Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Wtorek, 15 Lipca, 2014, 04:49

107. cd

– Ja wiem swoje! Pan był mistrzem parkietu za młodu, wszystko to jest w pańskich oczach!
Snape, siedzący naprzeciw Cosmo, pozezował na niego osobliwie. Draco zarechotał, Pansy, oczywiście, musiała usłużnie zrobić to samo, podobnie zresztą do Vincenta i Gregory’ego.
– Taki ze mnie był mistrz, panie Black, jak z ciebie użytkownik umysłu… – profesor okrasił swoją wypowiedź drwiącym uśmieszkiem, a jego uczniowie, którzy go w tej chwili otaczali, zaśmiali się wiernie.
– Widzę, że żart się trzyma pana! – uśmiechnął się Cosmo do Snape’a i puścił mu oko. – Co, bal udany? Humorek dopisuje? Udało się poderwać jakąś wiotką panienkę do pląsów?
– A czy ty sugerujesz, że jakaś, jak to określiłeś… wiotka panienka… jest dla mnie odpowiednia? – zripostował Snape wciąż tym samym rozbawionym tonem. – Przyszedłem tu pilnować porządku…
– Jasne! – Cosmo pokręcił głową z politowaniem. – Mógłby chociaż pan zdradzić, na jaki bajer ją pan poderwał. Powiedział pan: „Słuchaj, cizia, mam taki fajny eliksir w gabinecie, będzie odlot”?
– Za chwilę wysuszysz cały śnieg na błoniach – odparł jedynie na tę zaczepkę Snape, bezszelestnie upijając z pucharu.
– Czy to prawda, że kiedyś bal był częsty w Hogwarcie? – zapytała Pansy profesora.
– Nie częsty, ale miał miejsce co pięć lat, regularnie.
– Dlaczego zniesiono ten zwyczaj?
– Chyba zanikł zwyczaj świętowania podczas wojny z Czarnym Panem. Jakoś go nie przywrócono. Ale za moich czasów bal, jak najbardziej, obowiązywał – rzekł kwaśno Snape.
– Bal jest spoko kolo! – stwierdził Cosmo, przeżuwając ostatni kęs świątecznego placka. – I nażreć się można i nie każą iść spać o dziesiątej…
– Cóż, Black, twoje potrzeby są najwyraźniej dość proste…
– Trudno, żeby były krzywe…
– Przymknij się i zerknij tam! – trącił go łokciem Draco. Cosmo spojrzał w tamtą stronę. Przy lodowej kolumnie stała Brigitte, jego partnerka na obecny bal. Kilka minut temu poszła do łazienki, a teraz stała przy kolumnie i zachęcała najwyraźniej Cosmo do tego, by do niej podszedł.
– Więc przepraszam szacowne grono i czcigodny organ władzy! – młody Black wstał i ukłonił się uniżenie przed profesorem. – Woła mnie moje francuskie ciastko.
Podszedł do Brigitte, nonszalancko wciskając dłonie w kieszenie. Dziękował losowi, że pomimo tego, iż dziewczyna była od niego starsza o trzy lata, był od niej ciutkę wyższy i nie robił jej obciachu.
– Co tam? – zagadnął, uśmiechając się do niej.
– Prosić kolegów i iść ze mną – odwzajemniła jakimś dziwnym uśmieszkiem.
Cosmo uniósł brwi i obrócił się, po czym kiwnął na Dracona. Ruszył za Brigitte, zachodząc w głowę, o co jej chodzi.
Draco, Pansy, Blaise, Vincent i Gregory dogonili go chwilę po tym, jak wyszedł z Wielkiej Sali. Brigitte szła szybko, rozglądając się na boki, a jej płowe pukle lśniły blado w słabym oświetleniu. Trafili w końcu na jakiś korytarz, kompletnie opustoszały, jeśli nie liczyć skupionych przy jednym z okien dwóch dziewcząt i chłopaka. Brigitte dołączyła do nich i spojrzała na Cosmo osobliwie.
– To jest Monique, to Antoinette, to jest Gilles.
Przedstawieni Francuzi byli zajęci robieniem czegoś dziwnego, mianowicie instalowaniem dziwnego sprzętu na środku korytarza, na ziemi. Na czymś w rodzaju misy położyli jaskrawozielone kryształki, które były najwyraźniej rozżarzone, a nad nimi wisiał w powietrzu lej ze szkła, szeroką częścią skierowany do dołu. Od zwężającej się części odprowadzono długą rurę, zakończoną ustnikiem. Cosmo zmarszczył brwi. Francuzi gestem zaprosili ich, by wszyscy usiedli naokoło misy.
– Co to jest? – zapytał Draco niepewnie
– Joie – odparła Brigitte drgającym, zmysłowym głosem.
– Co takiego?
Brigitte chwyciła za ustnik i zaciągnęła się porządnie. Najwidoczniej substancje z zielonych, żarzących się kryształków w misie wpadały do leja, a potem były przez wciągającego wdychane.
– Ale… co to da? – zapytał niechętnie Cosmo, gdy uchwycił ustnik, który podała mu Brigitte.
– Przekonać się! – uśmiechnęła się do niego zachęcająco. – To cudowni uczucie.
Cosmo zaciągnął się dziwaczną, magiczną substancją. Najpierw zakręciło mu się w głowie, poczuł bardzo słodki smak w sobie, a po chwili kompletnie się zrelaksował. Musiał wciągnąć jeszcze kilka razy, by oddać ustnik Draconowi.
– To jest świetne – stwierdził Draco, obdarzając Gillesa pełnym podziwu wzrokiem. Ten tylko uśmiechnął się w odpowiedzi z samozadowoleniem.
Niedługo minęło, gdy Cosmo poczuł działanie Joie na sobie. Draco i Pansy otwarcie flirtowali, Antoinette śmiała się w głos, nie mogąc się powstrzymać, skulona na ziemi, Vincent i Gregory bawili się w zapasy, rechocząc w głos, Gilles za to siedział w pewnym bezładzie, usta miał rozchylone, ale jego gałki oczne były białe, tęczówki podleciały do góry i drgały spazmatycznie.
Cosmo, nie bez trudu, przeniósł wzrok na Brigitte, wykonującą jakieś dziwne, kocie ruchy. Była taka piękna, kształtna, kobieca, ubrana w białą, plisowaną, rozkloszowaną sukienkę do kolan… A on był tylko czternastoletnim dzieciakiem, który dotąd nie miał nawet dostępu do tak pięknych, dorosłych kobiet. Umysł, zaćmiony Joie, był powolny. Cosmo nie był w stanie sobie przypomnieć, o czym zapomniał. Coś mu w Brigitte nie pasowało, nie kleiło się i to coś przyprawiało go gdzieś głęboko w nim o rozpacz, szloch, tęsknotę. Czego tu brakuje?…
– Co wy tam robicie?!
Cała grupka podskoczyła, jak na krzesłach elektrycznych. Cosmo szybko przeniósł wzrok na wylot korytarza. Majaczyła tam sylwetka Filcha.
– Już ja wam zaraz!… Gnoje wy jedne! Nie wolno takich rzeczy robić!
Szedł tak pokracznie, że Cosmo nie wyrobił i zakrztusił się ze śmiechu. Draco rechotał do niego z uciechy, gdzieś obok Antoinette śmiała się i kręciła w kółko, rozkładając ręce i patrząc w sufit z uciechą, Blaise i Monique lizali się w kącie…
– Wy hałaśliwie i parszywe… AAA!
Cosmo zawył ze śmiechu, bowiem Vincent i Draco złapali za poły Filcha, gdy tylko się zbliżył i przewrócili go, a jego okropna, sękowata twarz znalazła się w popiele z miski. Wszyscy na chwilę zamarli, z wyjątkiem wciąż rechoczącego Gregory’ego, gdy Filch uniósł szarą od popiołu twarz. W popielnej masie powstał jedynie czarny otwór, gdy otworzył usta w szoku.
– SPIEPRZAMY! – zaryczał jak bawół Vincent.
Ślizgoni i uczniowie Beauxbatons natychmiast zareagowali, prawie wszyscy. Vincent, Draco i Pansy rzucili się do ucieczki w stronę, z której przykuśtykał Filch. Antoinette wciąż kręciła się ze śmiechem, a Blaise i Monique rozejrzeli się, zdezorientowani, po wszystkich. Cosmo złapał za przegub Brigitte i pociągnął ją za sobą w najbliższy korytarz.
– Ale poczekać! Ja nie umi biegnąć w takich buti!
– TO JE, DO CHOLERY, ZGUB! – odwrzasnął Cosmo z radością.
– Ale…
Bosa Brigitte i uchachany Cosmo przebiegli razem, na łeb na szyję kilka kondygnacji schodów. Cosmo cieszył rozwartą na oścież twarz jak głupi, czując taką ekstazę, jak nigdy. Czyżby to Joie?
Zatrzymali się dopiero przy jakiejś sali i zaśmiewali się, zginając wpół. Na korytarzu panował półmrok i kompletna cisza. Otworzyli jakąś opuszczoną, nieużywaną salę i weszli do środka. Cosmo rozejrzał się po niej z ubawieniem, po czym zatrzymał się przy oknie, za którym obficie prószył śnieg. Wydał mu się wesoły, śmiejący mu się wręcz w twarz. Zachichotał, odwracając się do Brigitte. Ta stała przy drzwiach, uśmiechnięta tajemniczo.
– Fajny ten wasz środek do palenia! – wyszczerzył zęby młody Black.
Brigitte nie odpowiedziała, lecz podeszła do Cosmo wolno, zmysłowo, patrząc na niego z interesującym uśmiechem. Czarnowłosy zamrugał parę razy i stwierdził zadowolony:
– Jesteś taka piękna. Ale ty to wiesz. Bo gdybyś nie wiedziała, to czemu byś się tak poruszała?
– Jak? – zapytała niewinnie Francuzka, zatrzymując się przy skrajnej części parapetu. Mierzyli się wymownie spojrzeniami. Cosmo podwinął jeden z kącików ust i pokręcił głową.
– Kobiety…
Brigitte zaśmiała się perliście. Spojrzeli jednomyślnie na okno i prószący śnieg. Z korytarza nie dochodził żaden dźwięk. Wszyscy kumulowali się w sypialniach lub w Wielkiej Sali. Byli zupełnie sami w tej części zamku. Co za dziwny wieczór…
– Szkoda, że zabrali nam Joie, nie? – zagadnął Cosmo i zerknął na Brigitte.
– Szkoda… Ale moi mieć tu coś lepszego… – dziewczyna przypominała teraz małą diablicę, ubraną w cukrową sukienkę. Dramatycznym gestem, jednocześnie radośnie nieskrępowanym, zanurkowała ręką pod spódnicę swej sukienki i wyjęła dziwny, półlitrowy flakon z ciemnozielonego szkła. Cosmo uniósł brwi, zachodząc w głowę, co tam też ta niewinna, piękna spryciula ukryła. I JAK ukryła taką butlę w galotach…
– I że niby co to jest? – przekrzywił głowę. – Jak sok z żab, to dziękuję.
– Absynt!
– Absynt? Czekaj…
Brigitte odkorkowała butelkę sprawnie i w najbardziej ponętny sposób, na jaki ją było stać, przechyliła ją, po czym podała Cosmo. Czternastolatek popatrzył na absynt z góry.
– Czy to nie jest ten mugolski trunek, który jest zakazany w Europie, wywołuje halucynacje, jest diablo silny i można się nim zatruć i w ogóle to umrzeć na śmierć? – zapytał niepewnie.
– Mówić wolniej, to zrozumi – odparła jedynie, uśmiechając się zachęcająco.
– To! – wskazał na butelkę. – To be! Tego nie pić! To robić złe kuku!
– Dobri żarti! – Brigitte zmierzyła go z politowaniem od stóp do głów. – Jak ty meszczyźni, to ty wypić, nie marudzić!
– Ale ja mieć dopiero czternaście lat, ja nie brać siebie za mężczyznę, ty mi tu nie farmazonić! – pokręcił głową Cosmo z powagą, zerkając co jakiś czas z zakłopotaniem na niewinną butelkę, jakby obawiał się że zaraz wybuchnie.
– Czyli moi pójść z dziecko na bal?
– Co? Ja, dziecko? – zapowietrzył się czternastolatek. – W życiu nie byłem dzieckiem!
I przechylił gigantyczny łyk absyntu. Pohamował odruch wymiotny. Absynt był skrajnie obrzydliwy. No, ale poczęstowała go przecież osoba jadająca regularnie ślimaki, więc nie dziwota…
– I co? – zagadnęła Brigitte piekielnie podekscytowanym głosem.
– Smaczny jak szafa – skonkludował Cosmo.
– Och, zabawni ty… – Francuzka chwyciła łapczywie butlę i wypiła kolejną porcję, Cosmo, by nie być gorszy, zawtórował jej…
Świat wirował, niczym płatki śniegu. Cosmo i Brigitte ścigali się naokoło ławki, absynt, prawie do końca wypity, niewinnie spoczywał w butelce, porzuconej niedbale pod oknem.
Cosmo nigdy się tak nie czuł. Nawet palenie Joie nie sprawiło mu takich doznań. Miał takie wrażenie, jakby śnił. Wzrok latał, kończyny wydawały się zbyt szybkie, jak na jego pojmowanie świata. Obserwował dziwne przerwy w jego świadomości, jakby jego życie ktoś wziął i pociął, niczym słaby film. To było nawet zabawne, takie lekkie i nieistotne…
Chłopakowi wydawało się, jakby przez sen, że wpadł w rezultacie na Brigitte podczas ich dzikiej gonitwy naokoło ławki. Czternastolatek i siedemnastolatka upadli, śmiejąc się wariacko, i razem odtoczyli w stronę okna. Legli obok siebie na ziemi.
Brigitte, ni stąd, ni zowąd, pochyliła się nad wyciągniętym Cosmo i cmoknęła go w policzek. Cosmo rechotał jeszcze jakiś czas, gdy zorientował się, co się stało. Zawiesił wzrok na pięknej twarzy francuskiej dziewczyny. Patrzyła na niego osobliwie z góry, tak jak nie patrzył nikt nigdy. Czuł to dziwne napięcie, serce podjęło bieg, łomocząc wściekle. Zanotował w sobie radość, podniecenie, satysfakcję, mściwość, zaciekawienie i to pchnęło go do tego, żeby poderwać delikatnie z ziemi głowę i dotknąć zdecydowanym ruchem wargami ust Brigitte. Odpowiedziała intensywniej i po chwili całowali się namiętnie, ogarnięci chwilowym napięciem i upojeni absyntem. Cosmo z początku nie wiedział, jak się całować, skoro nigdy tego nie robił, ale Brigitte, widać, była już w tym nieźle wprawiona i już po chwili młody Black przejął od niej spory poziom wiedzy. Nie było w tym romantyczności, czułości, tylko dzikie emocje, zabawa, przyjemność, korzyść…
Kilka minut później Cosmo i Brigitte leżeli wciąż obok siebie, patrząc na siebie z zaciekawieniem. Za oknem wciąż prószył śnieg.
– Nigdy dotąd się nie całowałem… – stwierdził po chwili ciszy Cosmo. – Śmieszne takie…
Brigitte nie odpowiedziała, uśmiechając się tajemniczo. Zaległa cisza.
Zdawałoby się, jakby płynnie przeszedł od tamtej chwili do następnej. Otworzył szerzej oczy i zdał sobie sprawę, że księżyc przewędrował już przez sporą część nieba. Brigitte spała jak zabita obok niego. Cosmo zawiesił na niej martwy wzrok i uśmiechnął się do siebie z satysfakcją. Ładniutka z niej niunia… Pobawił się trochę jej płowymi lokami. Włosy jak len…
Czternastoletni Black zasępił się i, myśląc z rozpaczą o Melisie, sięgnął po butelkę z absyntem. Ostatnie łyki wylądowały w jego gardle. Z trudem wstał z ziemi i wyrzucił butelkę za pobliskie okno. Poczuł, że musi natychmiast znaleźć się w łóżku. Powoli, chwiejąc się, skierował się w stronę drzwi.
Droga do lochów okazała się długa i trudna. Cosmo nie wiedział, czy na górze ktoś jeszcze świętuje i się bawi, lecz, szczerze mówiąc, miał to kompletnie w nosie. Szedł z trudem, nogi odmawiały mu posłuszeństwa, kamienna podłoga niebezpiecznie majaczyła raz bliżej, raz dalej, uciekając mu spod stóp, oczy nie mogły zawiesić się w jednym, konkretnym punkcie. Milczące lochy wydawały mu się tak śmieszne i jednocześnie przeraźliwie puste, tak przeraźliwie, że aż stłumił w sobie szloch. Miał wrażenie, że oświetlenie irytująco miga i przysparza mu halucynacji.
Oparł się o ścianę, cały czas skupiając się tylko na tym, by nie gibnąć się do przodu, co mu niestety groziło, odkąd rozstał się z Brigitte. Chwila, czy to na pewno za tą ścianą jest salon? I jakie było hasło?…
Cosmo ukucnął z wysiłku, ale za nic nie potrafił sobie przypomnieć, jakie było hasło. Poczuł nagłe zdenerwowanie.
– No kurde!… Przecież to jest… proste! Do cholery!… jak to było?… – rzęził do siebie w skupieniu, ale ze zdumieniem odkrył, że nie jest w stanie myśleć.
– „Gadzia szybkość”… „Szybkość węża”… Nie? „Wężowy spryt”… Cholera… – zaczął się śmiać z samego siebie, bo wydał się sobie samemu nagle skrajnie komiczny. – „Spryt gada”…
Ściana łaskawie otworzyła swe podwoje i Cosmo wgramolił się do środka salonu z trudem, wciąż chichocząc na myśl o sobie samym.
Dotarł do dormitorium, wysilając się do końca, chociaż w jego umyśle trwało to wieki i jednocześnie jedną sekundę. Dziwnie szybko otwarł drzwi, które zamknął z najwyższą, chyboczącą ostrożnością. W dormitorium było już ciemno, jak przez grubą warstwę waty dochodziły do niego pochrapywania tych wieprzów, Vincenta i Gregory’ego. Cosmo pomacał najbliższe łóżko, ale wykrył na nim czyjąś stopę. Znaczy, że nie jego.
Obmacał też pozostałe posłania i w końcu udało mu się namierzyć swoje, lecz jakiś bezwład opanował jego ciało i runął, jak długi, obok łóżka. Świat kołował wokół niego, podłoga dryfowała, jak na wodzie. Nagle wszystko się kompletnie rozmyło na moment, przypominając sen, a kiedy Cosmo odzyskał jako taką świadomość, okazało się, że właśnie zwymiotował na podłogę. Zanim znów się wyłączył, by oddać nową porcję wymiocin, z obrzydzeniem odkrył, iż ma w nich pół twarzy i cały rękaw lewej ręki. Wymiotowanie trochę trwało.
Cosmo zamknął oczy, balansując na granicy nieprzytomności. Nic go nie obchodziło, że śmierdział, że włosy lepiły się od wymiocin, że zwróconą kolację miał nawet w jednej z dziurek od nosa, a cała ręka lewa, od łokcia w dół, spoczywała w wymiocinach. Czuł, że nie jest w stanie wstać, podłoga wciąż kołysała się, przy okazji kołysząc jego do zbawczego snu.
– Wesołych Świąt i tak dalej, Melisa… – wyrzęził jeszcze do siebie z jakąś satysfakcją pomieszaną z rozpaczą, po czym wpadł w pusty, cichy, długotrwały rechot.


– Saro?
Nieśmiało odchyliłam sznurek pobrzękujących koralików, zasłaniających mi wejście do pokoju najmłodszego dziecka. Dwunastolatka siedziała przy oknie, obserwując ciemniejące fale, bajecznie kolorowe niebo, słońce zawieszone nad linią horyzontu. Usiadłam obok niej na łóżku, obserwując jej mądrą i spokojną twarz. Przeniosła na mnie szary, nieco zdziwiony wzrok i uśmiechnęła się krzywo.
– Wiesz, mamuś… Nigdy nie obchodziłam tak dziwnych świąt. Bez śniegu i jest jeszcze jasno, mimo, że zaraz jemy świąteczną kolację… No i jest tata.
Nic nie odpowiedziałam, uśmiechając się delikatnie. Moja córka podkuliła kolana pod brodę i w zamyśleniu przeniosła wzrok gdzieś na ziemię.
Usłyszałam za sobą melodię poruszanych korali w drzwiach Sary i do pokoju weszli Remus z Syriuszem.
– Co jest? – zapytał Syriusz, patrząc to na mnie, to na Sarę. – Coś knujecie? My już dawno na was czekamy przy stole! Myśleliśmy, że się pacykujecie do kolacji, co by było dość właściwe waszemu rodzajowi…
– Nie, Syriuszu, jest jeszcze coś takiego, jak chęć porozmawiania, chociaż wiem, że waszemu rodzajowi nie jest ona właściwa – odgryzłam się i wytknęłam mu język.
– Tak tak, kochanie, ty zawsze masz rację, koteczku! – powiedział przesadnie przesłodzonym tonem i zmiażdżył mnie w uścisku. Remus i Sara zachichotali.
Moja dwunastoletnia córka niewiele mówiła podczas kolacji. Uśmiechała się co jakiś czas tajemniczo, ale sprawiała wrażenie nieco melancholijnej i zamyślonej. Syriusz i Remus nawijali jak opętani, wtłaczali w siebie nieprawdopodobne porcje jedzenia, a grzane wino korzenne tak ich rozochociło, że poczęli odprawiać na środku salonu swego rodzaju taniec godowy Huncwotów. Mogłabym przysiąc, że kiedyś widziałam podobny w wykonaniu Jamesa, przyczajonego za plecami McGonagall, która w tym czasie rugała za coś Petera, a nieopanowane parsknięcia Glizdogona wpędzały ją w szewską pasję i tik policzków. W każdym razie, miałyśmy z Sarą kupę zabawy z połówką Huncwotów. Jednakże… gdy tak zerkałam na moje dziecko mimochodem, dostrzegałam, że uśmiech nie obejmował oczu. Gdy zrobiło się już późno, Sara cmoknęła wszystkich na dobranoc i oddaliła się do swojego pokoju. Niedługo potem wszyscyśmy się położyli po tym wesołym i radosnym dniu i w domku zapadła ciemność i cisza. Syriusz i Remus zasnęli chyba szybko, w końcu nic dziwnego - namachali się przy pajacowaniu jak głupi. Nie mogłam spać, wpatrując się w sufit. Było coś, co mnie uwierało wewnątrz, niepokoiło, potrząsało mną ilekroć nieco przymknęłam powieki. Usiadłam na łóżku, omiatając wzrokiem Syriusza. Spał jak dziecko. Powoli przeniosłam wzrok na list, leżący na szafce nocnej. List od Severusa, list pełen niepokoju. Jak żywo, przed oczami stanęło mi ostatnie zdanie, niczym ponure widmo.
“Coś się zbliża, Meg. Wiesz, o czym mówię, prawda?”…
Wzdrygnęłam się, jak po koszmarze i wstałam z posłania. Nie zawracając sobie głowy nakładaniem kapci, powoli sunęłam w kierunku salonu, cicho, jak cień. Podeszłam do pokoju Sary bezszelestnie, zmartwiona tym wszystkim, myśląc, że może zerknięcie na nią uspokoi mnie trochę przed snem. Oparłam się o futrynę i przez koraliki wiszące w miejscu drzwi, omiotłam ją wzrokiem zatroskanej matki. Usłyszałam z zaskoczeniem, że szlocha.

Komentarze:


Syrcia
Wtorek, 15 Lipca, 2014, 20:07

Jakie to niesamowite uczucie, że ktoś dziękuje ci, że coś przeczytałaś... (sniff).
Ja coś przeoczyłam, czy ten profesor ma jakieś niecne plany wobec Rose?
Wypowiedzi Cosmo jak zwykle mnie oczarowują, są taaakie syriuszowe! :D No i oczywiście moi ukochani Łapa i Luniek - wizja tej dwójki świrującej jak kiedyś jest niemal rozkoszna :)
Cudownie, że w końcu coś dodałaś, brakuje cię na tej stronie. Mętnie bardzo się pisze jako jedyna na witrynie, no! Nie znikaj już na tak długo :D

 


greedy
Środa, 16 Lipca, 2014, 08:43

łaaaa... z Cosmo robi się degenerat, Rosemary prześladuje nauczyciel a Nick ma złamane serducho - nie oszczędzasz ich tam

 


Rocksanne
Środa, 16 Lipca, 2014, 22:33

super, warto było czekac. Notka jak zwykle pełna emocji i humoru. Czekam na kolejną :)

 


aniloraK
Piątek, 18 Lipca, 2014, 00:34

SUUUUUUUUUUper ze dodalas rozdzial i jest on powalajacy
Dzieki ze wrocilas :)

 


Natalie Junes
Wtorek, 22 Lipca, 2014, 19:52

Miło znów Cię widzieć, Doo :D Stęskniłam się już za Tobą <3 Warsztat nadal zachwyca, jak również pomysły ;) Pisz, jesteś za dobra, żeby tego nie robić :)

 


Niniel Cat
Środa, 30 Lipca, 2014, 14:19

Nareszcie!
Na tak wielką, gigantyczną, lukrową dawkę twojego cudownego humoru warto było czekać. Choć zdarzały się wątki, które mnie aż cofnęły ( Czy ten profesor to nie jest jakiś zbok?). Ja nie wiem co więcej napisać bo mnie nie stać...to było zbyt dobre, a mnie się mózg rozlał od temperatury w pokoju.
Wciąż powtarzam-Kocham Cosmo...nie ważne co wymyśli!

 


ktoś
Czwartek, 07 Sierpnia, 2014, 12:52

super, nie mogłam się tego rozdziału doczekać ;)

 


Syrcia
Poniedziałek, 15 Września, 2014, 20:06

Wakacje minęły, połowa września mija, a wpisu nie ma. Doo, nie rób nam tego. :D

 


Carlosgangind
Wtorek, 17 Lutego, 2015, 13:55

how long viagra last dallas medical examination costs viagra <a href=http://fast-sildenafil.com/>Viagra</a> india pharmacies generic viagra viagra approved for <a href=http://shopnorxmed.com/>Buy Viagra</a> viagra alle erbe watermelon rines and viagra

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki