oceniajcie^^ Buziaki!


@ @ @ @

Kiedy po raz pierwszy przekroczyłam próg rezydencji Malfoyów, szłam z Draconem a mimo tego, targały mną rozmaite obawy. Teraz szłam tam sama lecz byłam zaskakująco spokojna.
Teoretycznie powinnam czuć nerwy, niepewność, ale jakoś byłam daleka od emocji. Na pewno nie brało się to z całkowitego zaufania do ojca Dracona, którym mimo wszystkiego jeszcze go nie obdarzyłam ani z przeświadczenia, że powita mnie z otwartymi ramionami. Nie: ja po prostu miałam wewnętrzne przekonanie, że nic gorszego już się nie może stać.
Owszem, myślałam, jak tylko wejdę do tego domu, być może rzucą się na mnie zamaskowani śmierciożercy albo Lucjusz powie, że kłamał i to wszystko okaże się jakąś żałosną farsą lecz czy będzie to gorsze od śmierci Dracona? Od śmierci Narcyzy? Od pobytu w Azkabanie? . Mało prawdopodobne, dlatego też idąc tamtego popołudnia żwirowanym podjazdem w stronę drzwi z odstraszającą kołatką, z uchwytem od kufra w dłoni (wszystkie pozostałe bagaże zostawiłam jeszcze na Florence Alley, zabierając ze sobą tylko niezbędne minimum. Nie chciałam się jeszcze wiązać na stałe z tym miejscem a ojciec Dracona zaakceptował to), byłam tak granitowo spokojna i wyzuta z podniecenia.
Podeszłam do drzwi ujęłam kołatkę w dłoń. Podniosłam wzrok i zapukałam. Po chwili otworzył mi mały, zgarbiony skrzat. Nie patrzył na mnie przyjaźnie, ale postanowiłam nie przejmować się tym na razie.
-Dzień dobry, ja…- zaczęłam i w tej chwili w holu pojawił się Lucjusz Malfoy.
-Stworku, przesuń się.- polecił, patrząc na mnie znowu tym zaskakującym spojrzeniem pozbawionym nienawiści. Weszłam do środka, postawiłam kufer koło nogi. Stworek zamknął za mną drzwi z głuchym, nieprzyjemnym trzaskiem, od którego przebiegł mnie niemiły dreszcz od stóp do głów. Jestem nową mieszkanką Wiltshire… jak trudno to przyjąć do wiadomości.
Staliśmy z panem Malfoyem naprzeciwko siebie a między nami panowało jakieś niezręczne milczenie. Powinnam coś powiedzieć? , zastanowiłam się, próbując raz - dwa zebrać rozgonione myśli. A może to on powinien jakoś mnie… powitać?
-Twój pokój jest na piętrze.- powiedział w końcu, nie spuszczając ze mnie wzroku. -Zaprowadzę cię. Nie, nie, bagaż zostaw tutaj, Stworek się tym zajmie.
Schody z ciemnego, wiśniowego drewna wypolerowane były do nieskazitelnego połysku. Poręcze miały gładkie gałki, mieszczące się wygodnie w dłoni. Czy Narcyza tak dbała o dom, czy to Stworek? A może w bogatych domach już tak jest, że wszystko jest nieskazitelne?
Pokój, jaki mi wybrano, miał sosnowe belki w granatowym kolorze, takież meble i ściany, wyłożone tapetą w elegancki wzór. Nad komódką wisiało idealnie owalne lustro w złotej ramie. Wyglądało lekko i nowocześnie w tym ciemnym lecz nie ponurym wnętrzu. Biały sufit rozjaśniał odcienie granatu, a lampa z mlecznym kloszem dodawała ciepła.
-Mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze.- usłyszałam za sobą, gdy tak stałam, rozglądając się. Drgnęłam i odwróciłam się. Rysy twarzy Lucjusza Malfoya wyglądały o wiele łagodniej w półcieniu, w jakim stał i w ogóle on sam wyglądał jakoś inaczej na tle tych wszystkich zdobień i drewnianych schodów w tle. Inaczej, niż na dole, w salonie, gdy tamtego dnia… Nie , zmusiłam się, nie dziś. Nie myśl o tym, nie wracaj! Zupełnie nieoczekiwanie przypomniałam sobie, o co mnie prosił podczas swojej wizyty w Hogwarcie.
-Nie jest za późno na wybaczenie.- powiedziałam cicho, niepewna swojego głosu, który jednak mi się nie załamał. Wyszłam z kręgu poświaty lampy i stanęłam dokładnie naprzeciwko ojca Dracona, w cieniu.
Wyciągnęłam dłoń, cały czas patrząc na jego oczy, lśniące i tak samo stalowe, jak u jego syna. Poczułam lekkie piknięcie serca na to porównanie lecz piknięcie to nie sprawiło mi bólu. Lucjusz podał mi swoją dłoń. Jeszcze za wcześnie na cieplejszy gest. Na razie takie zobowiązanie wystarczy.

*



Pierwszy wieczór i pierwsza noc z pewnością nie należały do najłatwiejszych. Kiedy już minęło parę godzin od mojego przyjazdu, kiedy już znalazłam się w swoim pokoju i otuliłam się szlafrokiem, usiadłam przed toaletką i, czesząc włosy, zastanawiałam się, czy kiedyś minie mi uczucie wyobcowania. Tłumaczyłam sobie, że to dlatego, że tak długo żyłam w konflikcie z Malfoyami i trudno jest mi przestawić się z dnia na dzień - zwłaszcza, że nie mam jeszcze stu procent pewności, że to wszystko prawda , dodałam w myślach, odkładając grzebień i patrząc na okno, zasłonięte do połowy złotą storą z aksamitu.
Z tego pokoju rozciągał się widok na ogród. Tuje, trawniki - wszystko trochę zdziczałe, ale nadal piękne i gustowne. Słyszałam kiedyś, że ludzie zastanawiali się, czy to ogród sztuczny, czy prawdziwy? Na pokaz, czy dla prywatnej przyjemności właścicieli?
No i był jeszcze Stworek. Zamieszkiwaliśmy pod jednym dachem od tak niedawna, a ja już wyraźnie czułam jego niechęć do mnie. Rzecz jasna, nie obraził mnie żadnym swoim gestem czy słowem - zresztą, widziałam go tylko podczas kolacji -, ale było w nim coś takiego, co mnie zmrażało. Może kiedy zobaczy, jak mnie traktuje jego pan, przełamie się? , pomyślałam z nadzieją, kładąc się spać i otulając się lekką, satynową kołdrą.
W środku nocy obudził mnie jakiś hałas, przypominający jęki, krzyki i głośne tupanie. Spokojnie , powiedziałam sobie błyskawicznie, zapalając lampę różdżką leżącą na nocnym stoliku i przyzwyczajając oczy do nagłego blasku. Owinęłam się szlafrokiem, podeszłam do drzwi i wyjrzałam na korytarz - hałasy dochodziły wyraźnie z dołu, gdzieś od strony biblioteki. Stałam chwilę, nasłuchując i dygocząc (okno na końcu korytarza musiało być uchylone a noc nie należała do najcieplejszych), a kiedy wszystko ucichło na dłużej, postanowiłam wrócić do siebie i spróbować znów zasnąć. Udało mi się to bez trudu, a gdy obudziłam się ponownie, był już późny poranek.
Przez kilka dni uważnie obserwowałam wszystko, co działo się w Wiltshire. Nie mogłam nadal wyzbyć się zaskoczenia, ilekroć Lucjusz odzywał się do mnie i jego słowa pozbawione były obelg. Starałam się, co prawda, przez wzgląd na niego, przywyknąć jak najszybciej do tej nieoczekiwanej zmiany (widziałam, że bardzo mu zależy na naprawie stosunków ze mną) i nie okazywać swoich uczuć. Cały czas pozostawałam jednak czujna i jakaś cząstka mnie powstrzymywała mnie od pełnej ufności w chwilach, gdy rozmawiałam z nim o najdrobniejszych codziennych sprawach. Prawda, nasze rozmowy były jeszcze troszeczkę sztywne i sztuczne, ale z dnia na dzień było coraz lepiej - tak bynajmniej mniemałam.
Lucjusz bardzo się zmienił od czasu, gdy widziałam go po raz ostatni. Znikła jego dawna krzepkość, sięgająca wyżyn arystokratycznych duma a nade wszystko, znikły jego wcześniejsze apartheidowskie poglądy. To już nie był ten nienawidzący, zimny, nieprzystępny mężczyzna, tak ściśle związany z kręgiem śmierciożerców: teraz bardziej przypominał człowieka, którego życie pękło na pół, tracąc sens. Postarzał się i już nie był tak energiczny, jak kiedyś. Szczerze mówiąc, gdyby nie dystans, jaki trzymałam z rozsądku, byłoby mi go żal.
Pozostawał jeszcze Stworek, który zdecydowanie nie pałał do mnie życzliwością, a który w połowie września - mniej więcej po trzech tygodniach od chwil, gdy zamieszkałam w Wiltshire - posunął się do czynu odrażającego.
Siedziałam do późna w bibliotece. Mogłam z niej korzystać do woli i tak też robiłam, bowiem księgozbiór Malfoyów był imponujący. Tamtego wieczora kończyłam Trylogię rodu Fotter , znane dzieło brytyjskiej literatury średniowiecznej i zasnęłam nad ostatnią stroną. Gdy się obudziłam, lampy w bibliotece były pogaszone i panowała dziwna cisza, zwracająca mą uwagę, mimo że dopiero co się ocknęłam.
Czyżby Lucjusz zapomniał, że tu jestem? , zapytałam sama siebie, przyzwyczajając wzrok do ciemności i wyróżniając z każdą chwilą coraz więcej szczegółów. Wstałam leniwie ze swojego krzesła i niespiesznie zaczęłam składać książki. W chwili, gdy zbliżyłam się do regału, by odstawić je na miejsce, usłyszałam wyraźny stuk, jakby coś komuś spadło na podłogę.
-Panie Malfoy?- zawołałam, wychylając się zza regału. Drzwi do biblioteki były uchylone, widziałam za nimi mrugające światło świecy. Odłożyłam książki i ruszyłam po ciemku w stronę światła. -Przepraszam, jeśli pana obudziłam, zaczyta…- urwałam, bo gdy dotarłam do drzwi, te zatrzasnęły się z hukiem a potem usłyszałam chrobot przekręcanego klucza.
Ciarki przebiegły mi po plecach. Chwyciłam za klamkę i zaczęłam ją gwałtownie naciskać, a potem stukać w drzwi oraz prosić, by mnie wypuszczono. Bez skutku. Światło świecy oddaliło się - widziałam przez szparę pod drzwiami - aż wreszcie całkiem znikło.
-Idiotka.- mruknęłam pod nosem, gdy zaczęłam szukać różdżki i przypomniałam sobie, że zostawiłam ją w pokoju. Ciemna biblioteka na ogół nie należy do przerażających miejsc lecz fakt, że zostałam w niej uwięziona, wyraźnie rozdmuchiwał tę opinię. -Ciekawe, czy to Stworek.- zapytałam sama siebie, żeby dodać sobie otuchy. Jasne, mogłam krzyczeć i wzywać pomocy, ale po pierwsze, była trzecia w nocy (wiem, bo sprawdziłam na zegarku, który ma fosforyzujące wskazówki), po drugie, sypialnia Lucjusza znajdowała się w innym skrzydle, a po trzecie, nie zanosiło się na to, że cokolwiek to da.
Na diabła mnie tu zamknął? , myślałam, wracając do stolika. O co mu chodzi? Nie byłam w nastroju do grania w ciuciubabkę a nade wszystko, bolały mnie wszystkie mięśnie i byłam śpiąca.
Nagły szelest kilkanaście stóp ode mnie zbudził mą czujność od razu. Znieruchomiałam w pół kroku i spojrzałam w stronę, z której dobiegał dźwięk. Świeca? Widzę przecież wyraźny, silny blask… nie, to nie świeca… Ruszyłam szybkim krokiem w prawo. Blask jaśniał coraz mocniej i słyszałam głośniejszy szelest. Za regałem…
Gdy znalazłam się za regałem z literaturą z dziedziny czarnej magii, ujrzałam straszny widok: cały regał, kilkadziesiąt książek leżało w nieładzie na podłodze, płonąc w ogniu, której przyczyną była chyba wystająca spod stosiku świeca.
Padłam na kolana, czując, że serce mam w gardle. Żadnej chusty ze sobą, nawet swetra! Do diaska! Co robić? , myślałam gorączkowo a potem zaczęłam deptać książki jak najostrożniej. Tylko tak mogłam ugasić ogień; właśnie wtedy drzwi biblioteki otwarły się z hukiem i w drzwiach stanął Lucjusz Malfoy.
Na mój widok zamarł a zaraz potem rzucił się w moją stronę, wyciągając różdżkę.
- Aquamenti! - zawołał schrypniętym głosem, spychając mnie w stronę ściany i kierując strumień wody na płonące woluminy. W mgnieniu oka ugasił ogień i spojrzał na mnie. Aż mnie zatchnęło, tyle było w jego wzroku chłodu i gniewu.
-O co… dlaczego tak pan na mnie patrzy?- odważyłam się zapytać, przełykając ślinę i zwijając poparzone palce (najpierw próbowałam odsunąć najmniej spalone książki z zasięgu ognia) w pięści. Boże… patrzył na mnie tak, jakby nie było tych kilku tygodni…
Spojrzał na mnie, na niedopalone egzemplarze i jeszcze raz na mnie. Zrozumiałam błyskawicznie.
-Nie zrobiłam tego.- wydyszałam. -Ja… byłam tu, a potem, kiedy się obudziłam, ktoś mnie zamknął… zobaczyłam ogień… przecież pan wie, że to nie mogłam być ja!
-Tak, oczywiście.- odpowiedział spokojnie, łagodniejąc. Mimo że złowieszcze błyski z jego oczu znikły, nadal czułam przestrach i odnowiony lęk przed tym człowiekiem. Zachowywał się tak, jakby chciał zatuszować za wszelką cenę tę sekundę nieufności wobec mnie: wyprowadził mnie z biblioteki do salonu, gdzie poprosił, bym opowiedziała wszystko dokładnie a sam słuchał tego, z namysłem wpatrując się w karafkę koniaku, stojącą na podręcznym stole.
Opowiedziałam mu wszystko tak, jak było, ale nie mam pewności, że się tym przejął: nie wiem nawet, czy usłyszał, cały czas wpatrując się tym niewidzącym wzrokiem w bursztynowy płyn. Kiedy skończyłam, popatrzyłam na niego wyczekująco. Wciąż miałam przed oczyma jego rozjarzone gniewem źrenice.
-To mógł być tylko Stworek.- powiedział w końcu, przecierając twarz dłonią. -Nie wierzę, że posunąłby się do czegoś takiego, ale porozmawiam z nim. Idź się połóż, ja zajmę się biblioteką. Dobranoc.
-Dobranoc.- odpowiedziałam i wyszłam z salonu z mętlikiem w głowie.

[ 71008 komentarze ]


 
Część 54.
Dodała Marta Pears Niedziela, 22 Marca, 2009, 14:15

Hogwart, 15.VIII.2004 r.

Droga Hermiono,

bardzo Ci dziękuję za szybką odpowiedź na mój list. Wiem, że masz teraz na głowie o wiele ważniejsze sprawy, ale nie mogłam nie podzielić się tą sprawą z Tobą.
Uważasz więc, że powinnam się zgodzić, ale być ostrożna… Dumbledore pewnie tak by powiedział. Lucjusz naprawdę się zmienił i mówię to poza swoją naiwnością i nieznajomością rodzaju ludzkiego. Daję słowo, Hermi, jego zachowanie… nawet on nie umiałby tak grać (pomijam fakt, że nigdy w życiu nie zgodziłby się mówić do mnie tak życzliwym tonem, nawet, gdyby obiecano mu za to majątek w wysokości paru miliardów galeonów), chociaż tak, jak pisałam - poczucie nierealności mieszało mi się z jawą, gdy ze mną rozmawiał. Nie znałam go takiego, nigdy. Nawet w opowieściach Dracona nie pojawiał się w tak… pozytywnej formie.
Poza tym, wszystko u mnie słychać dobrze. Czuję się z każdym dniem lepiej, dużo jem i spaceruję. Czuję też jakąś lekkość spowodowaną tym, że mam niezaprzeczalnego przyjaciela w osobie prof. Snape’a. Dopiero teraz rozumiem, jak bardzo było mi źle ze świadomością, że nasze dobre stosunki skończyły się nieodwołalnie. Tak, mi też zaimponowało to, co zrobił na rozprawie.
Muszę już kończyć: od paru dni jestem asystentką nowego bibliotekarza (wiesz, że pani Pince zmarła w zeszłym miesiącu? Od lat zmagała się z chorobą nowotworową i ostatnio wyglądała i czuła się naprawdę źle… nigdy za nią nie przepadałam, bo wiecznie nas ścigała za hałasowanie, wygłupy, darcie książek i wszelkie inne przestępstwa natury szkolnej, ale jakoś tak dziwnie, biblioteka Hogwartu bez pani Pince? Schedę po niej przejął absolwent bibliotekoznawstwa i teologii, Francuz; nazywa się Jean Holtieur i na dłuższą metę jest męczący, jak dla mnie. Wszędzie go pełno i czasem zachowuje się jak dzieciak, a jest ode mnie starszy o dwa lata!) i co dzień od wpół do drugiej do wpół do czwartej pomagam mu unowocześniać katalogi oraz układać książki tematycznie. Dobre to, że teraz biblioteka jest o wiele bardziej przystępna i nowoczesna, ale czy ja wiem, czy uczniowie nie będą tęsknić za zrzędliwą Pince i jej niezmordowaną dyscypliną - miotełką od kurzu, którą tyle razy Draco dostał w łeb, gdy zachciało mu się poromansować ze mną za jakimś regałem…?
Kończę już, ucałowania dla Ciebie i całej Twojej rodzinki (szczególnie dla Twojego małego potomka płci jeszcze nieznanej)!

Marta Pears


Przeczytałam raz jeszcze list i zawinęłam go w rulon. W tej samej chwili Jean wychylił się zza regału z książkami o arytmancji i zapytał ze swoim śmiesznym akcentem:
-Hej, mógłbym ja cię prosić o pomoc? Muszę te tomiska na górę tam półka wsadzić, a na drabinie mało są wolne miejsca.
-Będę ci je podawać po kolei.- odpowiedziałam wolno, wsuwając list do kieszeni i podchodząc do stołu, na którym leżały cztery tomy Encyklopedii Chavalieura - Arytmancja od A do Z . -Jean, miałeś je odkurzyć najpierw!

* * *



Pięć dni później skończyliśmy z Jeanem bibliotekę. Jeszcze nigdy nie było tam tak czysto, schludnie i porządnie, choć trudno byłoby nazwać panią Pince niechlujną. Teraz po prostu wszystko lśniło i było o wiele inne, niż za jej rządów.
-Ale ładnie jest tu, co?- Jean spojrzał z zadowoleniem na główną salę. -Dzieciaki zadowolone musieć będą!
-Tak, na pewno im się spodoba…- odparłam, kryjąc uśmiech. Ekscesy językowe francuskiego bibliotekarza wciąż nie przestawały mnie bawić. Roześmiał się swoim krótkim śmiechem i zaproponował relaksacyjną przechadzkę po parku. Zgodziłam się, bo nie wychodziłam na powietrze od rana (miałam więcej czasu na bibliotekę, bo od połowy sierpnia układanie planu ruszyło pełną parą i prof. Snape oraz inni nauczyciele, którzy przyjechali w pierwszym tygodniu sierpnia, spędzali czas przeważnie na radach pedagogicznych w Wielkiej Sali) i czułam się odrobinę zmęczona.
Długo staliśmy nad taflą jeziora. Jean opowiadał mi o swoich studiach, rodzinie i w ogóle o swoim życiu. Ja słuchałam i czasami śmiałam się z jego żartów. Miły był i dowcipny, choć tak, jak napisałam Hermionie - na dłuższą metę jego optymizm i wieczna radość były nie do przejedzenia.
Drgnęłam, gdy poczułam nagle jego dłoń na swojej.
-Co ty robisz, Jean?- zapytałam, wysuwając palce z jego uścisku i patrząc na niego zapewne nieromantycznie.
-Ja… przepraszam… nie chciałem złego ci zrobić nic.- zaczął speszony i lekko zaczerwieniony. Odgarnął sobie włosy za uszy (te jego wiecznie splątane, brązowe loki ciągle opadały na jego twarz… już widzę, jaki wielki będzie miał fanklub, jak tylko się zjadą te wszystkie dziewczyny! Ale będzie miał wzięcie!) -Myślałem, że się gniewać nie będziesz… ty miła jesteś, bardzo.
-Dziękuję, ty też jesteś miły, ale zapomnij.- odpowiedziałam trochę za ostro, bo Jean zaczerwienił się jeszcze bardziej i spuścił wzrok. -Zrozum, Jean…- dodałam już nieco łagodniej. -Jesteś fajny, wesoły i inteligentny, ale ja…
-Rozumiem.- przerwał mi. -Przepraszam, widziałem, że ty nosisz pierścionek, ale ja myślał, że ty i on… nie jesteście razem. On starszy od ciebie sporo jest, tak?
-Jaki on?- poczułam się skołowana. Zawsze, gdy Jean zaczynał mówić szybko, strasznie kaleczył angielski i przekręcał słowa. -Powtórz wolniej, bo nie zrozumiałam.
-No, ja myślał, że ty i ten S - Snape nie jesteście para. Myślałem, że niemożliwe, bo on wiele lat więcej ma, niż ty, prawda?
-Myślałeś, że ja i Snape…- powtórzyłam z niesłychanym zdumieniem, patrząc na Jeana. -…Jean! My… on jest moim byłym wychowawcą!
-Dużo czasu razem jesteście.- zauważył, trochę mniej zasępiony.
-Tak, bo ja jestem po… no, właśnie zdarzyło się w moim życiu coś takiego, że musiałam… odpocząć trochę i przyjechałam tutaj a on się mną zajmuje jako swoją byłą uczennicą. Jak mogło ci w ogóle przyjść do głowy coś tak dziwnego??
-Nie dziw się, nie wiedziałem, on nie lubi mnie.
-Snape ciebie??! A niby dlaczego?!
-Ja sądzę, że on zazdrosny o ciebie jest.
-Jean, błagam cię!- roześmiałam się już teraz na całego. -A niech cię, masz fantazję! Wiesz co, powinieneś trochę bardziej zejść na ziemię… Snape już taki jest, on po prostu jest nietowarzyski, zamknięty w sobie i małomówny, ale to nie znaczy, że od razu cię nie lubi! No, nie rób takiej miny, znam go dłużej od ciebie i wiem, że mam rację. Chodź, zaraz czwarta, będziemy mogli wejść na salę na spóźniony obiad. Dziś ma być specjalnie na twoją część pasztet z gęsi, wiesz?

Zabawne podejrzenia Jeana wprawiły mnie w doskonały humor na wiele kolejnych dni. Było mi to potrzebne, bowiem zdecydowałam się przeprowadzić do Wiltshire, a czas wyjazdu zbliżał się wielkimi krokami.
Profesor Dumbledore zaakceptował moją decyzję lecz radził mi mieć przez pewien czas wszystko na uwadze - tak też myślałam.
-Nie wykluczam, że Lucjusz zmienił się i zrozumiał swój błąd, ale zawsze jest jakieś ‘ale’.- powiedział.
O wiele więcej zastrzeżeń miał mój były opiekun. Co prawda, kiedy mu oznajmiłam, jaką podjęłam decyzję, nie sprzeciwił się tylko zapytał, czy jestem pewna, że to dobra decyzja.
-Tak, uważam, że dobra… sam pan widział, on chyba naprawdę chce zacząć żyć inaczej… no i… może to lepiej… wiem, że to duża zmiana w moim życiu, ale rozmawiałam już z profesorem Dumbledorem, nadal mogę działać w Zakonie, tyle że muszę jeszcze bardziej uważać.- dodałam, widząc jego kamienną twarz. Spoza tej maski wyzierało coś, co budziło mój niepokój.
-Myślisz, że zrobił to szczerze?- zapytał w końcu, patrząc na mnie przenikliwie.
-Tak… myślę, że tak.- spojrzałam na niego pytająco, bo dziwne zmarszczenie brwi wciąż było widoczne na jego twarzy. Skoro nie chodzi o wspólne misje dla Zakonu, to dlaczego nadal jest nieprzekonany? -Nie ufa mu pan?
-Nie chcę, żeby cię wykorzystał.- odpowiedział chropowatym głosem. -Jest… był… moim przyjacielem, ale to nie zmienia faktu, że był też świetnym manipulantem.
-Nie dam się w nic wciągnąć, może pan być spokojny. -uśmiechnęłam się, żeby jakoś przegnać te dziwne zmarszczki lecz po jego spojrzeniu domyśliłam się, że nadal nie ma pewności. -Będę na siebie uważać.- szepnęłam, podchodząc do niego i dotykając wargami jego policzka. -Niech się pan o mnie nie martwi.
-Idź, powóz już czeka.- powiedział, odsuwając mnie delikatnie i zerkając na mój bagaż. -Powinnaś poprosić Jeana o pomoc, wzięłaś ze sobą chyba pół książek z tamtej biblioteki.
-Jakoś dam sobie radę sama.- zaśmiałam się i podniosłam kufer. Spojrzałam na Snape’a jeszcze raz. Nie zobaczymy się pewnie przez jakiś czas… pewnie trudno mi będzie się przyzwyczaić do tego, że nie będę go miała na wyciągnięcie dłoni. -Dziękuję panu za wszystko.
-Nie ma za co.- uścisnął mi dłoń i odprowadził mnie do drzwi. Powóz z wyjątkowo dorodnym testralem już czekał. Hagrid uspokajał prychającego zwierzaka, pozwalając mu obgryzać kawałek wędzonej giczy. Słońce przygrzewało mocno lecz już czuć było w powietrzu zapach zbliżającej się jesieni. Liście na klonach, rosnących przy murach zamku zaczynały się czerwienić i żółknąć. Takim zapamiętałam Hogwart tamtego popołudnia, wracając do Londynu i cywilizowanego świata: szarą ostoję wśród płonących ciepłem barw liści.

[ 342 komentarze ]


 
Część 53.
Dodała Marta Pears Czwartek, 12 Marca, 2009, 12:12

Momentalnie znieruchomiałam i patrzyłam to na jednego, to na drugiego. Znajomy, przykry dreszcz przebiegł mnie od stóp do głów. Diabli wzięli mój dobry nastrój.
-Dzień dobry.- powiedział Lucjusz, patrząc na mnie tak, jak nigdy wcześniej: bez cienia ironii, chłodu i odrazy. Zmiana, czy zwykły podstęp? Maska?
-Dzień dobry.- odpowiedziałam, oddychając wolno i przeniosłam wzrok na swojego byłego wychowawcę. Zdaje się, że błagałam go w myślach o pomoc. Nie chciałam zostać z Lucjuszem sama… bałam się go, mimo że zachowywał się wobec mnie o wiele… milej , niż dotąd. Severus jednak nie spełnił mojej niemej prośby.
-Przyjdź do mnie później do gabinetu, znalazłem dla ciebie krótkie zajęcie.- powiedział i wyminął mnie, w przelocie rzucając mi uspokajające spojrzenie. Uspokajające… jak dla kogo! Już po mnie , pomyślałam z rezygnacją, starając się nie patrzeć Lucjuszowi w oczy, nigdy pojawienie się ojca Dracona nie było dobrym znakiem!
-Możemy porozmawiać?- zapytał nieswoim głosem, który wzbudził we mnie zdumienie. Wyglądał na zmęczonego i znużonego, lecz mówił bez cienia złości czy zniecierpliwienia. Zastanowiło mnie to.
-Czy to coś ważnego?- przełknęłam ślinę, oddychając spokojniej. -Czego pan ode mnie chce?
-Zajmę ci tylko chwilę, to bardzo ważne.- podszedł bliżej mnie. Spojrzałam na niego uważnie, szukając jakiegoś podstępu, jednakże on zachowywał się zupełnie bez zarzutu. Nie ma powodu do obaw…?
Wyszliśmy na słoneczny dziedziniec. Hagrid ścinał wielkimi nożycami bukiety z bujan, rosnących gęsto pod oknami Wielkiej Sali. Łypnął nieżyczliwym okiem na pana Malfoya, ale bez słowa kontynuował pracę.

* * *



Długo nie mógł się zdecydować ostatecznie. Wahał się i chyba słusznie- nie można przejść do porządku dziennego w ciągu paru dni nad taką zmianą. Choć w pierwszej chwili był przekonany o zalecie swojej myśli, teraz zaczęły dręczyć go wątpliwości. ‘W końcu ma pełne prawo do tego, by mi nie uwierzyć i w ogóle nie chcieć ze mną rozmawiać’, myślał, wychodząc w końcu przed dom i zawiązując tasiemki swojej wiosennej peleryny. Ostatnio pogorszyło mu się krążenie, miał stale chłodne dłonie i było mu zimno, choć na dworze dzieciaki biegały w podkoszulkach i krótkich majtkach. ‘Chyba się starzeję’, pomyślał ze znużeniem, obracając się w miejscu i zamykając oczy. ‘Zaskakujące, nigdy nie sądziłem, że tak to będzie wyglądać.’
Jego wątpliwości sięgnęły zenitu, gdy wysłał patronusa Severusowi, oczekując go pod wielkimi wrotami szkoły. Dla pewności postanowił go powiadomić o swojej wizycie. W głębi ducha miał nadzieję, że być może pomoże mu nakłonić Martę do wysłuchania tych paru tak potrzebnych a tak spóźnionych słów.
-Dzień dobry.- powiedział, gdy Snape wpuścił go już do środka. -Dziękuję, że przyszedłeś.
-Nie ma sprawy.- odmruknął i ruszyli obaj w górę podjazdu. Miał chęć zapytać o coś, ale brakowało mu słów, zresztą wyczuł, że Severus nie jest mu przychylny.
-Ostrzegam cię tylko, że ona nie jest jeszcze w bardzo dobrym stanie. Byłoby miło, gdybyś nie zepsuł tego, co udało nam się osiągnąć przez ostatnich parę tygodni.- powiedział, dotykając klamki drzwi wejściowych.
-Wiesz, dlaczego tu jestem, nie musisz mi prawić kazań, Severusie.
-Nie prawię ci kazań. Po prostu nie chcę, żebyś jej wyrządził krzywdę.
-Od kiedy to tak ci zależy na byłych uczennicach, co?- zapytał, starając się wykrzesać z siebie kąśliwość lecz bez rezultatu. Snape zignorował go.
-Pójdę po nią.- powiedział i miał właśnie zejść do lochów, gdy, jak na zawołanie, niedoszła synowa Lucjusza wybiegła z podziemi z uśmiechem na twarzy. Na jego widok uśmiech znikł, jakby go nigdy nie było. ‘Pokuta numer jeden’, pomyślał, pośpiesznie zbierając w głowie myśli.


* * *



-Wiem, że powinienem był powiedzieć ci to już dużo wcześniej, bez sensu straciłem tyle czasu i nie mam usprawiedliwienia. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że… już teraz rozumiem, dlaczego Draco cię kochał i bardzo żałuję, że stanąłem wam na drodze. Zrobiłem tym wielką krzywdę nie tylko mojemu synowi, ale też tobie. Gdyby można było cofnąć czas, gdybym wtedy był mądrzejszy i nie miał klapek na oczach, zauważyłbym, że jesteś wartościową, lojalną, szczerą, mądrą kobietą, że o takiej synowej mógłbym tylko marzyć. Nie wiem, co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła, ale ja naprawdę żałuję tego, że tak źle cię traktowałem. Przepraszam. Masz oczywiście pełne prawo odrzucić moje przeprosiny, nawet powinnaś tak zrobić, pomijając już fakt, że samo ‘przepraszam’ jest zbyt błahe. Draco miał rację: nie dorastam ci do pięt. Wybacz mi, nie chciałem ci zniszczyć życia.
Stałam na środku wysypanej piaskiem dróżki i słuchałam go w milczeniu, zagryzając wargi. Nie patrzyłam na niego lecz czułam jego wzrok na sobie.
-Marto, możesz mnie przekląć, możesz na mnie krzyczeć, ale powiedz coś.
Fala gorąca uderzyła we mnie mocniej. Po raz pierwszy z jego ust padło moje imię… po raz pierwszy nie zostałam nazwana ‘szlamą’ lub ‘czarną owcą’…
-Nie wiem, co powiedzieć.- podniosłam na niego wzrok i przełknęłam ślinę. Głos mi drżał. -Nie odrzucam pana przeprosin… nie mogłabym, ale nie wiem, co dalej. Dziwnie jest słyszeć po raz pierwszy od tylu lat, że jednak nie jest się wyrzutkiem społecznym, że nie jest się winnym zhańbieniu nazwiska ukochanej osoby.
-Byłaś najważniejszą osobą w życiu Dracona, nie mogę dziś tego zlekceważyć. Wiem też, że nie zabiłaś Narcyzy… wiedziałem od początku, ale znowu stchórzyłem i nie powiedziałem tego, co myślę, za pierwszym razem. Jestem ci winien tak wiele…- podszedł do mnie gwałtownie. Widziałam, że jest bardzo zdenerwowany i chyba po raz pierwszy był tak… ludzki. -Marta… jest jeszcze coś, myślę, że o tym wiesz.
-O co panu chodzi?- spojrzałam na niego czując, że zabrakło mi tchu. Ta rozmowa była coraz bardziej stresująca.
-To…- zagryzł wargi i spojrzał w bok a potem znowu na mnie. Kącik jego ust drgnął nerwowo. -To ja jestem odpowiedzialny za śmierć twoich rodziców.
Tak, wiedziałam o tym, bo Dumbledore się tego domyślił… lecz słyszeć to teraz na własne uszy z ust samego sprawcy było zadaniem wymagającym wielkiej odporności, której mi chyba brakowało. Niemniej, odetchnęłam głęboko i przemogłam drżenie głosu.
-Wiem o tym. Domyślałam się.
Patrzył na mnie wyczekująco, z napięciem.
-Nie chciałem… byłem wściekły, myślałem, że to cię zmusi do odejścia od Dracona, chciałem się na tobie zemścić.
Kiwnęłam głową na znak, że przyjęłam do wiadomości, choć tak naprawdę, czułam się skołowana. Hagrid od dawna stał przy bujanach z sekatorem w dłoni i patrzył na nas w milczeniu. Było cicho i ciepło, gdzieś w koronach lip ćwierkały ptaki.
-Przepraszam, ale lepiej będzie, jak pan już pójdzie.- powiedziałam w końcu nieswoim głosem.
-Czy to oznacza, że…- zaczął i urwał, patrząc na mnie wyczekująco.
-Pan myśli, że mogę teraz odpowiedzieć na pańskie pytanie? W tej chwili?
-Zależy mi na odpowiedzi.- odpowiedział cicho. -Proszę cię, przemyśl to… i jeszcze jedno. Byłbym… byłbym bardzo szczęśliwy, gdybyś zgodziła się zamieszkać w Wiltshire, oczywiście, jak już wrócisz stąd. To… jest także twój dom.
Spojrzał na mnie lecz widząc, że milczę, wyminął mnie i skierował się w stronę bramy. Hagrid ruszył za nim, mówiąc:
-Otworzę mu.
-Tak, tak.- odpowiedziałam nieobecnym tonem, gdy Hagrid był już w połowie drogi i ruszyłam w stronę łąk. Musiałam być teraz sama. W głowie narastał mi jakiś głuchy szum.

[ 52 komentarze ]


 
Część 52.
Dodała Marta Pears Poniedziałek, 02 Marca, 2009, 09:19

Moje drogie! Chciałam Wam bardzo serdecznie podziękować za komentarze oraz skorzystać z prawa do obrony i wyjaśnień ;)
Celowo postawiłam w tym wpisie na akcję i celowo nie ma tutaj zbyt wielu uczuć: wyszłam z założenia, że Marta owszem, bardzo się ucieszyła, że badanie wypadło poprawnie i zostało uwzględnione jako dowód niewinności, ale te parę tygodni w więzieniu wpłynęły na nią w taki sposób, że trudno, aby skakała z radości. Była w więzieniu i to był z pewnością jeden z gorszych epizodów w jej życiu, lecz czy po jego zakończeniu było się do czego śpieszyć aż tak? Dokładnie było to wytłumaczone w jej rozmyślaniach parę wpisów wstecz.
Wyjście z więzienia zaś zostało ukazane w formie kolażu scen, aby uniknąć zbędnego przedłużania i ewentualnie powrócić do tego w przyszłości.
Nie miałam zamiaru szybko tego kończyć, po prostu taka była moja wizja, a wtajemniczeni wiedzą, czym są dla mnie te literackie wizje :-)
Jeśli jednak ktoś uważa, że wpis był pusty, zbyt szybki itp., nie będę go przekonywać, że tak nie jest, bo de gustibus…; chciałam li i jedynie wyjaśnić Wam, co mną kierowało :-) Mam nadzieję, że ten wpis spodoba Wam się bardziej i spełni Wasze oczekiwania :-)
P.S. Ann, dostaniesz po głowie za te słowa o głupocie! Jak śmiesz uważać, że jesteś ode mnie głupsza? To taki sam absurd jak to, że Edward zakochał się w Jacobie! :D


# # #

Przyznam szczerze, że chociaż w pierwszej chwili propozycja dyrektora wydawała mi się być zdjętą z księżyca, to już po chwili dotarły do mnie jej niewątpliwe zalety. Tak, to prawda: Hogwart podczas wakacji na pewno jest spokojnym, cichym miejscem w zielonym ustroniu, a czegóż więcej potrzebowałam? Mentora.
W momencie, gdy ujrzałam po zakończonej rozprawie twarz mojego byłego wychowawcy na sądowym korytarzu, coś szarpnęło mną wewnątrz. Ten człowiek skłamał, żeby cię ratować , kołatało mi się w głowie nieustannie. Zabił Dracona i teraz spłacił dług… Nie mogłam przejść nad tym obojętnie, ale nie mogłam też mu tak po prostu podziękować. Prawdę powiedziawszy, byłam rozdarta między tlącym się jeszcze wielkim żalem a faktem, jak ryzykował, zeznając nieprawdę.
Myślę, że Dumbledore był świadom chaosu, jaki narastał w mej duszy i dlatego tym razem mi nie pomógł. Tym razem miałam wolne pole i z każdą upływającą sekundą rozumiałam coraz bardziej, iż to do mnie należy pierwszy krok.
Dwudziestego drugiego czerwca, późnym poniedziałkowym popołudniem, wracając ze spaceru po błoniach i krótkiej wizyty u Hagrida, mijałam drzwi gabinetu prof. Snape’a. Zawahałam się i przystanęłam. Teraz, to najlepszy moment, no, dalej, Marta, wejdź tam! , pomyślałam, czując nieprzyjemny skurcz w żołądku.
Uniosłam dłoń, żeby zapukać, gdy drzwi otworzyły się znienacka. Severus Snape cofnął się o krok i wpuścił mnie do środka bez słowa. Potem zamknął drzwi i stanął naprzeciwko mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Spojrzałam na niego i przełknęłam ślinę. Och, jak podle się wobec niego zachowałam… czy za to wystarczy przeprosić? Chwilę zbierałam się w sobie, próbowałam odnaleźć właściwie słowa lecz bez skutku.
-Nie musisz mi dziękować. Nie zasłużyłem na to, musiałem tak się zachować.
-Nie musiał pan i dobrze pan o tym wie.- odpowiedziałam cicho, spuszczając głowę. Jakie to dziwne uczucie, stać przed nim jak uczeń oczekujący nagany… a jednocześnie wiedząc, że to nie jest zwykły nauczyciel… -Po tym, jak pana potraktowałam…
-Miałaś powód.- odpowiedział bez cienia złości. Znowu na niego spojrzałam, chcąc się upewnić, czy na pewno nie ma do mnie żalu.
-Przepraszam. Wcale tak nie myślę, jak powiedziałam… wiem… wiem, że chciał pan dobrze i nie mogło być inaczej… wiem, przepraszam…- powiedziałam urywanym głosem, bo puściły mi nerwy.
Nie wiem, czego się spodziewałam… z pewnością zawiniliśmy oboje lecz Severus Snape zrobił to, co mógł, by odkupić swoją winę, a teraz ja próbowałam to zrobić.
Spojrzał na mnie inaczej, niż zwykle. To nie było spojrzenie nauczyciela czy nawet mentora… to było spojrzenie przyjaciela, a może nawet coś więcej. Nie byłam w stanie tego dobrze oceniać, zbyt byłam roztrzęsiona. Cały tymczasowy porządek, jaki miałam w głowie, runął w chwili, gdy moja stopa stanęła w jego gabinecie. Chyba to wiedział.
-Nie rozmawiajmy już o tym.- powiedział po chwili, która wydała mi się wiecznością i podszedł do mnie bliżej. Poczułam jego dłonie na swoim ramieniu. Spływało z nich na mnie dziwne, kojące ciepło i spokój.
Spojrzałam mu w oczy, chcąc doszukać się tego spokoju także w nich. Nagle, przez sekundę, zapragnęłam tego jednego, jedynego gestu, ruchu, mimo że było to sprzeczne z całym dotychczasowym dorobkiem moralnym mego życia i, jak sądzę, także życia Mistrza Eliksirów.
Nie zawiodłam się na nim a może zwyczajnie zapomniałam o tym, że nic się przed nim nie ukryje. Opuścił dłonie na wysokość mojej talii i przyciągnął mnie do siebie spokojnym ruchem. Niepewnie dotykając palcami jego ramion, przyobleczonych w czarną, szorstką w dotyku szatę, oparłam głowę na jego piersi. W chwilę później poczułam delikatne muśnięcie jego warg na moich włosach.

* * *



-Cieszę się, że jest ci tu dobrze.- Harry uśmiechnął się do mnie. -Każdy z nad dałby wiele, by móc spędzić lato w Hogwarcie… masz niezaprzeczalną okazję poznać wszystkie szkolne zakamarki!
-Zaręczam, że z niej korzystam.- zażartowałam. -Wiedziałeś o takiej mini - bibliotece na czwartym piętrze przy tym lustrze, co kiedyś zbili je dwaj Puchoni?
-Coś ty. To tam coś było?
-Tak, dokładnie za lustrem wisi gobelin i jest przejście do czworokątnej komnaty z regałami. Niestety, wszystkie książki są napisane w jakimś dziwnym języku.
-Może to jakiś eksport zagraniczny? Hermiona mówiła, że kiedyś Hogwart otrzymał w podarunku od jakiejś dawnej włoskiej uczelni kopię jakiegoś skryptu na temat właściwości magii obronnej.
-Prof. Snape uważa, że to skład dzieł pisanych w języku etruskich druidów, które nie zmieściły się do biblioteki i byłyby mało przydatne.
-Masz z nim dobry kontakt?- zapytał po chwili, gdy szliśmy naokoło jeziora. Pokiwałam głową.
-Rozmawiałam z nim po przyjeździe… na temat … wiesz. Co dzień spędza ze mną dużo czasu, na błoniach lub w zamku. Przywraca mnie do życia, jeśli tak to można ująć.
-Jesteś pewna, że nie wrócisz do Ministerstwa? Knot o ciebie pytał.
-Jestem pewna. Założę własną kancelarię… jeśli w ogóle wrócę do zawodu.
-Myślałaś o wycofaniu się?- w jego tonie zabrzmiała nuta zaskoczenia.
-Nie chcę wracać do tego środowiska. Wiem, że jestem niewinna, ale to już zawsze się będzie za mną wlokło… poza tym, nie czuję się na siłach żyć tak, jak przedtem. Wszystko mi się porozrzucało… tak, jak kiedyś kochałam bycie adwokatem i chętnie szłam do biura, tak teraz nie czuję nic. Nie wiem, czy w ogóle jest jeszcze w moim życiu coś, co ma sens.
-Myślę, że to najwyższy czas na to, żebyś się zatrzymała i pomyślała raz jeszcze o swoim życiu.
Znów kiwnęłam głową, w zamyśleniu żując zerwaną słomkę trawy. Jezioro lśniło w słońcu.

-A co pan o tym myśli? Co by pan zrobił na moim miejscu?
Minął kilka dni od wizyty Harry’ego. Dużo myślałam o jego słowach i teraz postanowiłam podzielić się swoimi wątpliwościami ze Snapem. W ciągu tych paru dni od tamtej sytuacji poczułam w pełni, co znaczy jego obecność, jako opiekuna i wychowawcy. Zaczęłam liczyć się z jego zdaniem i coraz częściej łapałam się na myśleniu, jakie on by pochwalił. Stał się dla mnie autorytetem i przyjacielem w jednej osobie.
-Będąc na twoim miejscu?- spojrzał na mnie zastanawiająco, zatrzymując się w połowie ścieżki. -Wszystko zależy od tego, co byłoby dla mnie najważniejsze i najlepsze, ale musiałbym sam czuć, co to takiego.
-Problem w tym, że nie jestem pewna, czy coś się dla mnie jeszcze liczy. To trochę, jak zawieszenie w próżni.- wzruszyłam ramionami. -Ja nie wiem, co może być dla mnie najlepsze, skoro wymazać z pamięci tego całego harmidru się nie da… to mnie będzie prześladowało do końca życia. Stanęłam w miejscu i dalej jest już tylko ugór.
-Masz dwadzieścia cztery lata. Nadszedł najwyższy czas na to, by pomyśleć o sobie.- powiedział po chwili, patrząc na mnie z uwagą.
-O co panu chodzi?
-Nie sądzisz, że przydałoby ci się, gdybyś miała na co dzień w kimś oparcie?
Pojęłam, co ma na myśli i otworzyłam buzię, żeby zaprotestować lecz nie dał mi się wtrącić. Mówił dalej, z tym samym przekonaniem: -Wiem, że to dla ciebie trudne i wydaje ci się to niemożliwe, bo cały czas pamiętasz o Draconie, ale nie powinnaś być sama.
-Mam oparcie w panu.- odpowiedziałam z niezamierzoną nutą buntu. -Nie chcę się z nikim wiązać… ten, który mógł być moim mężem, nie żyje. Nikt go mi nie zastąpi.
-Mimo wszystko…- zaczął lecz widząc moją zupełnie upartą minę, zaniechał. -Zobaczysz, że mam rację, prędzej lub później.- powiedział tylko i ruszyliśmy z powrotem do zamku, bo rozległ się gong obiadowy.

Tak minęło kolejnych parę dni. Co dzień starałam się pochodzić po zamku, zgodnie z sugestią Harry’ego, dużo też czytałam i spędzałam czas na świeżym powietrzu, nie zawsze w towarzystwie byłego wychowawcy. Parę razy zostałam zaproszona na herbatę do dyrektora, widziałam się też z Hermioną (była w trzecim miesiącu ciąży!) i Ronem. Muszę przyznać, że z dnia na dzień czułam się coraz lepiej - nie były to horrendalne zmiany lecz stopniowe, ale odczuwalne. Zaczęłam nawet bardziej przychylnie myśleć o swoim zawodzie (zwłaszcza, że śladowe ilości nagonki medialnej po rozprawie zadziwiająco szybko ucichły)i generalnie, jak to określił Ron, „zaczęło mi się poprawiać”.
Uwierzyłam, że uniewinnienie jest czymś pozytywnym i, wbiegając po schodach z lochów do Sali Wejściowej właśnie śmiałam się w duchu na myśl o minie, jaką zrobiłby każdy morderca więziony w Azkabanie na wieść o moim „niezadowoleniu” z wyjścia na wolność, gdy prawie zderzyłam się z kimś. Tym kimś okazał się być Lucjusz Malfoy a obok niego stał Severus.

[ 372 komentarze ]


 
Część 51.
Dodała Marta Pears Sobota, 21 Lutego, 2009, 20:44

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i kłaniam się w podziękowaniu za słowa uznania ;* Szczególnie dziękuję Miyuki .

* * * * * * * *

Szanowna Pani,

Zawiadamiamy, że wyniki Pani badania odczytu pamięciowego zostały poddane analizie biegłych, która wykazała pozytywną wartość dowodową tego badania. Opinia wraz z dokumentacją medyczną wpłynie do sądu dnia…

dalej było napisane coś jeszcze lecz nie byłam w stanie tego doczytać. Upuściłam kartkę na kołdrę i zagryzłam wargi. Uzdrowiciel uśmiechał się do mnie - on już znał wyniki analiz.
-Mogłem to pani powiedzieć, ale wolałem, żeby pani sama się o tym dowiedziała.- powiedział, podchodząc do mnie. -Mam nadzieję, że cieszy się pani?
-Czy się cieszę…? Nie umiem tego opisać! Wie pan… -otarłam szybko jakąś głupią łzę -nie spodziewałam się, że się uda, liczyłam na to, ale w głębi duszy myślałam, że… to znaczy, że jest druga szansa!
-Jest i to całkiem spora.- Lafarre wszedł do sali. Towarzyszył mu jakiś mężczyzna z papierami w dłoni. -Z poufnych źródeł wiadomo mi, że Wizengamot ma już opinię oraz wyniki badań i jest bardzo nimi skonfundowany. Pani sprawa zostanie ponownie rozpatrzona.
-Dziękuję.- uśmiechnęłam się do niego, bo nie potrafiłam inaczej mu podziękować. Jak się spodziewałam, pokręcił głową i skinął na uzdrowiciela.
-Możemy na chwilę?
-Tak, tak, proszę bardzo. Zostawiam państwa samych.
-Panno Pears, termin następnej sprawy został wyznaczony na dziesiątego czerwca.- powiedział śledczy po wyjściu uzdrowiciela. -Czy chce pani być nadal reprezentowana przez mecenasa Higgsa?
-Wydawało mi się, że mój adwokat jest obecnie nieosiągalny. Jak pan mówił: Rzym…?
-Dokładnie. Powiem krótko: jeśli pani chce, mecenas Rawlison może go zastąpić.
Spojrzałam na adwokata, który natychmiast mi się przedstawił. Prawdę mówiąc, nie wyglądał na prawnika i to mnie zmyliło. Kiedy powiedział mi parę słów na temat mojej sprawy i nowej linii obrony, nabrałam do niego zaufania. Okazało się później, że Rawlison wiele lat pracował w Portugalii a teraz wrócił i zamierza założyć kancelarię w Londynie (tak mi powiedział pan Lafarre, gdy mecenas nas zostawił).
-Nie musi się pani o nic martwić, zaręczam, że on panią wybroni.- zapewnił mnie na końcu naszej rozmowy. -Skoro poradził sobie z rozwodem mojego syna i synowej, to taka sprawa jest dla niego pestką.
Rzeczywiście, Rawlison jest znakomitym adwokatem: kiedy na wznowionej rozprawie zaczął prezentować swoje umiejętności, nie tylko sąd i ja byliśmy pod wrażeniem lecz - widziałam to - również oskarżyciel, który po skończonej sprawie podszedł do mojego obrońcy i uścisnął mu dłoń szczerze.
Sprawa była przełomowa nie tylko ze względu na nowe dowody w postaci dokumentacji lekarskiej, ale także… zeznania. Severus Snape zeznał, że widział, jak Bellatrix Lestrange obezwładniła mnie i oszołomiła a następnie, za pomocą mojej różdżki zabiła Narcyzę Malfoy.
Mimo że zeznania tej wagi powinny były pojawić się w aktach wcześniej, teraz nie zostały zlekceważone (Rawlison wytłumaczył mi później, że ponownie przesłuchano wszystkich świadków, także ze strony powódki, która wezwała dwóch nowych - niestety, nie uwierzono im, jak tylko jej szwagier wyraźnie odwołał swoje wcześniejsze zeznania obciążające mnie). Razem rzecz biorąc, sąd nie miał wątpliwości, że wina leży po stronie siostry Narcyzy. Ja zostałam oczyszczona ze wszelkich zarzutów a Bellatrix została skazana na dożywotnie więzienie w Azkabanie.

Wyjście na wolność jawiło się w mym umyśle jako coś nieprawdopodobnie pięknego i niezasłużonego. Z jednej strony, byłam szczęśliwa, że sprawiedliwości stało się zadość lecz z drugiej - czułam się zagubiona.
Po miesiącu w więzieniu, po koszmarnej historii z zabójstwem mojej niedoszłej teściowej czułam, że teraz już nic nie jest pewne w moim życiu i nic nie jest naprawdę ważne. Dokonało się we mnie nie tyle przewartościowanie pojęć, co ich wyblaknięcie. Oczywiście, mogłam teoretycznie zacząć żyć tak, jak dotąd, wrócić do pracy (co pewnie bardzo ucieszyłoby Korneliusza Knota) i zapomnieć o tym wszystkim, ale nie umiałabym. Zrozumiałam, że tak naprawdę nie odpowiada mi życie pod dyktando społeczne i prawnicze, poza tym, nie miałam w sobie tyle sił fizycznych i psychicznych, by zacząć walkę na nowo. W końcu media żerowały na moim życiu od paru dobrych tygodni i nie zanosiło się na szybki koniec: wiem, bo gdy wychodziłam ze szpitala, wpadłam w tłum dziennikarzy i fotoreporterów. Na szczęście, udało mi się bezpiecznie ukryć w mieszkaniu Harry’ego - on miał walkę z popularnością (niechcianą głównie) opanowaną do perfekcji.

-Myślę, że powinnaś teraz odpocząć i nabrać sił w jakimś miejscu, które będzie wolne od prasy i tego całego zamętu.- powiedział dyrektor Hogwartu, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy od chwili mojego wyjścia na wolność. Siedzieliśmy u niego w gabinecie i piliśmy herbatę, podczas gdy na błoniach uczniowie od jedenastu do siedemnastu lat beztrosko korzystali z ostatnich chwil w szkole, otoczonej magicznymi błoniami i jeziorem. -Musisz się odizolować od tego wszystkiego na pewien czas, to ci dobrze zrobi i wrócisz do siebie.
-Też o tym myślę.- pokiwałam głową. -Najchętniej wyjechałabym dokądś, ale problem w tym, że nie mam dokąd.
-Dwudziestego czerwca kończy się rok szkolny i do pierwszego września szkoła będzie pusta. Oczywiście, będą trwały prace przygotowawcze do kolejnego roku nauki, układanie planu i tym podobne lecz generalnie - spokój. Dużo świeżego powietrza, idealny teren do spacerów, znane i bezpieczne miejsce.
-O co panu chodzi?- spojrzałam na niego nierozumiejąco. Dumbledore uśmiechnął się z rozbawieniem.
-O to, Marto, że proponuję ci właśnie wakacje w Hogwarcie. No, dalej, nie uśmiechaj się, tylko powiedz, że się zgadzasz! Niewielu osobom to proponujemy.
-Dobrze.- uśmiechnęłam się niepewna, czy postępuję poprawnie. -Dziękuję, panie dyrektorze…

[ 353 komentarze ]


 
Część 50.
Dodała Marta Pears Środa, 11 Lutego, 2009, 19:48

Specjalnie dla wszystkich kochanych pań, które to czytają, fragmencik mrau i 9 stron dobrej zabawy, jak mam nadzieję ;) dedykacja for M., Rovena, Ann - Britt, Nutria, Arwena, Parvati ;*

* * *


Jak tylko znaleźliśmy się na korytarzu, spojrzeliśmy na siebie.
-Nasz pociąg odchodzi dopiero jutro rano.- powiedziałam drżącym głosem. -Super, że chociaż dał nam jeden dzień na pożegnanie się ze wszystkimi i spakowanie.
-Daj spokój.- odmruknął Draco. -Nie mogą nas wyrzucić! Moim zdaniem, on nas tylko straszy… i szczerze mówiąc, to brzmiało bardziej jak… no nie wiem, ale nie może nas wywalić w ostatnim tygodniu, po prostu to by było… dziwne!. Marta, wiem, co myślisz… to moja wina, ale…
-Przestań.- żachnęłam się. -To nie jest twoja wina, jeśli już, to nasza wspólna… ja tylko się zastanawiam, co powiedzą na to moi rodzice. Wiesz, dotąd nigdy nie nawaliłam… nigdy nie sprawiałam kłopotów, a teraz wyrzucenie ze szkoły… i to w ostatniej klasie…
-Nie przejmuj się, może jeszcze da się pójść do Dumbla i wszystko odkręcić.- podszedł do mnie i przytulił mnie machinalnie. -Przecież Potter gorsze rzeczy odwalał przez cały rok, a tu nagle nas mieliby wyrzucić za parogodzinne wyrwanie się? Jesteśmy dorośli, nie mogą nam nic zrobić!
-Dobrze wiesz, że nie o to chodzi.- powiedziałam cicho i wysunęłam się z jego ramion. -Nie mówmy już o tym, bo i tak mam parszywy humor… lepiej chodźmy się przebrać, jest mi naprawdę zimno.
Powlekliśmy się smętnie do chimery. W pokoju spotkaliśmy Pansy, Mil i Blaise’a, który na nasz widok zerwał się z fotela i zaczął nas przepraszać:
-Ej, słuchajcie, naprawdę mi przykro, próbowaliśmy mu wmówić, że to nic…
-Nie ma sprawy, stary.- odpowiedział Draco. -Mamy czas do jutra. Snape odprowadzi nas na stację po śniadaniu.
-Żartujesz… chcesz powiedzieć, że…- zaczął z niedowierzaniem, ale widząc nasze miny, potrząsnął głową. -Nie, to niemożliwe!
-Idę po ciuchy.- mruknęłam, czując, że za chwilę się rozpłaczę i poszłam do dormitorium. Blaise odprowadził mnie zdumionym spojrzeniem. Draco spojrzał tylko na niego ponuro i z ciężkim westchnieniem także ruszył do swojego dormitorium.


Nigdy nie zapomnę tego sparaliżowania, paniki i ciężkiego zawodu, jakie mi towarzyszyły do końca tamtego dnia i przez następny ranek. Draco zresztą też bardzo to przeżył, chociaż udawał, że to jedna wielka niesprawiedliwość.
Prawda była jednak inna: zasłużyliśmy na to, co nas czekało następnego ranka i nie było żadnego usprawiedliwienia. Nie odzywaliśmy się do siebie prawie przez cały czas, unikaliśmy także rozmów z naszymi znajomymi, którzy byli wyprowadzeni z równowagi tym, że wylecieliśmy ze szkoły w takim momencie.
-To nie jest taki wielki grzech i nagięcie regulaminu, żeby was od razy wywalać, po prostu to się kupy nie trzyma!- mówił Blaise, ale milkł, gdy tylko któreś z nas patrzyło na niego chmurnym wzrokiem.
Śniadanie przebiegło dla nas w bardzo posępnym nastroju. Nie miałam apetytu i, szczerze mówiąc, miałam ochotę być już w Hogwart Ekspresie. Nie mogłam znieść tej ciężkiej atmosfery i nie pomagał mi w tym wcale Draco, który starał się być opiekuńczy i w ten sposób zadośćuczynić nieszczęsny urodzinowy wypad, którego zresztą nie miałam mu za złe.
Grzebiąc widelcem w sałatce, zastanawiałam się, czy dyrektor wysłał już powiadomienie do moich rodziców i jak bardzo będą rozczarowani… tak, myślę, że przede wszystkim było mi wstyd przed nimi… tak bardzo cieszyli się z tego Hogwartu i tak bardzo zależało im na tym, abym dobrze ukończyła szkołę…

-Idę po swoje rzeczy.- mruknęłam, odkładając widelec. Draco spojrzał na mnie z niepokojem.
-Nic nie zjadłaś.
-Nie mam ochoty.- wzruszyłam ramionami i wyszłam z Sali, czując na sobie spojrzenia wszystkich uczniów, w tym także Hermiony. Draco zerwał się od stołu i poszedł za mną.
W milczeniu znieśliśmy swoje kufry i przytargaliśmy je do Sali. Akurat wszyscy kończyli śniadanie. ‘Nie ma to jak publiczność’, pomyślałam z autoironią i ukucnęłam, udając, że majstruję coś przy kufrze. Właśnie wychodzili Gryfoni.
-Marta…- usłyszałam głos Hermiony, więc podniosłam się. Harry i Ron szli po schodach. Zatrzymali się w połowie, spostrzegając, że nie ma z nimi Hermiony. -Naprawdę mi przykro… słyszałam, co się stało…
-Nie ma o czym mówić, tak serio, to przecież zasłużyliśmy na to.- mruknęłam, nie patrząc na nią. Wiedziałam, że dłuższa rozmowa wywołać może li i jedynie bezsensowny potok łez, więc powiedziałam krótko: -Wiesz co, przepraszam, ale chyba zapomniałam zabrać książki, zostawiłam ją w pokoju.- to mówiąc, odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do dormitorium.
Kiedy znalazłam się w środku, z ulgą zamknęłam drzwi i podeszłam do naszego okna, zamykając oczy. Cieszyłam się, że Pansy jeszcze nie wróciła z WS. ‘Uspokój się i przestań to rozpamiętywać’, nakazałam sobie. ‘Co się stało, już się nie odstanie, zachowaj choć trochę godności i nie maż się, jak dzieciak!’
-O, tu jesteś…- usłyszałam nagle głos mojej współlokatorki, więc odwróciłam się i zmusiłam wargi do krzywego uśmiechu.
-Już idę do Sali, przyszłam sprawdzić, czy nie zapomniałam czegoś.- odpowiedziałam. Pansy odwróciła głowę w bok. Milczenie przedłużało się, więc uznałam, że czas to zakończyć.
-Powodzenia, Pansy. Może jeszcze kiedyś się spotkamy.- powiedziałam cicho i opuściłam nasz wspólny pokój, nie czekając na jej ewentualną odpowiedź.
Kiedy zjawiłam się ponownie w Sali Wejściowej, była ona pusta, nie licząc Dracona, który stał pod ścianą i z wyraźnym niepokojem wpatrywał się w wejście do lochów. Widząc mnie, uśmiechnął się z ulgą, chociaż ten uśmiech też był jakiś… dziwny, jakby wymuszony, sztuczny.
-Co się stało?- zapytał, obejmując mnie ramieniem. -Tak nagle pobiegłaś na dół…
-Nic, nic, poszłam sprawdzić, czy wszystko na pewno zabrałam.- odpowiedziałam niewyraźnym głosem. Jak zawsze w złych chwilach gdy Draco był przy mnie, miałam ochotę wypłakać cały żal i smutek. Teraz nie mogłam sobie na to pozwolić, a przynajmniej, starałam się samą siebie przekonać do tego, dlatego wysunęłam się z jego ramion i stanęłam obok. -Snape już idzie?
-Nie wiem, jeszcze jest w środku, z kimś rozmawia.
W kilkanaście sekund później drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i wyszedł z niej nasz opiekun. Spojrzał na nas, potem na nasze kufry i zapytał, unosząc lekko brwi:
-Po co wam kufry?
Spojrzałam na niego z niezrozumieniem. Draco zerknął na mnie i na niego, ale też go zatkało. Pierwsza wydobyłam z siebie głos, przypominający raczej bek kozy:
-No, przecież miał nas pan odprowadzić na stację… na pociąg do Londynu. Spakowaliśmy wszystkie swoje rzeczy…
-Czy słyszałaś, abym powiedział, że odprowadzę was na pociąg?- Snape był wyraźnie zaskoczony, a może tylko udawał, nie wiem, byłam tak wytrącona z równowagi, że nie zastanawiałam się nad tym. -Bo ja bardzo dobrze pamiętam, że powiedziałem, iż odprowadzę was na s t a c j ę.
-No… tak, ale przecież na stację… na pociąg powrotny, przecież wyrzucono nas ze szkoły…- wsparł mnie Draco. Był chyba bardziej zaskoczony, niż tamtego wieczora, gdy go pocałowałam po raz pierwszy.
-A kto ci powiedział, że wyrzucono cię ze szkoły, Draco?- zainteresował się Mistrz Eliksirów. -Ja nic takiego nie powiedziałem.
‘No, nie, to ponad moje siły!’, jęknęłam w duchu. Czułam, że tracę grunt pod nogami.
-Chce pan powiedzieć, że nie zostaliśmy wyrzuceni… i że… i że nie idziemy na stację na pociąg powrotny?- wydusiłam słabo. Mój opiekun odpowiedział ze stoickim spokojem, patrząc na mnie zagadkowo:
-Skądże. O ile wiem, nikt was z tej szkoły nie wyrzucił, a na stację muszę was odprowadzić, bo tam odpracujecie swój szlaban, trzeba sprzątnąć peron i zająć się pociągiem, który ma tu postój… panno Pears, czy dobrze się pani czuje?- usłyszałam jego ostatnie słowa jak przez watę, bo zakręciło mi się w głowie i przed oczyma zobaczyłam białą mgłę.
Ostatkiem sił wyciągnęłam rękę, chcąc się na czymś oprzeć, ale nie zdążyłam chyba, bo zaraz straciłam świadomość, a kiedy się ocknęłam, leżałam na podłodze w Sali Wejściowej, a nade mną stał wystraszony Draco, prof. Snape i szkolna pielęgniarka, pani Pomfrey w swym nieskazitelnym, białym kitelku i z surowym obliczem.
-No i jak się czujesz?- zapytała swoim szorstkim głosem, przykładając zimną dłoń do mojego policzka. -Spocona jesteś, chyba bardzo się zdenerwowałaś, co?
-Nnie… wszystko w porządku.- odpowiedziałam. -Dobrze się czuję, tylko tak jakoś… słabo mi.
-To akurat normalne. Dasz radę wstać?
-Postaram się.- powiedziałam i spróbowałam przy jej pomocy podnieść się na nogi, które miałam jak z bardzo miękkiego masła, szczerze mówiąc. Zachwiałam się lekko lecz ona podtrzymała mnie i zaraz pomógł też Draco.
Pielęgniarka spojrzała z lekkim niezadowoleniem na mojego opiekuna, na mnie, Dracona i powiedziała:
-Mam nadzieję, że zaraz poczujesz się lepiej… gdyby to się powtórzyło, proszę dać mi znać bez wahania.
-Oczywiście.- obiecał solennie Snape a pielęgniarka odeszła. Gdy jej kroki ucichły, mój opiekun spojrzał na mnie uważnie i zapytał:
-Na pewno dobrze się czujesz?
-Tak, tak, na pewno.- odpowiedziałam, patrząc na Dracona, który, choć jeszcze był nieco zaniepokojony, to już się uśmiechał zupełnie inaczej, niż kwadrans temu. Przypomniałam sobie, co się stało.
-Aha, czyli że nie wyrzucono nas?- upewniłam się, a Draco wybuchł śmiechem.
-Nie, musimy tylko odrobić szlaban.- odpowiedział, przytulając mnie i patrząc na mnie wesoło. Przeniosłam wzrok na prof. Snape’a i pojęłam w mig jego taktykę. ‘To wredna istota’, pomyślałam z nagłą wesołością, przypominając sobie dokładnie jego słowa, ‘jak nic od początku wiedział, że nie wylecimy i faktycznie nie mówił nam nic o wyrzuceniu., tylko o tej cholernej stacji, a my zasugerowaliśmy się tym i…’
-Z chęcią odrobię ich nawet dziesięć.- odparłam, patrząc mu prosto w oczy i dam sobie głowę uciąć, że coś w jego oczach błysnęło bardzo nie po severusowatemu i niemalże uśmiechnął się drwiąco! Ach, jaka lekkość w sercu, zupełnie, jakby puściła dziwna, ciężka blokada.
-Na razie odnieście kufry z powrotem do pokoju i wracajcie. Potem pójdziemy na stację, jeśli panna Pears jest w stanie odrobić swój pierwszy w życiu szlaban.- powiedział Snape, a ja prawie wybuchłam śmiechem.
-Oczywiście, jestem w stanie.- odpowiedziałam i razem z Draco zabraliśmy nasze kufry z powrotem do dormitorium.


Pamiętam, że nasze wejście do dormitorium zrobiło kolosalne wrażenie. Nie zapomnę ogromnego zdumienia na twarzy dziewczyn i chłopaków z naszej grupy, ale nie mieliśmy czasy tłumaczyć im zbyt wiele (taa, tym razem postanowiliśmy usłuchać naszego opiekuna co do cala!), tylko rzuciliśmy:
-Idziemy na szlaban.

Kiedy już doszliśmy na stację, na którą zwykle przyjeżdżał Hogwart Ekspres, Snape przyniósł nam z magazynu, jaki znajdował się za torami, miotły, szufelki i wiadra.
-Zbierzecie wszystkie śmieci, zamieciecie peron i wszystko wrzucicie do wiader - powiedział, wręczając nam je. -Opróżnicie wiadra zaklęciem Evanesco, gdyby było to konieczne. Potem zgłosicie się do konduktorki pociągu, pani Lower, ona powie wam, co macie robić dalej. Macie na to cały dzień. Jak skończycie, poprosicie panią Lower o powiadomienie mnie, przyjdę po was. Żadnych pytań?
-Żadnych.- potwierdziliśmy zgodnie. Profesor skinął nam głową i zostawił nas na peronie, smaganym letnim wiatrem o zapachu rozzłoconych zbożem pól.
Jak tylko jego czarna peleryna znikła za zakrętem drogi, spojrzałam na Dracona i bez słowa padłam mu w ramiona z piskiem olbrzymiej radości.
Przytulaliśmy się, całowaliśmy i kręciliśmy w kółko niczym niespełna rozumu ludzie, a może po prostu ogromnie szczęśliwi, zakochani siedemnastolatkowie? Oboje byliśmy wręcz oszołomieni tym, co się stało i nie mogliśmy się tym nacieszyć. Dopiero teraz odczuliśmy w pełni ciężar, jaki nas gniótł od chwili powrotu w progi szkoły po (nie)feralnych urodzinach. Było pogodne lato, mieliśmy przed sobą całe życie i siebie, czegóż chcieć więcej? My nie chcieliśmy niczego… no, może braku kontroli nad naszym szlabanem, aby móc przedłużyć sobie chwile rozkoszy…


Tak, to był pierwszy i ostatni szlaban w moim życiu. Wspominam go z pewną dozą wesołości, ale i sentymentalizmu. Z peronem uporaliśmy się dość szybko, pracowaliśmy, jak nigdy, dopiero w pociągu nasz zapał do pracy nieco osłabł i jak znaleźliśmy się w połowie pociągu, Draco bez słowa pociągnął mnie do przedziału i zamknął drzwi…

-Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz?- zapytałam rzeczowo. -Uświadamiam cię, że zostało nam jeszcze pięć przedziałów w tym wagonie.
Draco zaczął rozpinać guziki szaty i powiedział z ukrytym uśmiechem:
-Należy nam się coś za to małe piekiełko, jakie zafundował nam kochany opiekun… a sprzątnąć zdążymy, sam powiedział, że mamy cały dzień na to.
-Ty chyba nie…- zaczęłam, wpatrując się w niego z rozbawieniem ale urwałam, bo on zdjął szatę i podszedł do mnie bliżej. Nie protestowałam, gdy zsunął i moją. Zostałam tylko w ulubionych, jasnych spodniach i czerwonej bluzce. Patrzyłam na niego spod zmrużonych rzęs, czekając na jego ruch. Położył mi dłonie na ramionach, przesunął je wolno w dół po moich piersiach i zatrzymał ostatecznie na talii, gdzie splótł je, przyciągając mnie do siebie oraz jednocześnie pochylając głowę i całując moją szyję. Założyłam ręce na jego kark i także zaczęłam go całować, przylegając do niego całym ciałem.
-Chyba nie powinniśmy…- szepnęłam mu do ucha, ale on nawet nie przestał mnie całować. -Zaraz może przyjść pani Lower…
-Nie przyjdzie, poszła napić się kawy, widziałem przez okno.- odpowiedział, unosząc na chwilę wzrok i uśmiechając się do mnie w taki sposób, jaki najbardziej lubiłam. -Tylko tym się martwisz?
-Tak… chyba tak.- odpowiedziałam ze śmiechem i pocałowałam go, przesuwając dłonie po jego barkach i klatce piersiowej w stronę rzędu guzików. Zawsze lubiłam przytulać się do jego piersi, to mi dawało poczucie bezpieczeństwa i spokój. Draco przyciągnął mnie mocniej do siebie, a drugą dłoń przesunął z mojej talii wyżej, na moje plecy. Jego palce błądziły gdzieś w pobliżu zapięcia od mojego stanika, a ja odpięłam już połowę guzików jego koszuli, nie zastanawiając się nad tym, co robię.
W tym momencie usłyszeliśmy zgrzyt przesuwanych drzwi i zagniewany damski głos:
-A co wy tu… PEARS, MALFOY!
Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. W drzwiach stała zgorszona, starsza od pani Lower, nieznana nam konduktorka i patrzyła na nas wzrokiem bazyliszka. Draco odchrząknął, poprawiając sobie jednym ruchem koszulę i szybko ją dopinając. Gdyby nie fakt, że spuścił głowę tak, że włosy zakryły mu twarz, dałabym sobie rękę uciąć, że chciało mu się śmiać; mnie, prawdę mówiąc, nie za bardzo.
-My… ee… tego…- zaczęłam, obciągając sobie bluzkę i odgarniając włosy z twarzy. Serio, nie wiedziałam, co powiedzieć, aż w końcu, bo konduktorka oczekiwała wyraźnie odpowiedzi, wymyśliłam: -My właśnie myliśmy okna.
Draco odwrócił głowę i przytknął pięść do ust, podczas gdy konduktorka patrzyła na mnie tak, że gdybym była z drewna, to bym się spaliła w mgnieniu oka. Kopnęłam go wymownie, a on spojrzał na mnie, udając, że nie wie o co chodzi, a kąciki ust aż mu drżały od tłumionego śmiechu.
-Nie dawać mi tu sobie żadnych znaków!- powiedziała surowo konduktorka. -Już ja wiem, co wam po głowie chodziło, widziałam, byście się wstydzili! O ile wiem, jesteście tu na SZLABANIE, a nie po to, żeby- zagalopowała się i zaczerwieniła, mrucząc coś pod nosem. -… no, jednym słowem, WYNOCHA MI STĄD!- odzyskała raz - dwa rezon po nieudanej próbie sformułowania wystarczająco trafnego określenia naszego postępku i niemalże wypchnęła nas z przedziału. -Ty pójdziesz ze mną.- powiedziała do Dracona. -A ty zostaniesz tutaj i żadnych więcej głupot, bo poskarżę się waszemu opiekunowi!- powiedziała, jeszcze raz patrząc na mnie z niesmakiem i poprowadziła Dracona w stronę przedziału dla konduktorów, mrucząc pod nosem rzeczy w stylu „Ach, ta dzisiejsza młodzież, za grosz kultury i wychowania!” i „Co to za zepsucie się rozpleniło i doprawdy, żeby w takim wieku już tylko o jednym myśleć!”. Draco oczywiście strasznie się wydurniał i robił miny, idąc tyłem za nią, a ja omal nie dostałam ataku śmiechu, gdy się potknął i prawie rymnął na dziób. Pokręciłam głową, tłumiąc chichot i, machając mu wesoło dłonią, przystąpiłam do rzetelnej pracy.
Kiedy skończyłam, było popołudnie. Ruszyłam w stronę przedziału konduktorskiego, masując sobie kark i kręcąc głową, żeby go rozruszać. ‘Nigdy więcej nie dam z siebie zrobić sprzątaczki w pociągu’, pomyślałam i wpadłam na kogoś. Tym kimś okazał się Draco.
-O, miło, że się w końcu spotkaliśmy.- powiedział, śmiejąc się cicho. -Cały czas kazała mi sprzątać przedział dla konduktorów, wyobrażasz sobie? Nawet nosa nie wychyliłem za drzwi!
-Dobrze ci tak, zbereźniku.- wytknęłam mu język i zrobiłam unik przed jego wyciągniętymi ramionami. -Masz za swoje, że mnie zostawiłeś na pastwę tłumaczenia niewytłumaczalnego temu skostniałemu ideologicznie kapralowi w spódnicy.
-Zaczyna się.- odgiął głowę w tył i wybuchł śmiechem. -Uwielbiam te twoje wymówki, są takie… soczyste!
-Soczyste?- teraz z kolei rozśmieszył mnie. -Chyba coś ci się pomyliło, Draco.
-O, doskonale, skończyliście już?- usłyszałam głos nad swoim uchem, więc podskoczyłam i odwróciłam się. Przede mną stała znana nam konduktorka, pani Lower.
-Tak, właśnie skończyliśmy.- odpowiedział za mnie Draco.
-To wracajcie do zamku, proszę. Myślę, że znacie drogę do Hogwartu, nie muszę wzywać waszego opiekuna.- spojrzała na nas z matczynym uśmiechem. Powiedzieliśmy jej ‘do widzenia’ i opuściliśmy pociąg. Wolę się nie przyznawać, jak długo trwał nasz powrót do Hogwartu… ale gdyby nie to, że w połowie drogi zrobiłam Dracona w konia i puściłam się biegiem do przodu, spokojnie przyszlibyśmy dopiero na kolację.


Takie były moje najwspanialsze urodziny w życiu… a właściwie, dlaczego nie obchodziłam kolejnych, poza brakiem nastroju? , zastanowiłam się. Doszłam do wniosku, że najwidoczniej nie miałam z kim ich obchodzić zdaniem mojego serca i wtedy do sali wszedł uzdrowiciel. Trzymał w dłoniach plik kopert, w tym jedną, charakterystycznie fioletową.
-Właśnie przyszło pocztą, wszystkiego najlepszego.- powiedział, uśmiechając się lekko i kiwnął dłonią. Do środka weszła pielęgniarka z kilkoma bukietami róż. Z lekkim oszołomieniem patrzyłam, jak wyczarowuje wazon za wazonem a potem, aby nieco ochłonąć, zajęłam się listami. Jeden z nich był z Ministerstwa- ten w kolorowej kopercie. Rozerwałam papier, przeczuwając, czego może dotyczyć ukryte w niej pismo…

[ 349 komentarze ]


 
Część 49.
Dodała Marta Pears Sobota, 07 Lutego, 2009, 20:02

Piszę do Was, słuchając boskiego Flightless bird, American mouth i stsrając się nie wzruszać przy tym do łez, co ciężko mi idzie.

* * *

Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, Draco pociągnął mnie jednak bez namysłu w drugą stronę.
-Hej, gabinet Snape’a jest tam.…- zaczęłam, a on odpowiedział spokojnie:
-Wiem.
-No to dlaczego idziesz w drugą stronę?
-Bo nie idziemy do naszego opiekuna.
-Jak to?
-Tak to.- obejrzał się na mnie i wybuchł cichym śmiechem. -No, co tak patrzysz? Chyba nie chcesz spędzić kolejnej godziny na wypełnianiu durnych sprawozdań i bezsensownym sporządzaniu raportów miesięcznych?
-Raporty sporządzaliśmy w zeszłym tygodniu, więc ewentualnie tylko te sprawozdania wchodziłyby w grę.- odpowiedziałam, machinalnie idąc za nim -Draco, pytam poważnie, gdzie ty idziesz?
-Gdzie m y idziemy, kochanie.- poprawił mnie i, pchnąwszy drzwi zamku, dodał beztrosko: -Zabieram cię w jedno fantastyczne miejsce na drugą część urodzin.
-Nie pójdę z tobą nigdzie, dopóki się nie dowiem, dokąd mnie zabierasz.- oświadczyłam, zatrzymując się na stopniu. Draco odwrócił się, spojrzał mi z bliska w twarz i powiedział tym jakże denerwującym, rozbawionym tonem:
-Ponieważ mam pewne obawy, że nie poszłabyś także wtedy, gdybym ci powiedział, gdzie idziemy, będę musiał użyć siły.- to mówiąc, chwycił mnie lekko, jak piórko i zniósł ze schodów.
- Draco, przestań! Masz mnie zaraz postawić, bo pożałujesz! Draco, proszę…! - zaczęłam wołać, śmiejąc się jednocześnie, więc Draco posłusznie mnie postawił.
-Proszę cię, zrób to dla mnie i nie pytaj już o nic, dobrze?- spojrzał na mnie prosząco.
-Podlec, wiesz zawsze, jak mnie przekabacić!- nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. -No, dobrze, zgadzam się, ale pod warunkiem, że nie popełnimy żadnego głupstwa.
-Oj, z tym będzie ciężko, bo to nasza ostatnia szansa na popełnienie głupstwa, a ja postanowiłem ją doskonale wykorzystać.
-Draco!
-No, co? Raz w życiu ma się siedemnaste urodziny, to do czegoś zobowiązuje! Marta, proszę cię, nie miej takiej przerażonej miny, przysięgam, że to nie jest nic niebezpiecznego i że będziesz zadowolona.
-Dobrze.- z rezygnacją chwyciłam go za dłoń. -Ale lepiej się pospieszmy, nim ktoś się zorientuje, co knujemy.
-Co u ciebie lubię to to, że zawsze w końcu zaczynasz mówić rozsądnie.- pochwalił mnie, wywołując tym samym nowy wybuch śmiechu i, rozejrzawszy się dyskretnie, powiedział: -W drogę!

Pamiętam, że jak tylko znaleźliśmy się za szkolną bramą, deportowałam się razem z nim. Wylądowaliśmy na fantastycznej, leśnej polanie, ukwieconej mnóstwem zawilców i kaczeńców. Ścieżka przecinająca ją prowadziła z jednej strony w głąb lasu, z drugiej zaś do jeziora, którego połyskujące w słońcu fale prześwitywały przez drzewa i krzaki. To było naprawdę piękne miejsce… powiedziałam to zresztą, jak tylko okręciłam się i rozejrzałam wokół.

-Draco… tu jest cudownie! Gdzie my jesteśmy?- zadarłam głowę i spojrzałam w niebo.
-Derwood, jeśli ci to coś mówi!- odkrzyknął. Obejrzałam się i zobaczyłam, że kuca na brzegu jeziora.
Kiedy do niego podeszłam, zobaczyłam, że jest tu mała plaża oraz pomost. Draco wszedł właśnie na niego, a potem zszedł ostrożnie na pierwszy stopień drabinki, jaka do niego była przyczepiona, przechylił się gwałtownie, trzymając się dłonią krawędzi pomostu i sięgnął po coś.
-Tak myślałem.- powiedział z zadowoleniem, pociągając sznurek mocniej i włażąc z powrotem na pomost. Podeszłam do niego, patrząc z mieszanką niepokoju i zaciekawienia na to, co robi. On zaś wyciągnął z wody skrzynkę, otworzył ją i wyjął z niej dwie butelki szampana oraz owinięte w mokre teraz ścierki kieliszki.
-Draco, czy ja dobrze widzę?- prawie wybałuszyłam oczy na ten widok.
-Bardzo dobrze.- odpowiedział, zanurzając dłoń w skrzynce i grzebiąc. -Ale zapomniała chyba o… a nie, jest. - wyjął mały korkociąg i sięgnął po butelkę.
Oczywiście, zazwyczaj otwieraliśmy butelki (jeśli w ogóle!) za pomocą czarów, ale teraz najwidoczniej Draconowi uwidziało się spróbować metody zbliżonej do mojego świata. Nie muszę chyba mówić, że po pięciu minutach dostałam ataku śmiechu, obserwując, jak próbuje rozłupać ostrzem korek i wytłumaczyłam mu, jak powinien postąpić. Po małej lekcji elegancko otworzył butelkę, nalał nam szampana i powiedział z dumą oraz satysfakcją: -No, to teraz możemy świętować. Na początek, wypijmy za solenizantkę.- uśmiechnął się do mnie i stuknęliśmy się kieliszkami. -Twoje zdrowie, kochanie.


Pamiętam, że byłam zaskoczona wyjątkowym smakiem szampana, bo dotąd nie przepadałam za tym trunkiem, jednakże miałam wrażenie, że wtedy był o wiele pyszniejszy i słodszy. To był w ogóle niesamowity dzień: słońce przygrzewało, jak to na początku czerwca, ptaki śpiewały, niewielkie fale na jeziorze pluskały o brzeg a my byliśmy w tym leśnym raju kompletnie sami.

-Draco, kto w ogóle to przygotował? Słyszałam, że mówiłeś, że „ona” zapomniała… kto ci pomógł, przyznaj się? I skąd znasz to miejsce?
-Byłem tu kiedyś z rodzicami, a z przygotowaniem szampana itd. pomogła mi kuzynka.
-Aha, rozumiem. Więc to był spisek z kuzynką, tak?
-Nie, skądże, po prostu poprosiłem ją o drobną przysługę, jej rodzice mieszkają niedaleko.- zaśmiał się. -Podoba ci się to miejsce? Ja uważam, że tu jest magicznie.
-Mhm, zdecydowanie.- mruknęłam, otwierając na chwilę oczy i nie odrywając głowy od jego ramienia. -W ogóle jest fantastycznie, mówiłam to już?
-Nie wiem, chyba mówiłaś, że jest cudownie.- roześmiał się cicho i przytulił mnie mocniej. -Byłoby zupełnie idealnie, gdybyś jeszcze powiedziała coś w stylu ‘To najpiękniejsze urodziny w moim życiu, Draco’ i najlepiej okrasiła to jeszcze jakimś słodkim pocałunkiem.
Parsknęłam śmiechem i uniosłam nieco głowę, by na niego spojrzeć.
-To są najlepsze urodziny, jakie pamiętam, Draco.- powiedziałam cicho i zbliżyłam twarz do jego twarzy, całując go delikatnie. -Czy takie podziękowanie było dość dobre?
-Dość dobre tak, ale nie najlepsze.- poczułam jego oddech na swoim karku, gdy mnie całował a w pewnej chwili zaśmiał się i powiedział: -Wiesz co? Jest idealna pogoda na to, żeby się wykąpać!
Teraz i ja wybuchłam śmiechem.
-Jesteś nienormalny.- stwierdziłam. Okazało się jednak, że jest nie tyle nienormalny, co poważny!
-Mówię serio, lato za trzy tygodnie, słońce tak grzeje, że aż szkoda by było nie skorzystać z okazji!- to mówiąc, rozpiął guziki szaty i rzucił ją obok na deski pomostu, zostając tylko w zielonej koszuli i jasnych dżinsach.
Ponieważ obserwowałam go jak oniemiała, widocznie uznał, iż trzeba mi to bardziej obrazowo wyjaśnić, więc podszedł do mnie i chwycił mnie żartobliwie za szatę. Śmiejąc się, odskoczyłam na drugi koniec pomostu i wyciągnęłam dłoń obronnym gestem.
-Nawet o tym nie myśl, Draco.- ostrzegłam go, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
-Adam i Ewa byli bardziej skromni, zadowolili się liśćmi figowca! Ale skoro nie chcesz…- rozłożył ręce i zrobił krok w przód. Nie spuszczałam z niego wzroku, przeczuwając, co mu chodzi po głowie.
-Wariat, jeśli myślisz, że mnie wrzucisz, to się my… Aaaa!!
Złapał mnie w pół i spróbował przeciągnąć bliżej krawędzi pomostu, ale udało mi się wyrwać z jego ramion i, niewiele myśląc, pchnęłam go do przodu. Draco stracił równowagę i wylądował w wodzie, jednak był na tyle przytomny, że zdążył złapać mnie za rękę i w efekcie wylądowaliśmy w jeziorze oboje.
Śmiejąc się, parskając wodą i odgarniając z twarzy mokre włosy postanowiłam dać mu solidną nauczkę za ten wredny wyskok lecz poniosłam sromotną klęskę. W końcu, po półgodzinnym wygłupianiu się w jeziorze, postanowiliśmy z niego wyjść. Draco dostawał napadu śmiechu za każdym razem, gdy patrzył na moją minę i moje przemoczone ciuchy.
-Zmieniam zdanie co do tych urodzin.- mruknęłam z udaną urazą, kładąc się na pomoście w najbardziej nasłonecznionym miejscu. -Wcale nie marzyłam, żeby mój chłopak wrzucał mnie do jeziora w ciuchach i jeszcze się potem ze mnie nabijał!
-Oj, przepraszam, przepraszam. - położył się obok mnie, podpierając głowę na łokciu i szczerząc do mnie zęby. -Ale przyznaj, to było zabawne.
-Chyba dla ciebie.- odpowiedziałam i nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. -No, było, przyznaję.- odwróciłam się i położyłam tak, jak on. -Ciekawe, co byś zrobił, gdybym ci powiedziała po wylądowaniu w jeziorze, że nie umiem pływać?
-Zapewne zacząłbym cię ratować! Poza tym, wiedziałem, że umiesz pływać.
-O, ciekawe, skąd?
-Jeśli dotąd nie utopiłaś się w tym basenie dla prefektów, to chyba o czymś świadczy, prawda?
-Nigdy nic nie wiadomo, mogłam używać szczudeł.
-Tak, na pewno, nie zmieściłabyś się z nimi!
Tak przekomarzając się, leżeliśmy na pomoście mniej więcej do momentu, kiedy już prawie wyschłam a szampan był tylko wspomnieniem. Razem z jego ostatnią kroplą paradoksalnie przyszło olśnienie.
-Draco, która godzina?- zapytałam nagle, odrywając głowę od jego klatki piersiowej. Uniósł dłoń, którą mnie obejmował i zaklął:
-Cholera, zegarek mi stanął w jeziorze. Zapewne koło pierwszej… albo później, nie mam pojęcia.
-Chyba powinniśmy wracać.- stwierdziłam i na myśl o szkole, z której perfidnie zwialiśmy, poczułam zimną kulę w brzuchu. -Jak długo nas nie było? Myślę, że w tej chwili już podjęli decyzję o wywaleniu nas z Hogwartu.
-Spokojnie, nie było nas raptem parę godzin, poza tym, może nikt się nie zorientował, ale jak chcesz, możemy wracać.- powiedział uspokajającym tonem, podnosząc się ze stęknięciem. -Na brodę Merlina, czy ciebie też tak boli głowa?
-Zdaje się, że wypiliśmy za dużo szampana.- powiedziałam z lekką obawą, podnosząc się ostrożnie, ale to i tak nie przemogło łupnięcia w czaszce. Pomost i marszczące się jezioro zawirowało gwałtownie dookoła mnie. Zakryłam dłońmi oczy i jęknęłam. -Przeklęty szampan! Chyba nie ma nic gorszego…- zaczęłam, ale w mgnieniu oka okazało się, jak bardzo się myliłam: zerwał się wiatr i zaczął padać deszcz, który po pięciu minutach przemienił się w ulewę.
Nie mam pojęcia, jak udało nam się wstać, a co dopiero dojść do polany i deportować z powrotem do Hogwartu. Wiem tylko, że byłam przemoczona do ostatniej nitki, było mi niedobrze po szampanie i wcale nie byłam już taka zachwycona naszym małym wypadem. Co prawda, Draco pożyczył mi swoją szatę, jednakże zanim dobiegliśmy do drzwi zamku, oboje wyglądaliśmy, jak po wskoczeniu do jeziora. Dodajmy do tego butelkę szampana i już będzie wszystko jasne, dlaczego nasz opiekun, na którego mieliśmy (nie)szczęście wpaść tuż po przekroczeniu progu Sali Wejściowej, zmarszczył brwi i powiedział krótko:
-Do mojego gabinetu, oboje.
Usłuchaliśmy bez protestów, nie patrząc na siebie. Modliłam się tylko o to, żeby nie pomylić kroku i nie przewrócić się, nie daj Boże. Jakoś udało mi się, cudem chyba.
Prof. Snape wskazał nam dwa krzesła i, zajmując miejsce za biurkiem, spojrzał na nas uważnie. ‘Obrazek godzien zapamiętania’, pomyślałam z nutą czarnego humoru, będącego najwyraźniej oznaką zdenerwowania. ‘Dwoje prefektów urwało się ze szkoły w ostatnim tygodniu na ostatnim roku i wróciło w stanie godnym pożałowania. Ciekawe, czy bardzo po nas widać tego cholernego szampana…?’
-Czy macie mi coś do powiedzenia?
-Panie profesorze, to wszystko moja wina.- powiedział Draco po chwili milczenia. Dodałam szybko, patrząc na niego:
-Nie, nie, to nasza wspólna wina… przepraszamy.
-Zdajecie sobie sprawę z tego, że macie poważne kłopoty?- zapytał, ignorując moje dość żałosne przeprosiny. -Opuściliście szkołę bez pozwolenia na cztery godziny. Pomijam fakt, że nie stawiliście się u mnie, gdy o to poprosiłem. Myślę też, że odznaki prefektów tylko pogarszają waszą sytuację. Wiecie, co za to grozi?
Nie odpowiedzieliśmy nic. Wiedzieliśmy, tylko żadne z nas nie chciało wymawiać tego na głos. Czułam się tak, jakby wpuszczono mi do żołądka nie tylko kulę lodu, ale cały lodowiec o masie co najmniej dwustu ton.
-Może chociaż powiecie mi, gdzie byliście i czy udała się wam ta wycieczka?- zapytał, a w jego głosie zabrzęczał sarkazm. ‘Zaraz się dowiem, jakie to uczucie, wylecieć ze szkoły w ostatnim tygodniu nauki’, pomyślałam, nie patrząc na naszego opiekuna. Draco zerknął na mnie i powiedział cicho:
-Byliśmy nad jeziorem… Marta ma dzisiaj urodziny.
Snape spojrzał na mnie a ja spuściłam głowę. Nie mogłam, po prostu nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy, wiedziałam doskonale, co myślał. ‘Siedemnaście lat… i takie głupstwo!’
-Oddajcie odznaki.- powiedział, zdejmując ze mnie swoje ołowiane spojrzenie. Odpięliśmy je bez protestów i położyliśmy na blacie. Snape przysunął je do siebie z nieprzyjemnym brzękiem.
-Wracajcie do pokoju wspólnego. Powinniście się przebrać i wysuszyć.
-Tak jest..- mruknęliśmy i podnieśliśmy się z krzeseł. ‘Teraz czeka nas najgorsze: post scriptum…’
-Aha, jeszcze jedno: jutro po śniadaniu zaczekacie na mnie w Sali Wejściowej, odprowadzę was na stację.
-Tak jest.- powtórzyliśmy już ciężej i wyszliśmy z gabinetu…

[cdn.]

[ 5 komentarze ]


1 2 3 4 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki